MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Marek Ujda, współtwórca i kierownik Oddziału Kardiologii Inwazyjnej i Angiologii w Stalowej Woli, w szczerej rozmowie o życiu

Redakcja
Współtwórca i lekarz kierujący Oddziałem Kardiologii Inwazyjnej i Angiologii w stalowowolskim szpitalu - Marek Ujda opowiedział nam o swoim życiu.

Marek Ujda - urodził się w Stalowej Woli w 1959 roku. Ukończył studia medyczne w Lublinie. Od początku związany ze stalowowolskim szpitalem, którego ikoną był jego ojciec - świętej pamięci dr n. med. Józef Ujda. Współtwórca i kierownik powstałego w 2006 roku Oddziału Kardiologii Inwazyjnej i Angiologii w Stalowej Woli. W ostatnich wyborach samorządowych został wybrany na radnego powiatu. Pełni również funkcję wiceprzewodniczącego Rady Powiatu Stalowowolskiego oraz Komisji Zdrowia. Ma żonę Małgorzatę, a także trójkę dorosłych dzieci.

Od niedawna pełni pan funkcję radnego, a zarazem wiceprzewodniczącego stalowowolskiej Rady Powiatu. Nie boi się pan, że u niektórych wywoła to złośliwe komentarze typu: "Kasa, kasa, kasa"?

Czy można mówić o szczególnej "kasie", jeśli w grę wchodzi osiemset złotych na miesiąc? Podobne pieniądze mógłbym zarobić nie poświęcając aż tyle czasu i energii. Tym samym ciężko zarzucić mi pazerność. Kiedyś zarzekałem się, że kompletnie nie interesuje mnie działalność samorządowa, ale na skutek tego, co zaczęło dziać się ze szpitalem w Stalowej Woli, zdecydowałem się wystartować w wyborach. Głównie by właśnie pomóc szpitalowi. Wie pan, zjawisko ogólnej nienawiści, czyli "hejtu", jest coraz bardziej powszechne i wręcz przerażające. Dzisiaj już nie ma świętości, ani tematu tabu. Na każdego znajdzie się jakiś "hak". Z tego powodu naprawdę dużo wartościowych osób rezygnuje chociażby z działalności publicznej, bo chce mieć spokój. Bo woli nie czytać na forach internetowych zmyślonych, chamskich komentarzy na swój temat. Tego typu anonimowe opinie specjalnie mnie nie ruszają. Bardziej skupiam się, by ktoś nie miał podstawy stwierdzić: "Doktor Ujda popełnił kardynalny błąd w sztuce lekarskiej". Mam odwagę przyznać, że boję się takich scenariuszy, jak chyba każdy lekarz.

Z tego co się dowiedziałem, to na pana raczej ciężko znaleźć jakieś "haki". Nawet z alkoholem pan nigdy nie miał problemów - nie sprzeda się ten wywiad (uśmiech).

Mówi pan tak, jakby to była jakaś reguła wśród lekarzy, że każdy musi pić i mieć problemy z innymi używkami, a to nieprawda. Całkowitym abstynentem nie jestem, ale wszystko musi mieć swój czas i miejsce. Powiem więcej: znam pewne zdrowotne zalety alkoholu etylowego (uśmiech).

Zamieniam się w słuch.

Tylko proszę to napisać jasno i wyraźnie, żeby później nie było, że Ujda głupoty wygaduje i zachęca społeczeństwo do picia. W niewielkich ilościach alkohol etylowy może, podkreślam może, nieznacznie zmniejszać ryzyko chorób układu krążenia. Niestety nie u wszystkich i nie zawsze. Ale to nie jest taki łatwy proces - żeby pan nie pomyślał, że wystarczy regularnie pić i wówczas nigdy nie wyląduje pan na kardiologii (uśmiech).

Ani przez moment tak nie pomyślałem... No może przez chwilę. Wy tutaj na oddziale to macie trochę taką "Leśną Górę". Ładnie, czysto, nowe windy, drogi sprzęt...

Tylko lekarze nie tak przystojni? Jest duże grono pacjentów, które żyje tymi wszystkimi "Leśnymi Górami" i później ich oczekiwania są przesadnie wygórowane. W tych serialach uzdrawia się niemal każdego. Tym samym pacjent, trafiając nawet na tak nowoczesny oddział jak nasz, oczekuje całkowitego wyleczenia i pełnej satysfakcji. Jeśli tego nie dostanie, to zaczynają się pretensje. Nie ukrywam, że także żale do personelu. Bo skoro w serialu nie takie choroby wyleczyli, to dlaczego wy jesteście nieudacznikami i nie wyleczycie? Pan się uśmiecha, ale nas lekarzy bolą takie komentarze. Bo my nie mamy recepty na starzenie się i wszelakie nieszczęścia rodzaju ludzkiego. Po prostu medycyna nie zawsze może pomóc. Nie tylko w Stalowej Woli. Wie pan, to jest tak, że apetyt rośnie w miarę jedzenia.

Co konkretnie ma pan na myśli?

W Afryce pacjent w szpitalu jest zadowolony, jeśli nie musi na jednym łóżku leżeć z dwoma innymi chorymi. W Szwajcarii pacjenci oczekują dużych telewizorów, oddzielnych sal z osobnymi łazienkami i standardu pięciogwiazdkowego hotelu. W Polsce oczekiwania też są coraz większe, z różnych powodów. Nie tylko tych związanych z serialami medycznymi, w których pacjent umiera raz na trzy sezony, kiedy spada oglądalność...

Jest pan ordynatorem oddziału, na którym jest między innymi angiograf warty trzy miliony złotych.

Sugeruje pan, że powinniśmy zatrudnić ochronę? Szpital takową posiada, spokojnie.

Nie, po prostu fajnie, że w tak niewielkim mieście jak Stalowa Wola też są "poważne" oddziały.

Przede wszystkim jest to oddział w szpitalu publicznym. Prywatne oddziały kardiologii inwazyjnej są na przykład w Sandomierzu, Mielcu czy Krośnie. Śmiem twierdzić, że panują u nas europejskie warunki i standardy. Oddział był budowany już zgodnie z unijnymi wymaganiami, przez co jest obszerny, nowoczesny i wygodny. Kolejek do ubikacji też u nas nie ma. Jest dobrze, ale wciąż chcemy być lepsi. Wie pan, kiedy zaczynałem trzydzieści lat temu swoją karierę zawodową, to nie spodziewałem się, że kiedykolwiek będzie można wykonywać takie zabiegi jak teraz. I to w szpitalu powiatowym! Gdyby ktoś mi powiedział o poszerzaniu i stentowaniu tętnic czy wszczepianiu zaawansowanych stymulatorów, to uznałbym go wtedy za wariata. Tym bardziej jesteśmy otwarci na nowe metody leczenia. To, co dzisiaj wydaje się nam niemożliwe, w 2045 roku może być chlebem powszednim. Także w szpitalach powiatowych.

Pamięta pan jeszcze swój "chrzest" lekarski? Jako młody lekarz na pewno jeździł pan karetką na różne wezwania. Wspomina pan konkretny przypadek, który zostałby panu w pamięci na lata?

Pewnej nocy dostaliśmy wezwanie, że w mieszkaniu w centrum miasta, w którym odbywała się jakaś prywatka, przytomność stracił młody mężczyzna. Co ciekawe był to student medycyny. Jadąc tam zakładałem, że chłopak pewnie przesadził z alkoholem. Prawda okazała się jednak zupełnie inna...

Robi się ciekawie.

Doszło u niego do zatrzymania krążenia. Oczywiście nie było czasu, żeby dumać nad przyczynami, chłopak umierał. Natychmiast podjąłem reanimację. W mieszkaniu zapanowała przerażająca cisza. Wszyscy stali i patrzyli, niektóre dziewczyny płakały. Po dłuższej chwili udało się przywrócić mu czynności życiowe. W szpitalach spędził kilka tygodni, musiał na rok przerwać studia, ale wyszedł z tego bez szwanku, co jest dużą rzadkością wśród ludzi, którym krążenie zatrzymuje się poza placówką leczniczą. Sporadycznie spotykamy się do dzisiaj. Jesteśmy kolegami po fachu (uśmiech). Uczucie pozytywnego rauszu po uratowaniu komuś życia jest trudne opisania.

Poszedł pan w tak zwaną "długą"?

Nie było ani potrzeby, ani możliwości. Moje drugie dziecko było już w drodze (uśmiech). Na drugi dzień pewnie musiałem stawić się na dyżurze, ale za to w jakim nastroju. Można być na bardzo pozytywnym rauszu bez nocnego imprezowania przy alkoholu.

No dobrze, ale dlaczego u tamtego chłopaka doszło do zatrzymania krążenia?

Bardzo rzadka, wrodzona anomalia serca, która doprowadziła do śmiercionośnej arytmii. Takie choroby się zdarzają i niekiedy powodują nagłe zgony, nawet wśród bardzo młodych ludzi. Proszę to sobie porównać do tykającej bomby, o której posiadaniu w swoim ciele nie ma pan zielonego pojęcia.

Proszę mnie nawet nie straszyć. Jeszcze chwila i zamówię sobie rezonans magnetyczny całego ciała...

Profilaktyczny rezonans nie ma tu sensu. Każdego z nas czeka w końcu ten sam finał. Dla pana tematyka śmierci, problemów zdrowotnych czy starości może być swego rodzaju rzadkością, ale dla lekarzy są to zagadnienia, z którymi styczność mamy na co dzień. W dzisiejszych czasach starość i choroby to wręcz tematy tabu. W mediach się one kiepsko sprzedają, więc lepiej udawać, że nie istnieją. Po co straszyć ludzi, że za jakiś czas ich kondycja psychofizyczna będzie coraz słabsza? Że z biegiem czasu mogą stać się niedołężni, nieatrakcyjni, kłopotliwi… Moim zdaniem świadomość takiej kolei rzeczy jest czymś bardzo przydatnym. Dzięki niej można inaczej spojrzeć na życie i zadbać o zdrowie, kiedy jeszcze można. Choćby na zasadzie: "Jeśli jako młody będę palił papierosy, to mogę nie doczekać wnuków" czy "Jeśli olewam problemy zdrowotne, pożyję krócej i cierpiał będę więcej".

Pana ojciec, świętej pamięci doktor Józef Ujda, od podstaw tworzył w Stalowej Woli kardiologię. Przez lokalną społeczność traktowany jest jako legenda stalowowolskiego szpitala. Co skłoniło pana, żeby wybrać studia medyczne w Lublinie? Nie bał się pan wiecznych porównań do ojca?

Jeszcze w liceum marzyło mi się zostanie… archeologiem. Typowo młodzieńcza fascynacja, która swój kres miała, kiedy dowiedziałem się, że spektakularne odkrycia archeologiczne są ogromną rzadkością, a perspektywa nudnego grzebania w ziemi w końcu mnie odstraszyła. Tato nie zachęcał, bym szedł w jego ślady. Nawet wręcz przeciwnie. Obserwowałem nieraz, jak problemy z pracy przynosił do domu. Ile czasu i nerwów kosztowało go wykonywanie tego zawodu.

Nie zapaliła się panu tak zwana lampka w głowie: “za ciężki kawałek chleba jak dla mnie"?

Paradoksalnie zamiast odstraszać, stawało się to dla mnie wyzwaniem, by spróbować swoich sił w medycynie. Idąc na studia było mi o tyle łatwiej, że wiedziałem, przynajmniej w teorii, co mnie na nich i po nich czeka. Zajęcia w prosektorium mnie nie odstraszyły, choć dla niektórych osób obowiązkowe grzebanie w ludzkich szczątkach jest perspektywą przerażającą. W studiach medycznych najtrudniejsza jest ogromna ich czaso- i pracochłonność, nieporównywalna z innymi dziedzinami. Na studiach poznałem żonę, która pracuje jako okulistka. Dzięki podobnej pracy łatwiej nam tworzyć udany związek. Od początku zakładałem, że nie chcę odcinać kuponów od dokonań ojca, tylko spróbować stworzyć coś nowego, własnego. Powstanie w mieście Oddziału Kardiologii Inwazyjnej i Angiologii jest swego rodzaju spełnieniem moich zawodowych marzeń, aczkolwiek nie oznacza to ich końca!

Wciąż darzy pan miłością jednoślady?

Bez przesady. Nie jestem fanatykiem, tylko użytkownikiem motocykla. Mam skromną Yamahę XJ6, a do pracy dojeżdżam czasami skuterem. W skrócie: jeżdżę tak, by nie zrobić komuś czy sobie krzywdy, by nie zostać dawcą organów. Za dużo mam jeszcze do zrobienia na tym świecie.

SPRAWDŹ najświeższe wiadomości z powiatu STALOWOWOLSKIEGO

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie