Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Simona Wójtowicz: Zdarzyło się, że więźniarka podcięła sobie żyły, żeby zrobić mi na złość

BARTOSZ MICHALAK, facebook.com/bartosz.michalak1991
Simona Wójtowicz w Areszcie Śledczym w Nisku pracuje blisko trzydzieści lat. W szczerej, pełnej różnorakich anegdot rozmowie opowiedziała nam o swoim życiu.

Wybitnie banalne pytanie typu: "Jak to się stało, że pracuje pani w więzieniu?" zostawię na sam koniec. Teraz jestem ciekawy, dlaczego byłem sprawdzany przez pani kolegów, czy mam przy sobie broń lub narkotyki?Może podejrzanie pan wygląda (uśmiech)? Takie są procedury.

Rozumiem, jakbym przyszedł na widzenie z osadzoną, a nie z panią.Wówczas przeszukanie trwałoby zdecydowanie dłużej.

Co nie oznacza, że nie udałoby mi się wnieść ze sobą na przykład kilku tabletek, popularnie nazywanych dopalaczy.Załóżmy, że udałoby się panu wnieść te dopalacze. Jaki miałby pan pomysł, żeby przekazać je koleżance? W sali odwiedzin są kamery, paczki są przez nas sprawdzane. Podobnie zresztą jak osadzone, które po wizytach wracają do celi. No, słucham.

To ja słucham, jaki zapamiętała pani najbardziej chytry sposób?Banknot stuzłotowy został ukryty w kartce świątecznej.

Banalne.Nie do końca. To była kartka z pozytywką. Banknot został złożony w kosteczkę i schowany pod bateryjką.

Zwracam honor pomysłodawcy. Jak doszliście do tego, że ta kobieta otrzymała pieniądze?Może nie powinnam o tym mówić, ale... przyszła do mnie inna osadzona i zdradziła tę informację. Z bardzo prostego powodu - po prostu nie lubiła tej kobiety. Ja wiem, że pan szuka sensacji i pewnie już sobie wyobraża, że więźniarki przymilają się do mnie, bo wtedy mogą liczyć na specjalne nagrody (uśmiech).

Aż tak po mnie widać, że jestem żądny kontrowersyjnych, a może nawet drastycznych historii?Ewidentnie, ale taka pana praca. Ja też wolę przeczytać ciekawy wywiad lub artykuł niż ten, po którego lekturze w głowie nie zostaje mi chociażby jedno zdanie czy historia.

Otóż to. Pełni pani funkcję zarówno rzecznika prasowego aresztu, jak również kierownika działu penitracyjnego. Mówiąc w skrócie: stara się pani sprowadzić osadzone na właściwą drogę.
Nie tylko. Jeśli trafia do nas osiemnastoletnia dziewczyna, która za zadanie śmiertelnego ciosu nożem, otrzymuje karę piętnastu lat więzienia i podczas rozmowy ciągle płacze, powtarza, że jej życie nie ma już sensu i postara je sobie odebrać, to ja nie skupiam się na tym, żeby prawić tej dziewczynie morały, tylko...

Tylko?Jeśli osadzona szczerze prosi mnie o przytulenie, to nie odwracam się do niej plecami. Zdarza się, że robię to bez proszenia, ponieważ wyraźnie czuję, że ktoś tego potrzebuje. Oczywiście nie jest to sposób na rozwiązanie problemów... Wielokrotnie przekazywałam więźniarkom tragiczne informacje. Po raz ostatni w styczniu kobiecie, którą regularnie odwiedzał tutaj syn. Był dla niej oparciem. Młody człowiek. Trzy dni po ostatniej wizycie zginął w wypadku samochodowym. Nie mogłam tego powiedzieć w bezduszny sposób, wyjść z celi i zatrzasnąć za sobą kraty.

Wspomniała pani o tej osiemnastolatce skazanej za zabójstwo.Aktualnie to kobieta przed "czterdziestką". Wyszła za mąż, ma dwójkę dzieci. Zdarza się, że dzwoni do aresztu i pyta, co słychać u ludzi, których spotykała dzień w dzień przez kilkanaście lat.

Klasyfikuje pani osadzone? Inaczej patrzy na kobietę, która zabiła, a inaczej na zwykłą oszustkę?Czasami łatwiej pracuje się z kobietami, które w więzieniu mają spędzić długie lata. One mają świadomość, że muszą nauczyć się tutaj żyć, bo przecież nie mogą się położyć i czekać aż minie kilka tysięcy dni... Niektóre kobiety, skazane na kilkumiesięczne pozbawienie wolności, mówiąc wprost, nie są zainteresowane angażowaniem się w cokolwiek. Chcą tylko przetrwać czas, jaki muszą spędzić w więzieniu. Nie interesuje ich udział w zajęciach, programach, akcjach charytatywnych, czy praca na nagrody.

Jakie te nagrody na przykład?
W postaci dłuższych odwiedzin od tych regulaminowych dwugodzinnych na miesiąc, czy nawet opuszczenie aresztu na jednodniową przepustkę.

Z tymi przepustkami, a w zasadzie z powrotami z nich do celi, to pewnie jest różnie...
Kilka lat temu był przypadek, że kobieta, na trzy tygodnie przed skończeniem "odsiadki", uzyskała zgodę na przepustkę. Jak później tłumaczyła, pod wpływem alkoholu nie potrafiła myśleć racjonalnie, i... zapomniała, że czas przepustki dawno minął. Postanowiła uciec. Po kilku tygodniach odnaleziona wróciła do nas, z tą różnicą, że jej kara pozbawienia wolności została przedłużona o kilka miesięcy. Niestety, niektórzy po opuszczeniu więzienia ponownie trafiają w złe towarzystwo. Nie każdy potrafi zacząć żyć od nowa, chce coś zmienić.

Jak wygląda to życie w areszcie?
Trochę jak w wojsku. Wszystko toczy się zgodnie z harmonogramem określonym w Porządku Wewnętrznym. Pobudka, toaleta, spacer, kąpiel. Tak, tak - nawet czas kąpieli jest narzucony. Zaplanowane są zajęcia terapeutyczne i edukacyjne. Zgodnie z harmonogramem można zjeść posiłek. Następnie czas wolny i pora na dzwonienie do domu. Określony jest termin odwiedzin i wizyt u lekarza. Niekiedy osadzonym, zwłaszcza tym, które pierwszy raz są w zakładzie karnym, bardzo trudno dostosować się do tego rygoru. To jedna z dolegliwości kary pozbawienia wolności - brak możliwości decydowania w tak prozaicznych sprawach, jak choćby to, kiedy skorzystam z prysznica czy pójdę na spacer...

Ile aktualnie przebywa tutaj skazanych kobiet?
Areszt Śledczy w Nisku przystosowany jest dla dziewięćdziesięciu dwóch kobiet. Kolokwialnie mówiąc, nie narzekamy na nadmiar wolnych miejsc. Skazani mężczyźni trafiają do naszego oddziału zewnętrznego w Chmielowie, gdzie może przebywać dwustu piętnastu osadzonych. Do naszej jednostki trafiają skazane z całej Polski. To dlatego, że w Nisku jest jeden z trzech oddziałów terapeutycznych przeznaczonych dla skazanych kobiet uzależnionych od alkoholu. Większość osadzonych dobrowolnie decyduje się na terapię. Widzą u siebie problem alkoholowy i są zmotywowane do udziału w zajęciach. Aktualnie wyrok odbywa w Nisku kobieta pochodząca z Gdyni. Po ukończeniu terapii pozostała w naszej jednostce, ponieważ zaoferowaliśmy jej pracę odpłatną na kuchni.

To w więzieniu można sobie dorabiać?

No jak pan widzi, tak. Nie tylko dorabiać, ale pracować na pełen etat. Praca jest jednym z najważniejszych środków oddziaływań penitencjarnych. Również dlatego, że część naszych pensjonariuszek, będąc na wolności, niezbyt nachalnie zabiegała o pracę i raczej wiązała swoją przyszłość z innego typu działalnością... Poza tym w wymiarze ekonomicznym, skazane mogą zarobić na swoje utrzymanie i pomóc rodzinie, która bardzo często ledwo wiąże koniec z końcem.

Wspomniała pani o akcjach charytatywnych.
Pracy odpłatnej dla osadzonych jest niewiele, dlatego też staramy się motywować do podejmowania różnego rodzaju prac społecznych czy charytatywnych. Te pozwalają dostrzec problemy i potrzeby osób, dzieci, które nie z własnej winy, zmagają się z nieszczęściem, biedą i chorobą. Skazane widzą, że pomimo różnych złych rzeczy, które zrobiły, mogą przewartościować swoje życie, czuć się potrzebne. Ostatnio areszt żył programem "Bajki od serca", w ramach którego powstały elementy do dwudziestu dwóch bajek dotykowych, przeznaczonych dla dzieci niewidomych i niedowidzących.

Na jaki temat woli pani najpierw mi opowiedzieć - o jednym z najbogatszych Polaków, który przez jakiś czas "siedział" w Nisku, czy o skutecznej ucieczce osadzonej w 1997 roku?
Boże, skąd pan odgrzebał te stare dzieje? To już prehistoria. Zapomniałam, że pana interesują tylko sensacje (uśmiech).

Mówiąc kolokwialnie, wyczuwam, że spada nam oglądalność.
Zacznijmy od ucieczki, chociaż to temat dla mnie szczególnie przykry, ponieważ wielu moich kolegów straciło wówczas pracę. Cała akcja była dobrze zaplanowana i przemyślana. W tamtym czasie za aresztem trwał gruntowny remont kościoła. Zarówno w dzień, jak i w nocy, notorycznie słychać było charakterystyczne dla każdego placu budowy stukoty. To uśpiło czujność strażników. Skazanej pomogli dobrzy znajomi, którzy w deszczową noc podjechali samochodem właśnie na teren kościoła. Ustawili drabinę, dzięki której weszli na drugie piętro aresztu. Mieli sprzęt, jaki umożliwił im przepiłowanie krat w oknie celi swojej koleżanki. Kiedy zorientowali się strażnicy, samochód z uciekinierką w pośpiechu odjeżdżał. Miał przysłonięte tablice rejestracyjne. Wiadomo, że wówczas nie było jeszcze monitoringu, który obecnie umożliwia obserwowanie tego, co wewnątrz i na zewnątrz aresztu. Nie było jednak zmiłuj - strażnicy zostali zwolnieni z pracy. A uciekinierka po kilku miesiącach wróciła do zakładu karnego. Jak się okazało, nie miała żadnego pomysłu na swoje życie po ewentualnej udanej próbie ucieczki. Myślała chyba, że nikt nie będzie jej szukał i, tak jak przed skazaniem, będzie mogła przesiadywać w melinach w naszym regionie...

Jak do niżańskiego aresztu trafił Bogusław Bagsik, który został skazany za wielomilionowe przekręty jako prezes spółki "Art-B"?
Był to okres, kiedy jeden z oddziałów aresztu został przeznaczony dla mężczyzn odbywających kary pozbawienia wolności. Poprosił o przeniesienie tutaj, ponieważ jego konkubina pochodziła z naszych okolic i łatwiej było jej przyjeżdżać na widzenia. Zdecydowanie więcej problemów mieliśmy z dziennikarzami, którzy stale usiłowali się coś dowiedzieć na jego temat...

Próby samobójcze są tutaj na porządku dziennym?
Jestem przesądna, więc odpukam w niemalowane. Na szczęście nie. Pamiętam dwa przypadki, obydwa na szczęście nieskuteczne. Jedna z osadzonych zażyła duża dawkę leków, które systematycznie gromadziła. Pomogła szybka interwencja lekarza i płukanie żołądka. Drugi przypadek był zdecydowanie bardziej drastyczny. Nie była to jednak typowa próba samobójcza, a raczej działanie instrumentalne osadzonej, która podcięła sobie żyły, żeby... zrobić mi na złość i wymusić na mnie zmianę decyzji. Wcześniej postanowiłam o jej przenosinach do innej celi.

Z jakiego powodu?

Źle funkcjonowała, miała negatywny wpływ na współosadzone, wymuszała na nich dzielenie się paczkami z domu, papierosami. Wzbudzała strach, zwłaszcza że potrafiła być agresywna. Nie pomagały rozmowy wychowawcze. Wielokrotnie byłam proszona o pomoc. Po obserwacji podjęłam decyzję o przenosinach, które najwyraźniej nie były na rękę tej kobiecie. Po kilkunastu minutach usłyszałam krzyki jej nowych współlokatorek, wbiegłam do celi i zobaczyłam ją z podciętymi żyłami. Natychmiast wezwaliśmy pogotowie, zacisnęliśmy jej ręcznikami okolice nadgarstków, żeby się nie wykrwawiła. Po kilku dniach wróciła do aresztu ze szpitala. Po jakimś czasie przeprosiła mnie za swoje zachowanie...

Miała pani nieprzyjemności z tego powodu?
Zawsze w takich przypadkach dyrektor powołuje specjalną komisję, której zadaniem jest sprawdzenie wszystkich okoliczności zdarzenia. Również tego, czy moja decyzja o przenosinach jej do innej celi była właściwa. Zresztą do kontroli jesteśmy przyzwyczajeni. Wszystkie nasze decyzje i praca z osadzonymi są sprawdzane przez różne instytucje, sprawujące nadzór nad wykonaniem kary pozbawienia wolności i tymczasowego aresztowania. Kontrole mają różne formy i przebieg. Jedną z najpoważniejszych i najtrudniejszych dla personelu jest ta przeprowadzana przez pracowników Biura Rzecznika Praw Obywatelskich. Mieliśmy taką w październiku ubiegłego roku. Pracownicy biura kontrolują dosłownie wszystko. Rozmawiają też z osadzonymi, oczywiście bez obecności personelu więziennego.

W jaki sposób w ogóle ta kobieta podcięła sobie żyły?

Rozbiła słoik.

Za co, jako więzień, mógłbym trafić do izolatki?
Jeśli pyta pan o karę dyscyplinarną w postaci umieszczenia w celi izolacyjnej, to musiałby pan naprawdę narozrabiać. Chociażby uderzyć strażnika, czy znęcać się nad pozostałymi więźniami. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz taką karę zastosowaliśmy. Jako ciekawostkę powiem panu, że do niedawna wykonywaliśmy taką karę, jeśli udzielił jej dyrektor Aresztu Śledczego w Lublinie. Nie posiadali celi izolacyjnej dla kobiet, przewozili ukaraną kobietę do Niska, a po wykonaniu kary dyscyplinarnej wracała z powrotem do Lublina. Po raz ostatni w 2001 roku. Od lat nasza izolatka jest pusta, co, jak przypuszczam, raczej pana nie satysfakcjonuje (uśmiech).

Była sprawa, przez którą mielibyście tutaj ogólnopolskie media na głowie i rozgłos?

Ta kobieta pochodziła z Tarnowa. Siedziała za zabójstwo kompletnie nieznanej osoby. Jej życie wyglądało normalnie do czasu, kiedy porwano a następnie zamordowano jej siedmioletniego syna. Przeżyła ogromną traumę, która ewidentnie zostawiła poważny ślad na psychice. Od razu jednak zaznaczam, że decyzję o puszczeniu ją na przerwę w karze nie podejmował nikt z naszej jednostki. Media zainteresowały się niżańskim aresztem, ponieważ odbywała u nas znaczną część wyroku

Co zrobiła w trakcie tej przerwy w karze?

Zabiła w Tarnowie małą dziewczynkę. Gościliśmy tutaj Marcina Wronę, który niegdyś prowadził program "Pod Napięciem". Dopytywał o codzienne zachowanie tej kobiety. Oraz to, jak ocenialiśmy odgórną decyzję o puszczeniu ją na przerwę...

A jak pani oceniała?
Wie pan, nie znam szczegółów tej sprawy, więc nie chcę jej komentować. Ferując wyroki, nie znając dokładnie tematu, łatwo jest kogoś skrzywdzić.

Życie pisze różne scenariusze. Pani od trzydziestu lat pracuje w więzieniu...

A moją pasją była renowacja i konserwacja zabytków (uśmiech). Specjalnie wybrałam nawet liceum w Przemyślu z internatem, gdzie mogłam szkolić się w tym kierunku. Problem pojawił się, gdy nie dostałam się na wymarzone studia do Torunia. Nie mogłam bezczynnie siedzieć w domu i czekać aż minie rok, aby znów spróbować. Ojciec, który pracował w niżańskim areszcie, powiedział mi, że jest miejsce w dziale kwatermistrzowskim. Początkowo potraktowałam jego propozycję jak żart, ale wizja kompletnego braku zajęcia była na tyle przerażająca, że dałam się namówić. Zaczęłam zarabiać, stałam się samodzielna i finansowo niezależna, co dla dziewiętnastoletniej dziewczyny było niezłą frajdą. Doszłam do wniosku, że odpuszczę temat studiów. Po kilku latach samo posiadanie pieniędzy przestało być dla mnie satysfakcjonujące i odezwały się ambicje i niespełnione marzenia. Renowacja zabytków „wywietrzała” mi jednak z głowy. Zdecydowałam się na pedagogikę resocjalizacyjną na Uniwersytecie Warszawskim. Wiązałam już wtedy swoją przyszłość z pracą wychowawcy. Jednak uzdolnienia plastyczne i wykształcenie nie poszły na marne. Wykorzystałam je prowadząc zajęcia plastyczne i rękodzielnicze z osadzonymi. Do dziś w areszcie funkcjonuje program „Tańcowała igła z nitką".

Można powiedzieć, że prowadzi pani, swego rodzaju, podwójne życie?
Nie prowadzę podwójnego życia, ale śmiało mogę powiedzieć, że żyję w dwóch różnych światach. Ten, kto nigdy nie zetknął się z więzieniem, nawet nie potrafi sobie wyobrazić, jak inny jest to świat od tego na wolności. Życie tu toczy się swoim rytmem. Inne sprawy są priorytetowe, konflikty wywołują rzeczy, do których ludzie wolni nie przywiązują żadnej uwagi. Zdarzają się poważne kłótnie o telewizor czy telefon stacjonarny. Lubię pełnić weekendowe dyżury. Wie pan, dlaczego?

Nie wiem, ale... podziwiam.

Można spokojnie przejść po wszystkich celach, ponieważ nie ma typowo administracyjnej roboty, którą na tygodniu muszę wykonywać jako kierownik. To umożliwia spokojne rozmowy z osadzonymi kobietami. Przede wszystkim wciąż uważam się za wychowawcę i pedagoga. Pasjonuje mnie każdy kolejny przypadek, a nie papierkowa robota. Nie oszukujmy się, aniołki tutaj nie trafiają, ale... moja praca polega na tym, żeby nie oceniać nikogo, a każdą skazaną traktować według zasady, iż człowiek ma prawo zabłądzić w swoim życiu.

Zakończmy naszą rozmowę w mój ulubiony, sensacyjny sposób. Jaką dotychczas usłyszała pani w areszcie najbardziej chamską odzywkę lub padła ofiarą niezwykle chamskiego czynu? Przecież regularnie jeździ pani do więzienia w Chmielowie, gdzie przebywają skazani mężczyźni.
Wcale nie od mężczyzny usłyszałam najbardziej chamską „wiązankę". Nie przytoczę jej, bo nikt tego nie wydrukuje. Wolę jednak pamiętać o pozytywnych "bohaterach" naszego aresztu, o rzeczach sympatycznych, których też wiele zdarzyło się w trakcie mojej pracy. Może dzięki temu nie dopadło mnie jeszcze wypalenie zawodowe?

Areszt Śledczy w Nisku - znajduje się na Placu Wolności 15. Numer telefonu: 15-843-34-00. Budynek aresztu położony jest w centrum Niska, obok gmachu Sądu Rejonowego i siedziby Urzędu Miasta i Gminy, z którymi jest połączony łącznikiem. Pochodzi z okresu pierwszej wojny światowej. Zachowały się elementy elewacji z tzw. "epoki franciszkańskiej", a także charakterystyczny spadzisty dach. Ma on wewnętrzne podwórze, z trzech stron ograniczone budynkami sądu, aresztu i magazynami oraz murem i bramą wjazdową. Przebudowany w 1951 roku, kiedy powstało dwupiętrowe skrzydło. Po kolejnej modernizacji obiekt skanalizowano. W okresie międzywojennym areszt funkcjonował przy siedzibie starostwa jako miejsce wykonywania krótkoterminowych kar aresztu. W latach 1939-1944 pełnił funkcję więzienia niemieckich władz okupacyjnych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie