MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Sąsiedzi w parlamencie!

Wioletta WOJTKOWIAK<br />Współpraca Agata Dziekan

Krajobraz po wyborach. Jedni wiwatują i liczą przyszłe korzyści. Inni się wypłakują i podliczają straty. Pomijając zwycięzców, prawdziwymi wygranymi tych wyborów są...zakłady poligraficzne i fotograficzne. W nich niedoszli parlamentarzyści zostawili dziesiątki tysięcy złotych.

Nowych posłów i senatorów już znamy. Na początek więc o tych, co "już byli w ogródku, witali się z gąską...". Tak mogło powiedzieć o sobie wielu pretendentów do sejmowej ławy. Jednak o największym pechu może mówić Bolesław Bujak, były poseł Polskiego Stronnictwa Ludowego z Ropczyc. Jest rozgoryczony. Przeżył potworny stres.

W poniedziałek przed południem jeszcze był zwycięzcą. Z pierwszego podliczenia głosów wynikało, że Polskie Stronnictwo Ludowe może liczyć w okręgu rzeszowskim na dwa mandaty. Bujak już uśmiechał się na myśl, że drogę do Warszawy pokonywać będzie wspólnie z kolegą po fachu posłem Janem Burym. Niestety, okazało się, że dodatkowy mandat przypadnie posłowi Janu Tomace z Platformy Obywatelskiej. To on zacierał ręce, mimo że dostał o tysiąc głosów mniej niż Bujak. A on? Musi poszukać sobie pracy.

Zajęcia szukać nie musi, ale nie najlepsze samopoczucie ma też Bogdan Romaniuk, starosta kolbuszowski. Już widział się jako poseł Ligi Polskich Rodzin. Był na trzecim miejscu listy i został z trzecim wynikiem w domu.

Są też inni najwięksi przegrani tych wyborów, ale w sensie finansowym. Nie jest tajemnicą, że bogaci w kampanię promocyjną zainwestowali naprawdę dużo, od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy złotych. Tak mówi się o Grzegorzu Tuderku, pośle minionej kadencji, który był drugi na liście Samoobrony i jego koledze z listy, przedsiębiorcy Kazimierzu Rocheckim. Temu "Lepperek" nie przyniósł szczęścia, jak nazywał pieszczotliwie auto przemalowane w kampanii w biało-czerwone pasy. Rochecki od dwóch dni jest nieuchwytny, co budzi tylko spekulacje.

W każdym razie zyskał zakład fotograficzny Franciszka Kasowskiego w Rzeszowie, który skasował sporą sumkę za robienie kandydatom zdjęć. Nie mogą narzekać na zysk zakłady poligraficzne Offset Druk z Rzeszowa i Techgraf z Łańcuta, które drukowały setki tysięcy plakatów i druków.

Bezkrólewia nie będzie

Do parlamentu pchali się lekarze, nauczyciele, prawnicy, gwiazdy sportu, ale tak naprawdę co trzeci podkarpacki parlamentarzysta to samorządowiec. Złośliwi mówią, że lepszej promocji dla kandydata nie trzeba, jeśli tylko jest wójtem, burmistrzem lub starostą.

Sukcesy właśnie świętują starosta leżajski Zbigniew Rynasiewicz, niesiony na skrzydłach Platformy Obywatelskiej i starosta rzeszowski Stanisław Ożóg z ramienia Prawa i Sprawiedliwości. Ich następcy zostaną wybrani szybko i bezboleśnie dla budżetu powiatu.

Co innego w gminach. Podatnikom przyjdzie znów zapłacić, bo nowe wybory muszą się odbyć w Kolbuszowej i Czarnej koło Łańcuta. Mieszkańcy odprawią na Wiejską dwóch posłów Prawa i Sprawiedliwości - burmistrza Kolbuszowej Zbigniewa Chmielowca i wójta Czarnej Kazimierza Gołojucha.

Nad Nilem zniecierpliwienie. Kiedy? Według obliczeń sekretarz kolbuszowskiego urzędu Barbary Bochniarz, wybory powinny się odbyć się w listopadzie. A co do tego czasu? Przecież dotychczasowy burmistrz już wkrótce zasiądzie w ławie poselskiej. Pani sekretarz kręci głową. Kolbuszowej bezkrólewie nie grozi. Zgodnie z prawem do czasu wyboru nowego burmistrza miastem będzie rządzić osoba wyznaczona przez premiera - specjalnie powołany komisarz. Trudno powiedzieć, kto nim zostanie.

- Może obecny wiceburmistrz Jan Zuba? - zastanawia się głośno Barbara Bochniarz. Wiceburmistrz ma też chrapkę na stanowisko burmistrza. - Na pewno będzie startował w wyborach. Mówi o tym oficjalnie - oświadcza pani sekretarz.

Na Parlamentarnej

Kolbuszową czekają też inne zmiany. Na przykład nazw ulic. O tym, że ulicę Matejki trzeba przemienić na Parlamentarną, żartują już wszyscy pracownicy Urzędu Miejskiego. Bo taki zbieg okoliczności jeszcze się w Polsce nie zdarzył. Żeby parlamentarzyści wybrani jednocześnie mieszkali pod tym samym adresem.

Burmistrz Zbigniew Chmielowiec oraz lekarz Mieczysław Maziarz, lekarz -ordynator oddziału dializoterapii kolbuszowskiego szpitala, świeżo upieczony senator Ligi Polskich Rodzin są sąsiadami. Czy będą współpracować? W kampanii mocno rywalizowali. Ale Mieczysław Maziarz zapewnia, że wrogości między nimi nie ma. Wręcz przeciwnie: - Odwiedzamy się wzajemnie z okazji imienin.

Recepta na sukces

Ach, gdyby tak zechcieli się lubić świeżo wybrani posłowie z Tarnobrzega, Dariusz Kłeczek z Prawa i Sprawiedliwości i Władysław Stępień z Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Niestety, ich programy wyborcze raczej nie sąsiadują. Chociaż ideowo różni, obaj panowie mieli najlepsze wyniki w swoim mieście. Nazwiska mają też "wyrobione". W końcu Dariusz Kłeczek to były senator AWS i radny wojewódzki, a lewicowy poseł Władysław Stępień zadomowił się w Sejmie na dobre. Będzie składał przysięgę już czwarty raz.

Różne są recepty na sukces. Skąd taka popularność Mieczysława Maziarza? - Moje zwycięstwo to zasługa pacjentów, nie działań w polityce, bo nie zajmowałem się nią zbyt intensywnie. A mam około 10 tysięcy pacjentów, którzy przyjeżdżają do mnie z różnych stron Podkarpacia, z powiatu tarnobrzeskiego, stalowowolskiego, dębickiego, mieleckiego, leżajskiego, rzeszowskiego.

Zwycięzcy i zwyciężeni

Nie tylko Kolbuszowa i Tarnobrzeg. Mielec także pośle do parlamentu parę mieszaną. Władysław Ortyl, senator z Mielca weźmie pod rękę posłankę Krystynę Skowrońską, która swój sukces zawdzięcza dotychczasowej politycznej aktywności. Porównanie z innym mieleckim posłem Stanisławem Janasem wypadło dla niej korzystnie.

Skowrońska zdobyła w rodzinnym mieście 4497 głosów, podczas gdy poseł zajął piąte z 883 głosami. Lider listy Socjaldemokracji pożegnał się z Sejmem. Borówki w ogóle można nazwać wielką przegraną tych wyborów. Liczyły na jeden mandat w regionie. Szef wojewódzki partii Norbert Mastalerz wini przedwyborcze sondaże w telewizji "totalnie dołujące" ugrupowania lewicowe.

- To sprawiło, że wyborcy postanowili poprzeć inne partie, nie chcieli zmarnować głosu - ocenia politolog. Nie do końca jest to jednak przekonywujące tłumaczenie , bo Sojusz Lewicy Demokratycznej uzyskał w Polsce wynik blisko dwa razy wyższy niż dawały mu sondaże.

Klęską są również notowania dla Platformy Obywatelskiej. W Stalowej Woli partia zanotowała tylko 7 procent poparcia. Hutnicze miasto w ogóle nie wydało ani jednego parlamentarzysty, co nie miało miejsca od lat. Alfred Rzegocki, miejscowy faworyt Prawa i Sprawiedliwości dostał najwięcej głosów w mieście, ale zbyt mało na mandat.

Ani Lato, ani Maj

Tak się składa, że najwięcej radości, ale też rozczarowań wyborczych dotyczy Mielca. Były piłkarz i senator Grzegorz Lato tym razem nie zapewnił sobie miejsca w Senacie. O włos przegrał o trzecie miejsce z Aleksandrem Bentkowskim z Polskiego Stronnictwa Ludowego.

Wschodzącą gwiazdą jest za to Grzegorz Maj, pochodzący z Woli Otałęskiej. Kandydat Prawa i Sprawiedliwości otrzymał w Mielcu 2611 głosów, miejsce trzecie w rankingu. 25-letni prawnik dobrze zna już sejmowe korytarze - był bowiem ekspertem komisji sejmowych przygotowujących ustawy o zawodzie prawnika i o komornikach, w Sejmie nie czułby się więc obco. Niewiele zabrakło mu do pełnego zwycięstwa. Podczas poniedziałkowego liczenia głosów był nawet moment, kiedy wydawało się, że w Sejmie będzie.

Fenomen Wrzodaka

Jeśli chodzi o polityków cieszących się największym zaufaniem, palmę pierwszeństwa dzierży Zygmunt Wrzodak, poseł Ligi Polskich Rodzin, przez polityków na Podkarpaciu pogardliwie nazywany "spadochroniarzem" z Ursusa. Cztery lata temu wszedł do Sejmu z okręgu rzeszowskiego uzyskując fenomenalne poparcie 31 tysięcy wyborców. W tych wyborach miał mniej, ale i tak najwięcej głosów spośród wszystkich przyszłych posłów - 18 tysięcy 921.

Wielu zastanawia się nad fenomenem Wrzodaka. Jak on to robi? Według Tadeusza Skowrona, wiceprezesa Ligi Polskich Rodzin na Podkarpaciu, kapitałem Wrzodaka jest jego "niezłomna postawa". On głoszonych od 20 lat swoich poglądów na pewne sprawy nie zmienia.

- Wszystkie strategiczne dla kraju zakłady i dziedziny przemysłu powinny być polskie. Obcy kapitał, który je wykupuje osłabia nasz kraj - mówi Skowron.

Janusz Ramski, radny Rzeszowa ma o Wrzodaku gorsze zdanie. - Właśnie brak zrozumienia Wrzodaka dla zasad gospodarki wolnorynkowej doprowadził do tego, że fabryka Ursus umiera. On kiedyś, jako związkowiec nie zgodził się na współpracę z inwestorem strategicznym w produkcji maszyn na skalę światową.

Ramski twierdzi, że Wrzodak wykorzystuje tradycyjny katolicko-narodowy elektorat regionu. Twierdzi, że jedyne co Podkarpacie zawdzięcza "spadochroniarzowi" to skłócenie i rozbicie struktur Ligi na Podkarpaciu. I jeszcze to, że w Sejmiku rządzi niepodzielnie koalicja Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Polskiego Stronnictwa Ludowego wspomagana przez Samoobronę. - Marszałek lub co najmniej wicemarszałkowie mogliby być z Ligi - ciągnie Ramski. - Ale do tego nie mógł dopuścić Wrzodak, bo wyrósłby mu nowy lider na Podkarpaciu.

Wypomina konflikt z Andrzejem Zapałowskim, któremu Wrzodak, po tragicznej śmierci europosła Filipa Adwenta usiłował "przetłumaczyć", że powinien się zrzec przyjęcia mandatu. Teraz prawicy się nie podoba, że Wrzodak zaraz po wyborach toczy wojnę z Romanem Giertychem.

Chcę być prezydentem

Radny wojewódzkiego sejmiku Zbigniew Kośla, do którego przylgnęła etykietka aferzysty - zanim rozpoczął karierę samorządową na Podkarpaciu był sześciokrotnie karany przez sądy - uzyskał w wyborach do Senatu 16 miejsce. W samym Tarnobrzegu, gdzie zameldował się cztery lata temu, poparło go 955 osób. - Nie prowadziłem ostrej kampanii plakatowej. Mój nakład był minimalny. Stawiałem na osobiste spotkania z wyborcami - mówi Kośla, niezrażony porażką.
Zamierza dalej być radnym w sejmiku. Nam zdradza, że po raz drugi przygotowuje się do startu w wyborach na prezydenta Tarnobrzega. - Mam duszę walecznika. Poza tym jestem dobrym gospodarzem i menedżerem.

Więźniowie za Platformą

Krystyna Skowrońska z Platformy Obywatelskiej była najpopularniejszą kandydatką do Sejmu podczas głosowania w Oddziale Zewnętrznym Aresztu Śledczego w Chmielowie. W utworzonej tam Obwodowej Komisji Wyborczej uprawnionych do głosowania było ponad 200 osadzonych mężczyzn. W wyborach uczestniczyło 135 osób. Osadzeni po pięciu byli doprowadzani przez strażników do lokalu wyborczego mieszczącego się w budynku przy bramie. Nie otrzymaliśmy zgody na rozmowę z mężczyznami, ani przed ani po głosowaniu. Najwięcej głosów aresztantów zdobyła Platforma Obywatelska. Na jej kandydatów postawiły 54 osoby, z czego najwięcej poparło Krystynę Skowrońską. 36 osób zagłosowało na Samoobronę, a 17 na Ligę Polskich Rodzin. Panowie za kratami nie gustują w programie Prawa i Sprawiedliwości, które z trzema głosami uplasowało się na szarym końcu.

Mąż zaufania omal nie dostał w twarz

W powiecie stalowowolskim wybory przebiegły w ciszy i spokoju. - Nikt nie agitował i nie zakłócał ich przebiegu - śmieje się jeden z komisarzy. Nigdzie nie było też żadnych incydentów, no może poza jednym. W jednej ze stalowowolskich komisji, po zakończeniu głosowania, kiedy jej członkowie skrzętnie w skupieniu liczyli głosy ciszę co jakiś czas przerywał...mąż zaufania, którego obowiązuje powaga i spokój. Młodzieńca z Ligi Polskich Rodzin najwyraźniej jednak poniosły emocje. - Co chwilę wbiegał na salę i wrzeszcząc podawał cząstkowe wyniki głosowania - mówi jeden z członków komisji, którego tak zdenerwowało zachowanie męża zaufania, że omal nie przyłożył mu w twarz. Na szczęście napięcie rozluźnił sms relacjonujący mecz polskich siatkarek z Włoszkami. Okazało się, że nasze panie wygrywają walkę o złoto. Jeszcze bardziej cieszyły kolejne wiadomości, które regularnie przychodziły na telefon. Dzięki temu też nie ucierpiał mąż zaufania

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie