MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Singapur - W Mieście Lwa

Marzena Kądziela
W sklepach w dzielnicy Chinatown można kupić wszystko od ubrań, po najnowszy sprzęt elektroniczny
W sklepach w dzielnicy Chinatown można kupić wszystko od ubrań, po najnowszy sprzęt elektroniczny M. Kądziela
Czy faktycznie w mieście nie natknę się na żadne śmieci? Czy w miejscach publicznych nie zobaczę ludzi palących papierosy i żujących gumę, za to na każdym kroku czaić się będą policjanci czyhający na bałaganiarzy i wlepiający im kilkusetdolarowe mandaty? Tego typu pytania towarzyszyły mi w podróży do azjatyckiej potęgi - Singapuru.
Singapur - Miasto ogrodów

Singapur - Miasto ogrodów

Po kilku godzinach spaceru po mieście strach przed mandatem za "złe zachowanie" ustąpił podziwowi nad pięknem nowoczesnej i kolonialnej architektury, różnorodności mieszkańców i bujności przyrody, dzięki której Singapur nazywany jest często "miastem - ogrodem".

Kosztowne śmiecenie

Po wyjściu z ogromnego lotniska czuję się, jakbym weszła do sauny. Sprawia to gorące, wilgotne powietrze. Singapur od równika dzieli zaledwie 138 km. Rozglądam się za koszami na śmieci, sprawdzam, czy na chodniku nie leżą papierki. Wszak Singapur ma na świecie opinię miasta - państwa sterylnego. Faktycznie koszy jest tu bardzo dużo, jakby dbający o czystość chcieli kłuć nimi w oczy zagranicznych "brudasów". Gdy spotykamy się z przewodnikiem, przemiłym Chińczykiem Liu, dowiadujemy się, że ten boom na czystość rozpoczął się tu kilkanaście lat temu. Wtedy wprowadzono przepisy mówiące o tym, że nie wolno jeść na ulicy, pić alkoholu, palić papierosów i żuć gumy. Gumy nie wolno też wwozić do kraju. Palacze mają utrudnione życie, bowiem w większości klimatyzowanych pomieszczeń użyteczności publicznej panuje zakaz palenia. Aby puścić dymka trzeba wychodzić przed budynek, ale taki zwyczaj nie dziwi nas, bowiem jest on już bardzo powszedni także w Polsce. Nie są natomiast powszednie kary, jakie grożą zaśmiecaczom. Mandaty za rzucenie papierka, niedopałka czy gumy do żucia na chodnik sięgają kilkuset dolarów singapurskich podobnie jak za przechodzenie ulicy na czerwonym świetle czy... niespuszczenie wody w toalecie. Ogólnie wiadomo, że za posiadanie narkotyków można dostać nawet karę śmierci.

Szkoły z banków i biur

Nasz hotel usytuowany jest w dzielnicy, w której strzelają w niebo nowoczesne wieżowce ze szkła i metalu. Właśnie z takich wieżowców najbardziej znany jest Singapur. Mieszczą się w nich banki i różnorodne firmy. Jak nam jednak zdradził przewodnik, dzielnica ma się niedługo zmienić w edukacyjną. Ma być skupiskiem placówek oświatowych począwszy od przedszkoli, przez szkoły powszechne, średnie, aż po uczelnie. Doskonale działające metro i inne rodzaje komunikacji miejskiej pozwolą na szybki dojazd do szkół ze wszystkich rejonów Singapuru. A nie jest to przecież kraj duży. Państwo - miasto o wymiarach mniej więcej 23 na 24 kilometry położone jest na kilkudziesięciu wyspach, na końcu Półwyspu Malajskiego.

Dlaczego Miasto Lwa?

Słowo Singapur oznacza "miasto lwa". Trochę to śmieszne, bowiem na wyspie nigdy nie żyły lwy. Ale w XI wieku księciu Sang Nila Utama z księstwa Sri Vijaya wydawało się, że potwór, którego zobaczył na plaży to lew. I tak właśnie nazwał wyspę, która wcześniej znana była jako Temasek czyli morze. W latach 60. XX wielu organizacja turystyczna postanowiła przypomnieć światu o legendzie i tradycji. Obrała sobie za symbol Merliona, czyli postać, która jest rybą z głową lwa. Symbol na tyle się podobał, że ówczesny i najbardziej dotąd znany prezydent Singapuru Lee Kuan Yew nakazał na początku lat 70. zbudować prawie dziewięciometrowy pomnik Merliona, który był już nie tylko symbolem organizacji, ale i kraju. Dziś pomnik stoi w bardzo często odwiedzanym przez turystów Merlion Park.

Najbardziej znany sir

Innym bardzo znanym singapurskicm pomnikiem jest figura przedstawiająca najbardziej znanego tu Brytyjczyka. Na białym cokole stoi podobizna sir Stamforda Rafflesa. Otaczającej pomnik scenerii nie powstydziłby się żaden kamienny władca. Tuż za pomnikiem płynie rzeka Singapur, nad brzegiem której stoją kolorowe, dwu, trzypiętrowe domy, a za nimi szklane nowoczesne drapacze chmur. Z przodu figury znajduje się kolonialny budynek Teatru Victorii, obok przepiękna palma podróżnika, z liśćmi ułożonymi na kształt eleganckiego wachlarza.
Brytyjski urzędnik sir Stamford Raffles nie bez powodu doczekał się swej kamiennej podobizny. To on bowiem na początku XIX wieku z rybackiej wioski uczynił Singapur światową potęga. Przybył do Azji, by w zatoce Malacca odnaleźć miejsce na nowy ośrodek handlu, który miał być przeciwwagą dla handlu skupionego w rękach Holendrów. W 1819 roku zawarł porozumienie z sułtanem Johoru, na mocy którego Brytyjczycy otrzymali prawo do budowy portu, a w trzy lata później zakupili ją za 43 tysiące dolarów. Od tej pory aż do II wojny światowej rządzili tu Brytyjczycy. Liu opowiada, że starsi mieszkańcy, jak na przykład jego mama, do dziś wielbią królową Wiktorię i w dzień jej urodzin w oknach wystawiają królewski portret przybrany girlandami kwiatów.

Sir Raffles ma w Singapurze nie tylko swój pomnik. Jego imieniem nazwany jest najbardziej znany hotel, który wybudowano w 1886 roku. Zatrzymywały się w nim nie tylko głowy państwa, ale także artyści, tacy jak pisarz Joseph Conrad czy aktor i reżyser Charli Chaplin. Kilka lat temu hotel został starannie odnowiony za 160 mln dolarów i znów przyjmuje znane osobistości, w tym gwiazdy Hollywood. Hotel Raffles znany jest także z tego, iż w jednym z jego barów można... śmiecić. Do drinków, w tym znanego "singapour slink" (soki różnych owoców i szampan) podaje się orzeszki, których skorupki rzuca się wprost na podłogę. Ma to niby odstresowywać bogatych mieszkańców miasta, którzy cały czas muszą pamiętać o przestrzeganiu zasad czystości.

W tyglu narodów i kultur

Ilość świąt obchodzonych w Singapurze powoduje u Europejczyków istny zawrót głowy. A wszystko przez to, że w mieście żyją zgodnie obok siebie Chińczycy, Malezyjczycy, hindusi, muzułmanie, chrześcijanie, którzy są wierni swym tradycjom i na obchody świąt zapraszają sąsiadów i przyjaciół niezależnie od wyznania czy koloru skóry.

Gdy w XIX wieku przybywali do Singapuru obcokrajowcy w poszukiwaniu pracy, budowali swe domostwa obok siebie, stąd stare dzielnice podzielone są na chińskie, malajskie, indyjskie czy chrześcijańskie. W Chinatown można kupić dosłownie wszystko od rękodzieła po najnowszy sprzęt elektroniczny, w Little India poczujemy zapachy przeróżnych ziół i przypraw korzennych, kupimy też znakomitą srebrną i złotą biżuterię. Sklepy w Kampong Glam, która była kiedyś wioską rybacką, a potem siedzibą władców muzułmańskich, oferują jedwabne chusty czy ręcznie malowane obrazy przedstawiające historię ludów arabsko - muzułmańskich. Wszędzie kuszą zapachami bary i restauracje oferujące przeróżne azjatyckie dania, których nie sposób wyliczyć.

W rajskim ogrodzie

Singapur to miasto - ogród. Wszędzie, także w dzielnicach bankowych i biurowych rośnie mnóstwo drzew i kwitnących krzewów. Orchidee, które u nas uchodzą na bardzo ekskluzywne kwiaty, tam zdobią budynki, chodniki i ulice. Ale żeby przekonać się, jak wiele jest rodzajów orchidei, trzeba koniecznie odwiedzić ogród botaniczny, a szczególnie jedną z jego części - ogród orchidei. Aż trudno uwierzyć, że znajduje się w nim kilkadziesiąt tysięcy odmian tych kwiatów. Od kształtów, barw, odcieni i zapachów kręci się w głowie. Wielu z odmian nadano imiona znanych postaci. Wśród grządek znalazłam na przykład białe kwiaty księżnej Diany czy różowe Micka Jacgera, solisty legendarnego zespołu "The Rolling Stones".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Singapur - W Mieście Lwa - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie