Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od ponad 60 lat kieruje chórem przy kościele Ojców Dominikanów w Tarnobrzegu

Klaudia TAJS
Z okazji jubileuszu biskup sandomierski Andrzej Dzięga przekazał panu Zygmuntowi okolicznościowy dyplom.
Z okazji jubileuszu biskup sandomierski Andrzej Dzięga przekazał panu Zygmuntowi okolicznościowy dyplom. Klaudia Tajs
Średnia wieku to 65 lat. Mimo deszczu i telewizyjnego serialu, nikt nie opuszcza prób. Od początku chórem kieruje pan Zygmunt Piątkowski.

Kiedy po wojnie młodziutki Zygmunt Piątkowski zgłosił się do organisty w kościele Ojców Dominikanów w Tarnobrzegu, z propozycją reaktywowania chóru, nikt nie spodziewał się, że pomysł zyska tak wielu sympatyków.
A jednak. Chór powstał i działa już ponad 60 lat, a do udziału w koncertach w wykonaniu Tarnobrzeskiego Chóru Dominikańskiego nikogo nie trzeba zachęcać.
Znajomi pana Zygmunta Piątkowskiego mówią o nim, człowiek orkiestra. Społecznik, były żołnierz i chórzysta. To człowiek, który pierwszego września, stojąc przed pomnikiem poległych za wolną Polską na cmentarzu wojskowym dzieli się wspomnieniami. To także wielki miłośnik muzyki, która jak mówi, na dobre zagościła w jego sercu.

ZACZYNAŁ W KLIMONTOWIE

Jego przygoda z chórem oraz chęć śpiewania rozpoczęła się już w szkole podstawowej. - W Klimontowie, gdzie mieszkałem, był chór, do którego oczywiście należałem - opowiada pan Zygmunt. - To były fajne czasy. Furmankami do Ostrowca dojeżdżaliśmy na występy, bo nie było innej komunikacji.
Kiedy skończył 13 lat zapisał się dodatkowo do Młodzieżowej Orkiestry Dętej w Klimontowie. Tam grał do wybuchu II wojny światowej. - W orkiestrze grali także młodzi ludzie, z którymi śpiewałem w chórze - wspomina starszy mężczyzna. - Grałem na waltorni. To dęty instrument, który wyglądem przypomina jelita. Pozostał mi z niego tylko tłumik. Oprócz tego śpiewałem w farze w Klimontowie. Udzielałem się muzycznie, bo czułem powołanie.

Pan Zygmunt mówi, że zdolności muzyczne odziedziczył po swoich rodzicach. Jego mama i ojciec także śpiewali w chórze. - Często podsłuchiwałem jak śpiewali - przyznaje się pan Zygmunt. - Ojciec to nawet produkował skrzypce. Przynosił z lasu odpowiednie drzewo, suszył je, a potem produkował z nich skrzypce.

USZY BYŁY WSZĘDZIE

Kiedy we wrześniu 1939 roku wybuchła wojna, młody Zygmunt rzucił muzykę i założył mundur. Jako 16-letni chłopak mobilizował swoich kolegów do walki w partyzantce. - Za rzeczką Koprzywianką, kilometr za Klimontowem, mieliśmy ranczo, gdzie ćwiczyłem z kolegami - opowiada. - Ojciec mój miał karabin, na którym szlifowaliśmy komendy "do nogi broń", "na ramię broń".
Ale muzyka i nuty nadal chodziły mu po głowie, dlatego w wolnych chwilach, uczył kolegów z partyzantki śpiewu. "Rozszumiały się wierzby" i inne piosenki patriotyczne, nie schodziły z ich ust. - Niestety uszy były wszędzie, dlatego wtedy wszystko zaczęło się przeciwko mnie odwracać - ubolewa pan Zygmunt. - Ludzie byli za i przeciw, dlatego coraz rzadziej bywałem w domu rodzinnym. Nocowałem u ciotek w Olbierzowicach i Nawodzicach, W dzień byłem w lesie. Na muzykę w tamtych latach nie było czasu. Wtedy liczyła się Polska i walka o jej wolność.

Z LASU NA KOLEJ

Po zakończeniu wojny, pan Zygmunt zaczął rozglądać się za pracą. Wujek doradził mu, by zatrudnił się na kolei. - On sam, przed wojną był zawiadowcą stacji w Radomiu, dlatego mówił mi, że kolej to pewna praca, jak wojsko i poczta - opowiada kierownik chóru. - Ściągnął mnie do siebie, po czym wysłał do Lublina, gdzie zrobiłem kurs asystentów na kasjerów biletowych.
Po kursie, pan Zygmunt został skierowany do Tarnobrzega. Był rok 1946. Zamieszkał w budynku kolejowym wybudowanym jeszcze przez hrabiego Tarnowskiego. Był młody i pełen zapału. Muzyka nadal chodziła mu po głowie. W wolnych chwilach grywał na akordeonie. - Koledzy przychodzi i zaczęliśmy wspólnie podśpiewywać - opowiada. - Tylko ja pracowałem, bo nie było jeszcze zakładów siarki. Pewnego razu, gdy tak śpiewaliśmy, któryś z kolegów rzucił hasło, abyśmy zaśpiewali w kościele. Ktoś innych przypomniał, że przed wojną w kościele Dominikanów był dobry chór.

Po takiej mobilizacji pan Zygmunt z kolegami poszli do Józefa Kuli, organisty w kościele Dominikanów. - Porozmawialiśmy z proboszczem i tak pomalutku zaczęło się to organizować - opowiada pan Zygmunt. - Ksiądz na ambonie ogłosił, że powstaje chór. Zgłosiło się 50 osób. I tak się to zaczęło.
Pierwszy koncert kolęd na dwa głosy dali na święta Bożego Narodzenia. Pan Zygmunt przyznaje, że początki były bardzo trudne. - W tamtym czasie największy problem był z nutami, a raczej ich brakiem - wspomina. - Nie było ksero, dlatego ołówkami chemicznymi, przepisywaliśmy nuty po cztery kalki. Odciski na palcach nas bolały, a my przepisywaliśmy, by każdy chórzysta miał swoje nuty.

Zygmunt Piątkowski

Zygmunt Piątkowski

Porucznik, wiceprezes Tarnobrzeskiego Zarządu Powiatowego Związku Kombatantów Rzeczypospolitej i Byłych Więźniów Politycznych oraz kierownik Tarnobrzeskiego Chóru Dominikańskiego, skończył 85 lat. Urodził się w Klimontowie. Ma dwóch synów i pięcioro wnuków.

Chór przy klasztorze Dominikanów w Tarnobrzegu był jednym z pierwszych w naszym regionie. - Proboszcz zaproponował nam, abyśmy wyjeżdżali z koncertami do pobliskich miast - dodaje Zygmunt Piątkowski. - Jeździliśmy do Stalowej Woli, Rozwadowa, Nowej Dęby i Sandomierza. W tamtym czasie byliśmy jedynym chórem, dlatego staliśmy się wzorem dla innych. Udostępnialiśmy nasze odpisy nut, by mogli ćwiczyć.
Z czasem chór rozrósł się już na tyle, że pojawiła się konieczność postawienia przed śpiewającymi dyrygenta. Pierwszym był Stanisław Biela, były dyrygent orkiestry wojskowej. -W swoim spisie mam nazwiska wszystkich dyrygentów - pokazuje pan Zygmunt. - Jedni odchodzili, następni przychodzili.

WIEKOWI CHÓRZYŚCI

Dziś Tarnobrzeski Chór Dominikański liczy 30 osób. Chórzyści to osoby, które ukończyły 60, 70, a nawet 80 lat. Wszyscy są amatorami. Ćwiczą raz w tygodniu. W piątki zostawiają dom, ulubione seriale, programy telewizyjne i przychodzą do przyklasztornej sali, by pośpiewać. Repertuar jest bardzo bogaty. - Ile już utworów opracowaliśmy? Trudno zliczyć - przyznaje się Zygmunt Piątkowski. - To pieśni na każdą okazję, nawet po łacinie. Inne na Wielkanoc, inne na Boże Narodzenie, inne na miesiąc Maryjny, inne na miesiąc Chrystusa Króla.

W chórze najwięcej głosów to soprany. To właśnie one prowadzą melodię. Pan Zygmunt śpiewa basem. Najbardziej deficytowe to alty. Śpiewają we wszystkich tarnobrzeskich kościołach. Słychać ich także w ościennych parafiach. Największym sukcesem chóru był występ w Warszawie całego zespołu w kościele Chrystusa Króla, gdzie chór uczestniczył w nagraniu Polskiego Radia.

Za czasów, gdy pan Zygmunt kieruje chórem, zawiązało się pięć małżeństw. On także poznał swoją przyszłą żonę Halinę w chórze. - Gdy byłem kasjerem, stołowałem się u jej rodziny - wspomina. - Kiedy ćwiczyłem ona podłapywała muzykę, stąd wiedziałem, że ma dobry głos. Wziąłem ją do chóru i mimo tego, że była najmłodsza, została naszą solistką.
Mówiąc o przyszłości chóru, pan Zygmunt ubolewa. - My już się ku upadkowi chylimy - twierdzi. - Jesteśmy już bardzo wiekowi, dlatego nasze dzieło będzie kontynuował chór młodzieżowy schola, jaki działa przy klasztorze. Ta młodzież ma przygotowanie, skończyła szkołę muzyczną. Ale my będziemy śpiewać tak długo, jak tylko zdrowie nam pozwoli. Dlatego, oby ten nasz chór trzymał się w zdrowiu jak najdłużej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie