MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Kryszak: "Przebieram się, charakteryzuję i spełniam kioskowe potrzeby społeczeństwa"

Kuba ZAJKOWSKI
Oko Cyklopa
Jerzy Kryszak robi furorę w nowym swoim programie. Wkrótce zobaczymy go też w nowym serialu.

Trudno byłoby mu znaleźć wspólny język ze Stevenem Spielbergiem, nie znosi pracy na planie filmowym, a ostatnio zatrudnił się w… kiosku. Wiosną Jerzy Kryszak pokaże widzom dwa różne oblicza. Od 7 marca można go oglądać w programie 2 Telewizji Polskiej w programie "Uwaga na kioskarza", a niedługo także w serialu telewizji Polsat pod tytułem "Synowie".

- Od kilkunastu lat ciężko pana przekonać do pracy na planie. Co sprawiło, że przyjął pan rolę w "Synach"?

- Chodzi o Krzysztofa Jaroszyńskiego, scenarzystę i reżysera serialu. Znamy się dziesiątki lat, nie chcę mówić ile, żeby dzieci, które już trochę podrosły, nie zwariowały. To wyjątkowa osoba, dla której robię wyjątek. Tym bardziej że nie czuję się już aktorem. Gdy oglądam świetne filmy, podziwiam rewelacyjne osiągnięcia kolegów. Im bardziej, tym dalej się wycofuję, bo myślę, że nie ma już dla mnie miejsca.

- Czy tylko z tego wynika niechęć do aktorstwa?

- Nigdy nie chciało mi się grać w filmach. Na planie trzeba być od wczesnych godzin rannych, a potem czeka się na ustawienie świateł, szyn, zrealizowanie wizji operatora. Traci się bardzo dużo czasu, co mnie denerwuje. W kabarecie tego nie ma. Wchodzę na scenę, zajmuję się widzami, śmiech, rozchodzimy się.

- Co takiego ma w sobie Krzysztof Jaroszyński, że jest w stanie nakłonić pana do takich katuszy?

- To tak zwany układ sympatyczny. Nie jestem mu w stanie odmówić, bo praca z nim jest formą spotkania towarzyskiego. On mnie zawsze rozśmiesza, miło sobie rozmawiamy. Dzień ma mi sprawić przyjemność. Tak chciałbym żyć.

- A gdyby do pana zadzwonił - powiedzmy - Steven Spielberg i zaproponował główną rolę w swoim nowym filmie, co by pan mu odpowiedział?

- Boje się, że mógłbym go nie zrozumieć. Musiałby bardzo wolno mówić.

- Załóżmy, że mówi wolno i wyraźnie. Co wtedy?

- Dzwonię do Krzyśka Jaroszyńskiego, żeby pośredniczył (śmiech)

- Kogo pan gra w "Synach"?

- Trenera piłki nożnej.

- Interesuje się pan futbolem?

- Polskim?

- Też.

- To on jeszcze jest?

- Część środowiska piłkarskiego regularnie odwiedza wrocławską prokuraturę, która zajmuje się korupcją, ale jest.

- No więc moja postać wpisuje się w ten nurt. Żyje chwilą, a każdy dzień z rękoma z przodu, które nie są niczym skrępowane, uważa za udany. Towarzyszy mu lekki rodzaj obsesji. Myślę, że paru facetów w polskiej piłce czuje się podobnie. Pewnie cały czas zastanawiają się, czy to już? Trudno, żeby Krzysiek, który trzyma rękę na pulsie, nie wykorzystał tego fragmentu naszej rzeczywistości. On jest ze słuchu satyrykiem i musi to czuć. Zresztą swąd wokół polskiej piłki nożnej jest taki, że mało kto by nie poczuł. Sztuka polega na tym, by przenieść to do serialu.
- Jaki pana bohater ma stosunek do Darka (Michał Rolnicki - przyp. red.), jednego z głównych bohaterów serialu, który gra w prowadzonej przez niego drużynie?

- To jego ulubieniec i faworyt. Wiąże z Darkiem nadzieje, ale i tak załatwia swoje na boku. W końcu nie bez powodu Wrocław stał się mekką polskiego piłkarstwa.

- Od niedawna pracuje pan także w… kiosku.

- Tak, w ramach programu "dwójki" - "Uwaga na kioskarza". Przebieram się, charakteryzuję i spełniam kioskowe potrzeby społeczeństwa. Sprzedaję zapałki, papierosy, gazety, mydło czy gumę do żucia, a przy okazji próbuję wciągnąć ludzi w rozmowę, podrażnić, zdenerwować. Mam mały kłopot, bo myślałem, że mój głos nie jest rozpoznawalny, a jednak dużo ludzi go kojarzy. Tak samo twarz, która też nie wygląda jak zawsze. Mam czapkę, perukę i grube okulary, jestem robiony na siwego starszego pana, ale i tak musiałem się chować, bo niektórzy byli podejrzliwi. Przed nagraniem następnych odcinków muszę zmienić charakteryzację. Nie mogę poświęcać energii na to, żeby się ukrywać.

- Kiosk to wygodne miejsce pracy?

- Tak, w środku jest wystarczająco dużo miejsca. Miałem tylko problemy z asortymentem, bo zapamiętać, co gdzie leży - to duża sztuka. Oczywiście grałem czasami gamonia, żeby trochę zdenerwować klientów, ale gdy coś miałem podać, pomagała mi rewelacyjna pani za firanką. Mówiłem głośno, czego sobie życzy klient, a ona szeptała na przykład: "Po lewej na dole". Praca w kiosku płynie falami. Od 8 do 10 schodzą głównie gazety, potem inny asortyment. Gdy nagrywaliśmy pierwsze odcinki, było zimno, więc ludzie kupowali chusteczki. Kosztują 50 groszy. Mała paczuszka. No, i społeczeństwo strasznie dużo pali! Nie wiedziałem, że istnieje tyle gatunków papierosów! Jest ich cała masa, o większości nigdy nie słyszałem. Padały takie nazwy, że to się w głowie nie mieści.

- Ilu ochroniarzy stoi za kioskiem, żeby w razie czego obronić pana przed rozwścieczonymi klientami?

- (śmiech). Zawsze w pogotowiu jest ekipa, która bierze delikwenta na bok i pyta, czy się zgadza wziąć udział w programie. 20-25 procent odmawia, bo czasami z ludzi wychodzi zła natura. Ale na to też jest sposób. Jeśli żart był dobry, to i tak znajdzie się w programie. Zmienimy tylko klientowi głos i lekko kratkujemy twarz, żeby nie można było jej rozpoznać.

- Gdzie zlokalizowany jest kiosk, w którym powstawały pierwsze odcinki?

- Na ulicy Wiejskiej w Warszawie. Myślałem, że odwiedzi mnie jakiś polityk, ale - niestety - nie miałem szczęścia. Była nawet szansa, ale dwóch posłów przechodziło po przeciwnej stronie ulicy.

- Z jakiej opcji politycznej?

- Nieciekawej (śmiech).

- Może następnym razem uda się wciągnąć jakiegoś polityka w sidła programu.

- Będzie trudno, bo kolejne odcinki powstaną w innym kiosku. Kręcenie programu na dłuższą metę w jednym miejscu nie wchodzi w rachubę, bo jednak okoliczna ludność jest stała.

- Taka praca to dla pana świetne poletko doświadczalne, z którego można skorzystać w kabarecie!

- Oj, tak, wyciągnąłem całą masę wniosków. Mam kabaret na żywo.

- Czy to prawda, że przed każdym występem na scenie wymyśla pan nowe teksty?

- Muszę nawiązywać do rzeczywistości. A jeżeli komentuję to, co się dzieje dookoła nas, nie mogę nie zauważyć długów ministra Czumy i usłyszeć krzyków Jana Marii Rokity. Awanturowała się chyba Maria, Jan był w kajdankach (śmiech). Często zajmuję się szukaniem tematów w samochodzie, gdy jadę do teatru. Słucham wiadomości w radiu i zastanawiam się, o czym opowiedzieć widzom. Czasami pomysły przychodzą mi do głowy dopiero na scenie.

- Niezły kabaret!

- Ale z lekkim stresem, bo nie wiem, co się wydarzyło o 18, gdy już wszedłem do teatru (śmiech)

Dziękuję za rozmowę

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Jerzy Kryszak: "Przebieram się, charakteryzuję i spełniam kioskowe potrzeby społeczeństwa" - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie