MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Marcin Hycnar: Nie mam much w nosie

Róża Adamcio
Marcin Hycnar twierdzi, że teatr to jego drugi dom, jednak nie pogardzi także występem przed kamerami
Marcin Hycnar twierdzi, że teatr to jego drugi dom, jednak nie pogardzi także występem przed kamerami archiwum
Marcin Hycnar, na antenie "Dwójki" pojawia się jako Paweł Zwoleński w "Barwach szczęścia",

Twierdzi, że teatr to jego drugi dom, jednak nie pogardzi także występem przed kamerami. Marcin Hycnar, który na antenie "Dwójki" pojawia się jako Paweł Zwoleński w "Barwach szczęścia", wystąpił też w jednym z odcinków polsatowskich "Agentek". Czy to zapowiedź serialowej kariery młodego aktora?

- Rola w "Agentkach" to pewnie odskocznia od tej, którą grasz w "Barwach szczęścia". Pawła ostatnio mocno doświadcza życie, na własne życzenie zresztą...

- Dokładnie. Paweł musiał dosięgnąć dna, żeby się od niego odbić. Taka ciężka lekcja jest mu widocznie bardzo potrzebna. Dzięki niej ma szansę zrozumieć szkodliwość swojego nałogu. Niestety, jego uzależnienie odbije się także na najbliższych.

- Myślisz, że twój bohater wyjdzie z nałogu?

- Bierze kokainę, więc sprawa wygląda naprawdę poważnie. Jednak Paweł to postać serialowa - jego historia musi zakończyć się z happy endem (śmiech).

- Czy rola narkomana wymagała od ciebie szczególnych przygotowań?

- Na pewno nie wypróbowywałem na własnej skórze działania różnorakich środków odurzających (śmiech). Obejrzałem jedynie kilka filmów, poruszających problem uzależnienia oraz konsultowałem się z ludźmi, którzy coś na ten temat wiedzą.

- Trudno gra się narkomana?

- Wcale. Aktorzy uwielbiają przeistaczać się w osoby diametralnie od nich różne, bo to ciekawe wyzwanie. A granie kryształowego charakteru jest po prostu nudne.

- Sięgnijmy pamięcią do twoich początków. Już od dawna bawisz się w aktorstwo...

- Teatr to mój drugi dom oraz główne źródło dochodu. To dzięki niemu dostałem się na plan "Barw szczęścia". Podczas jednego ze spektakli dostrzegła mnie producentka i scenarzystka Ilona Łepkowska. Spodobałem się, a to zaowocowało propozycją zagrania w jej serialu.

- Skąd pomysł, żeby zostać aktorem?

- Od dziecka przejawiałem miłość do publicznych występów. Najpierw były to piosenki i rymowanki u cioci na imieninach, później konkursy recytatorskie. I tak oto znalazłem się tu, gdzie jestem.

- Czy twoi rodzice wywodzą się z kręgów aktorskich?

- A skąd! Mama jest lekarzem, tata zaś prowadzi własny zakład fotografii barwnej.

- Rodzice nie potępili cię za wybór takiej, a nie innej, ścieżki życiowej?

- Nigdy nie mówili mi, co mam robić. Wręcz przeciwnie - pozwalali samemu decydować i wspierali mnie przy tym.
- Z jakimi wielkimi nazwiskami miałeś przyjemność pracować?

- Mógłbym wymieniać bez końca - grałem z Danutą Stenką, Arturem Żmijewskim czy Krzysztofem Globiszem. Zabawne, ale na początku obecność tak wielkich postaci bardzo mnie onieśmiela. Dopiero z czasem nabieram odwagi, by dotrzymać jej kroku na scenie lub przed kamerami.

- Myślisz, że masz szansę stać się gwiazdą polskiego show-biznesu, o której będzie się czytało na pierwszych stronach gazet?

- Nie mam zadatków na gwiazdkę. Zresztą nic nie robię w tym kierunku, aby z moim nazwiskiem kojarzyło się show i fajerwerki.

- Miewasz muchy w nosie, jak na artystę przystało?

- Chyba nie. Przynajmniej taką mam nadzieję. Nie za wiele wybrzydzam, a mógłbym więcej (śmiech). Muchy w nosie kojarzą mi się wyłącznie z gwiazdkami, z którymi ja się nie utożsamiam.

- Mało się o tobie plotkuje. Ale jak cię już ludzie wezmą na języki, to trąbi się o twoich kolejnych związkach z bohaterkami "Barw szczęścia"...

- Cóż, taki zawód. Plotka jest nieodłączną towarzyszką każdego aktora, który pokazał się w mediach. Nie ekscytuję się nowinkami na mój temat, bo niewiele w nich prawdy.

- A jaka jest prawda? Czy fanki mogą spać spokojnie z nadzieją, że zdobędą twoje względy?

- Mogą spać spokojnie. Ale to nie znaczy, że czekam na propozycje matrymonialne (śmiech). Na samotność nie narzekam, bo mimo niej dosięgam szczęścia.

- Dasz się porwać kobiecie wyłącznie z kręgu aktorskiego?

- Mam różne doświadczenia pod tym względem. Z jednej strony odnoszę wrażenie, że z aktorką nie da się żyć, bo dwie artystyczne dusze pod jednym dachem to dużo za dużo. Z drugiej jednak tworzenie związku z kobietą spoza kręgu aktorskiego jest o tyle skomplikowane, że ciężko jej rozumieć specyfikę wykonywania tego zawodu. To naprawdę trudne - być aktorem i próbować związać się z kimś.

- Brzmi to odstraszająco...

- Nie taki był mój zamiar (śmiech). Nie ma co dywagować, w życiu trzeba wszystkiego spróbować.

- Powiedziałeś wcześniej, że dosięgasz do szczęścia. Jaka jest twoja definicja tego słowa?

- To robienie tego, co się szczerze kocha oraz dzielenie się z tym związaną radością i smutkiem z ukochaną osobą.

- Z jaką osobą chciałbyś dzielić życiowe wzloty i upadki?

- Zgadzam się ze słowami Agnieszki Osieckiej, że w kobietach, czy w ogóle w ludziach, najważniejsze są wdzięk, inteligencja i przyzwoitość. Nie cierpię za to głupoty i pretensjonalności.

Dziękuję za rozmowę

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Marcin Hycnar: Nie mam much w nosie - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie