MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Kaszuba: żałuję że nikt nie przeczytał ostatnich słów naszego prezydenta w Katyniu

Beata Terczyńska/ Nowiny
Krzysztof Kaszuba pojechał do Smoleńska specjalnym pociągiem, aby wziąć udział w uroczystościach katyńskich.
Krzysztof Kaszuba pojechał do Smoleńska specjalnym pociągiem, aby wziąć udział w uroczystościach katyńskich. Fot. Wojciech Zatwarnicki
Rozmowa z doktorem Krzysztofem Kaszubą, rektorem Wyższej Szkoły Zarządzania w Rzeszowie.

Krzysztof Kaszuba pojechał do Smoleńska specjalnym pociągiem, aby wziąć udział w uroczystościach katyńskich.

- Tak, sam zabiegałem o to, by wziąć udział w tych uroczystościach. Ze względów rodzinnych. Brat babci był właśnie ofiarą ludobójstwa katyńskiego. Babcia miała kilku braci. Dwóch z nich od pierwszej wojny światowej służyło w armii austriackiej, a później od listopada 1918 roku w armii polskiej. Jeden z nich został zamordowany w Katyniu. Z tym, że jest on prawdopodobnie na liście białoruskiej, której nie chcą Rosjanie udostępnić. Pierwsze informacje, jakie babcia miała w czasie wojny, kiedy publikowane były nazwiska w niemieckich gazetach, na to wskazują. Drugi brat został zamordowany w hitlerowskim obozie śmierci.

- Wyjechał pan z Warszawy do Smoleńska specjalnie podstawionym pociągiem.

- 17 wagonów zajmowały głównie rodziny katyńskie. Dwa zarezerwowano dla posłów. Był też wagon dziennikarski, gdzie akurat dwa przedziały zajęły takie osoby jak ja. Przyjechaliśmy do Smoleńska gdzieś około godziny 9 rano. Podstawionymi autokarami dotarliśmy na cmentarz katyński około 11. To wejście wygląda coraz gorzej, bo przy wejściu Rosjanie budują potężną cerkiew, ale uwaga to na marginesie tych dramatycznych wydarzeń.

W sumie było nas kilkaset osób. Oczekując na mszę, każdy szukał swojej tabliczki na murze, wśród ponad 4 tys. z nazwiskami zamordowanych. Niektórzy zwiedzali mini muzeum. Ja akurat zapaliłem świeczkę przy nazwisku "Kaszuba", posadziłem kwiaty z ogrodu, które przywiozłem z domu, z Polski. Niektórzy próbowali za tabliczkę wetknąć kwiaty lub zdjęcia bliskich. Inni robili sobie pamiątkowe fotografie. Później przechadzałem się i natknąłem się na Polaka z Białorusi - inżyniera, emeryta, którego trzy godziny wcześniej spotkałem spacerując na smoleńskim dworcu.

- On również przyjechał oddać hołd pomordowanym?

- Tak. Właśnie na tym dworcu pierwszy zagadnął mnie, czy przyjechałem na uroczystości w Katyniu. Okazało się, że on także, choć miał kłopoty z dotarciem z Mińska, bo Rosjanie zatrzymali na granicy autobusy z Polakami z Białorusi. Dostał się tu pociągiem.

Rozmawialiśmy trochę po polsku, trochę po rosyjsku. Zaprosiłem go na herbatę na dworcu. Wiktor Gutowski świetnie orientował się w historii Polski. Porozmawialiśmy o Polakach. Umówiłem się, że spotkamy się później, już w Katyniu. I właśnie w tym miejscu znów stanął na mojej drodze. Akurat, gdy podniosłem się po zapaleniu świeczki. Mówię mu, że już za chwilę zaczną się uroczystości, a on, że tak, ale bez naszego prezydenta. Zaskoczył mnie: Jak to bez prezydenta? - No bo nie żyje. Katastrofa lotnicza - mówi mi wprost. Co pan opowiada? - zdziwiłem się. On dopiero co przyszedł na cmentarz i widocznie zdążył już usłyszeć może w rosyjskim radiu tą tragiczną wiadomość. - Niemożliwe. - ta myśl kotłowała się w mojej głowie.

- Czy zauważył pan wtedy jakieś poruszenie na cmentarzu?

- Jeszcze praktycznie nikt nic nie wiedział o tragedii, gdy on mi to mówił. Dopiero potem, gdy podszedłem 20 metrów i stanąłem obok wozów transmisyjnych Telewizji Polskiej tam nagle zrobiło się poruszenie. Ktoś biegnie, ktoś dzwoni. Jedziemy na lotnisko - usłyszałem głos dziennikarzy. To dla mnie było potwierdzenie tego, co powiedział mi kilka minut wcześniej Wiktor z Białorusi.

Czekając na to, co dalej się wydarzy, stałem obok Antoniego Macierewicza. Niedaleko była córka Andrzeja Przewoźnika, szefa Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, który organizował uroczystości i miał przylecieć samolotem. To był jego drugi lot do Katynia w ciągu kilku dni. Dzień wcześniej żegnał mnie na dworcu zachodnim w Warszawie. Nagle słyszę, jak kobieta dwudziestoparoletnia zaczyna płakać i krzyczeć: "Dlaczego ja nie mogę jechać? Jestem córką organizatora". Kilka osób, nie wiem, czy z rządu, czy organizatorów, od razu wyjechało na lotnisko. Ona też chciała.

- Nadal czekaliście na cud?

- Punktualnie w południe miały się rozpocząć uroczystości, ale za piętnaście dwunasta nagle usłyszeliśmy komunikat, że jest sytuacja szczególna i proszą nas o udział w modlitwie. Trwała pół godziny. Gdzieś 15 po dwunastej dopiero prowadzący ksiądz powiedział, że za chwilę będzie oficjalny komunikat. Msza zaczęła się jednak o 12.30. Na początku usłyszeliśmy o liczbie ofiar, ale nie była jeszcze precyzyjna.

Rozpoczęło się nabożeństwo. Za tych, których wymordowali ludzie Stalina, połączone, niestety, z mszą dla tych, którzy dopiero co zginęli. To nieprawdopodobne symbole. Popatrzyłem na mur z miedzianymi, trwałymi tabliczkami z nazwiskami pomordowanych oraz na kilkadziesiąt pustych krzeseł przed ołtarzem. Tu mieli siedzieć pasażerowie samolotu, ale właśnie odeszli z tego świata. Ich miejsca też znaczyły nazwiska, ale napisane na papierze. Co za zestawienie. Pomyślałem odruchowo, że na pewno będzie potrzeba postawić jeszcze jedną ścianę. Właśnie w Katyniu, na cmentarzu. Dla tych, którzy odeszli 10 kwietnia 2010 roku.

- Jakie nastroje panowały w tych strasznych chwilach?

- Były łzy na wielu twarzach. Rozpacz, smutek. Wielu płakało wewnątrz serca. Byliśmy na cmentarzu. 80 procent stanowili ludzie starsi, około 70-, 80-letni. Zaduma była więc od początku. W pamięci pozostanie mi taki obrazek: pułkownik wojskowy odpowiadający za oprawę ceremonii przechadzający się koło pustych krzeseł tam i z powrotem. Tak kilka razy. Szczerze płakał.

- Telewizja pokazywała m.in. szlochająca poseł Jolantę Szczypińską, przyjaciółkę brata prezydenta.

- Posłowie stali z przodu, więc nie widziałem. Ja byłem bardziej z tyłu. Obok pustych krzeseł bezimiennych dla rodzin katyńskich, które prezydent zabrał z sobą do samolotu.

- Czy był czas na refleksje, rozmowy tuż po mszy?

- Msza szybko się skończyła i natychmiast ogłoszono, że mamy się udać do autobusu, odjeżdżamy do Smoleńska. Stamtąd pociąg bardzo szybko też zawiezie nas do kraju. Straszne przyśpieszenie. Nie podobało mi się to. Słyszałem, że wstrząśnięci posłowie także komentowali, że można było jeszcze spokojnie choć pół godziny zostać, pomodlić się. Każdy już indywidualnie. Wyglądało to jak ucieczka.

- Przywiózł pan z sobą niezwykle cenną pamiątkę z Katynia?

- Tak. Otrzymałem tekst krótkiego przemówienia prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Wydrukowany na pięknym papierze. Miał je wygłosić w Katyniu. Żałuję, że nikt z obecnych, np. z dobrym wojskowym głosem, intonacją, nie przeczytał tych ostatnich słów naszego prezydenta. A powinien. Tego mi zdecydowanie zabrakło.

Źródło:

Krzysztof Kaszuba: ktoś powinien w Katyniu przeczytać ostatnie słowa prezydenta Lecha Kaczyńskiego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie