MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Szczere wyznania Piotra Lewandowskiego, byłego znakomitego koszykarza "Stalówki" oraz Siarki [ZDJĘCIA]

BARTOSZ MICHALAK, facebook.com/bartosz.michalak1991
Piotr Lewandowski - urodził się 11 marca 1961 roku w Bydgoszczy. Jest wychowankiem bydkoskiej Astorii. Następnie trafił do Baildonu Katowice. Przez siedem sezonów gry dla Stali Stalowa Wola wywalczył z klubem jeden awans na zaplecze ekstraklasy, a także dwie promocje do krajowej elity. Przez trzy sezony reprezentował barwy Siarki Tarnobrzeg. Po zakończeniu kariery pracował jako nauczyciel wychowania fizycznego w niżańskich szkołach. Ma żonę Beatę, a także trójkę dzieci: Marcina, Karolinę oraz Adriannę.
Piotr Lewandowski - urodził się 11 marca 1961 roku w Bydgoszczy. Jest wychowankiem bydkoskiej Astorii. Następnie trafił do Baildonu Katowice. Przez siedem sezonów gry dla Stali Stalowa Wola wywalczył z klubem jeden awans na zaplecze ekstraklasy, a także dwie promocje do krajowej elity. Przez trzy sezony reprezentował barwy Siarki Tarnobrzeg. Po zakończeniu kariery pracował jako nauczyciel wychowania fizycznego w niżańskich szkołach. Ma żonę Beatę, a także trójkę dzieci: Marcina, Karolinę oraz Adriannę. Bartosz Michalak
Były znakomity koszykarz między innymi Stali Stalowa Wola i Siarki Tarnobrzeg - Piotr Lewandowski w szczerej rozmowie opowiedział o swoim życiu.
Były koszykarz Stali Stalowa Wola (stoi pierwszy z prawej) regularnie występował w młodzieżowych reprezentacjach Polski.
Były koszykarz Stali Stalowa Wola (stoi pierwszy z prawej) regularnie występował w młodzieżowych reprezentacjach Polski. archiwum prywatne

Na zdjęciu z żoną Beatą, która w młodości również grała w koszykówkę w stalowowolskim klubie.
(fot. Bartosz Michalak)

Szczerze? Wygląda pan zdecydowanie lepiej, niż sobie wyobrażałem po naszej telefonicznej rozmowie. Niepotrzebnie panu odpuściłem zrobienie tego wywiadu w wersji wideo.
Pamiętaj, że człowiek to nie tylko wygląd zewnętrzny. Chociaż jak później pokażę ci, jak wygląda ręka faceta, który trzy razy w tygodniu poddaje się hemodializom, to nieco zmienisz zdanie. Miałem duże wątpliwości odnośnie tego wywiadu. Chciałem nawet zastrzec, żebyśmy nie rozmawiali na temat mojej choroby.

Z jakiego powodu?
Nie mam w sobie potrzeby, aby uzewnętrzniać się i nagłaśniać swoje problemy. To nie jest kwestia dumy sportowca, która niewątpliwa wciąż we mnie jest. Po prostu nie chciałbym, żeby ktoś przeczytał tę rozmowę i stwierdził: “Jak ten Lewandowski ma ciężko. Jak on sobie z tym wszystkim radzi?". Rozumiesz?

Mniej więcej.
Jak chcesz, to pod wywiadem możesz zamieścić postscriptum i napisać: “Nerka potrzebna od zaraz! Wszystkie biorę w ciemno!" (uśmiech). A nuż ktoś się zgłosi...

Od trzech lat żyje pan bez dwóch nerek. Jest pan zmuszony co dwa dni poddawać się bolesnym, pięciogodzinnym hemodializom. To niezwykłe, że chce się panu żartować i mieć dystans do tego wszystkiego.
Dobrze wiesz, że to nie jest tak, że codziennie mam dobry humor. Czekanie na przeszczep jest jak jazda samochodem nieznanym, ciemnym tunelem. Nie masz pojęcia, kiedy ta podróż się skończy i, przede wszystkim, z jakim skutkiem...

Moje problemy zdrowotne miały swój początek w 2001 roku. Coraz bardziej doskwierał mi ból w okolicach kręgosłupa. Badanie USG jamy brzusznej wykazało u mnie wielotorbielowatość nerek. Kiedy już dowiedziałem się, że nie ma możliwości leczenia tego schorzenia, zostałem poinformowany, że tak naprawdę ciężko określić, ile lat będę mógł normalnie funkcjonować. Udało się do początku 2013 roku. Wówczas byłem zmuszony już odejść ze szkoły w Nisku. Po zakończeniu kariery sportowej, zostałem nauczycielem wychowania fizycznego. Pracowałem przez dwadzieścia jeden lat, uczyłem w podstawówce, gimnazjum i szkole średniej. Niewątpliwie skończone studia w Krakowie w czasach gry dla Stali, pozwoliły mi łagodnie przejść etap zawieszenia butów na kołku.

Nie odkryję Ameryki, jeśli postawię tezę, że od początku 2013 roku rozpoczął pan kolejny, całkowicie nowy etap w swoim życiu.
Zdecydowanie najmniej przyjemny. Nigdy w życiu nie spodziewałem się, że kiedyś w trakcie upalnego dnia będę patrzył na butelkę wody i odmawiał sobie wypicia jej, już nawet nie kilka szklanek, ale chociażby jednej...

To znaczy?
Będąc dializowanym, trzeba przyjmować jak najmniej płynów, żeby tej krwi do oczyszczenia było jak najmniej, aby dodatkowo nie obciążać serca. Poza tym w organizmie powinno być jak najmniej potasu.

Zanim przejdziemy do tematu sportu, chciałbym jeszcze chwilę porozmawiać z panem na temat choroby. Jakby pan określił swój aktualny stan zdrowia?
Z jednej strony jestem wolnym człowiekiem, ale czuję się trochę jak w więzieniu. Gdybym nie poszedł jutro na dializę, to pewnie nic by mi się jeszcze nie stało. Ale jeśli opuściłbym tą następną, to niewykluczone, że mój organizm nie wytrzymałby nagromadzenia toksyn. Dlatego nie mogę pozwolić sobie na żaden wyjazd. Na dializach spędzam w trakcie tygodnia prawie dwadzieścia godzin. Z jednej strony ratują mi one życie, bo usuwają to co złe z krwi, ale przy okazji pozbawiają mnie też tych dobrych minerałów.

Czy jak dzwoni pański telefon, to pana pierwszą myślą jest: “Znalazł się dla mnie dawca." ?
Już nie. Wiąże się z tym dość brutalna dla mnie historia. Otóż dwukrotnie znalazła się dla mnie nerka. Obydwie, ze względu na zgodność genetyczną, miały duże szanse na przyjęcie się w moim organizmie.

Dlaczego się nie udało?
Spokojnie, zaraz ci powiem (uśmiech). To było rok temu. Dwie szanse pojawiły się w przeciągu dwóch tygodni! Pech chciał, że wylądowałem wówczas na trzy tygodnie w szpitalu. Byłem w bardzo ciężkim stanie. Nie chcę wnikać w szczegóły. Doszło u mnie do wewnętrznego krwotoku. Tak naprawdę otarłem się o śmierć.

Czy w takich sytuacjach człowiek bardziej szuka wsparcia u Boga, czy w ferworze złości, rozczarowania odwraca się od Niego?
To zależy od dnia. W tamtej konkretnej sytuacji często zadawałem sobie najprostsze pytanie: “Dlaczego?". Dlaczego akurat wtedy musiała przytrafić mi się tamten krwotok? Straciłem przez to dwie szanse na powrót do normalnego życia...

Na czyje wsparcie, spoza rodziny, mógł pan na początku liczyć? Wiadomo, że te początki są najtrudniejsze.
Jestem bardzo wdzięczny żonom swoich dobrych znajomych: Iwonie Czopor, a także Barbarze Jareckiej. Zorganizowały one dla mnie zbiórkę pieniędzy. Czułem się niezręcznie, ale prywatne wizyty u profesorów w Warszawie, czy nawet w Rzeszowie kosztowały mnie naprawdę dużo.

Co pana najbardziej przytłacza w chorobie, która pana spotkała?
Kompletny brak wpływu na rozwój sytuacji. Uczucie bezradności nie należy do najfajniejszych. Nikt nie jest w stanie ci powiedzieć, kiedy i czy w ogóle doczekasz się upragnionego przeszczepu. Znasz to uczucie, gdy czekasz w poczekalni i jak na złość kolejka idzie strasznie powoli? Ja mam podobnie, tylko w moim przypadku gra toczy się o życie, a nie kupno lepszego kawałka mięsa, czy upragnionej wizyty u stomatologa.

Uprawiając sport, masz w sobie przekonanie, że ciężki trening przynosi rezultaty. Aktualnie jestem skazany na panie pielęgniarki, które podłączają mnie do maszyny. Nic nie mogę zrobić, żeby moja forma była coraz lepsza.

Zdarza się panu pytać lekarzy: “Ile jeszcze mam czekać?" ?
To kompletnie bez sensu. Już raz w życiu trafiłem na specjalistę, który luźno obiecywał mi, że do Świąt Wielkanocnych będę po przeszczepie. Dla niego to były puste słowa, a mi dawały złudną nadzieję. Poza tym mam styczność z ludźmi, którzy na nerkę czekają dużo dłużej ode mnie.

Ma pan też styczność z osobami, które tego przeszczepu nie doczekują...
Owszem i nie jest to, delikatnie mówiąc, najbardziej motywujące uczucie, kiedy dowiadujesz się, że człowiek, z którym razem spotykałeś się na dializach zmarł. Dwa tygodnie temu pożegnałem swojego kolegę. Choroba całkowicie przewartościowała moje życie. Jakże błahe wydają mi się problemy, którymi kiedyś się przejmowałem.

Na przykład?
Dość mocno przeżyłem chociażby odejście po siedmiu latach gry ze Stali Stalowa Wola. Skonfliktowany z trenerem Szambelanem musiałem zmienić otoczenie. Na trzy lata przeniosłem się do Siarki Tarnobrzeg prowadzonej przez Bogusława Wołoszyna. Miałem żal do działaczy Stali, że w taki sposób podziękowano mi za owocny okres gry dla klubu.

O co pokłócił się pan z trenerem Szambelanem?
Powiedziałem o kilka słów za dużo podczas wejścia na parkiet na ostatnie dwie minuty spotkania, które już wcześniej było rozstrzygnięte na naszą korzyść. Przez te siedem lat gry dla “Stalówki" awansowałem z drużyną do drugiej ligi i dwukrotnie do krajowej elity. Źle się czułem, kiedy nagle okazało się, że brakuje dla mnie miejsca w pierwszej “piątce". Dzisiaj mówię o tym z uśmiechem na twarzy, ale wtedy to był dla mnie naprawdę duży kłopot. Podobnie zresztą jak ukazanie się książki poświęconej sekcji koszykówki Stali Stalowa Wola, w której praktycznie całkowicie została pominięta moja osoba. Czułem zadrę, byłem urażony taką sytuacją. Obecnie kompletnie to po mnie spływa. Marzę o tym, żeby otrzymać szansę na rozpoczęcie nowego życia z nową nerką i pojechać na wczasy z żoną. Odkładamy je już dobrych kilka lat...

Dlaczego uczył pan w szkołach niżańskich, a nie tych stalowowolskich?
Nie chciałem się nikogo prosić, żeby pomógł mi załatwić pracę w Stalowej Woli. Duma mi na to nie pozwalała. Dla działaczy nigdy nie byłem tym “swoim". Niektórzy mieli z tym problem, że jestem wychowankiem Astorii Bydgoszcz. Paradoksalnie do Stali, prowadzonej wówczas przez trenera Rzegockiego, planowałem przyjść na dwa, maksymalnie trzy sezony. Grę w klubie z niższej ligi chciałem połączyć z nauką. To mi się udało, bo skończyłem studia w Krakowie, co wcześniej nie mogło się powieść występując w ekipie z Katowic.

Przyjście tutaj było dla mnie swego rodzaju degradacją sportową, bo przecież miałem nawet propozycję gry w Górniku Wałbrzych. Jako 18-latek na mistrzostwach Europy, razem z ikonami Lecha Poznań: Jarkiem Jechorkiem, a także Tomkiem Torgowskim dostaliśmy ofertę gry na Zachodzie.

Dlaczego nie skorzystaliście?
Nie było cię jeszcze na świecie, więc tamte czasy możesz znać tylko z opowieści. Zastraszono nas, że jeśli nie wrócimy do Polski, to nasze rodziny będą miały kłopoty. Typowe, komunistyczne represje.

Pamięta pan pierwsze uczucie po przyjeździe do "Hutniczego Grodu"?
To był 1983 rok. Tysiące rowerów pędzących po ulicach miasta i te słynne komunikaty nadawane przez megafony - takich rzeczy się nie zapomina (uśmiech). W pierwszym sezonie gry w Stalowej Woli zrobiliśmy awans do drugiej ligi. Następnie przyszły awanse do ekstraklasy i pamiętny dla mnie wygrany turniej barażowy, podczas którego grałem z zatruciem pokarmowym. Czułem się jak wentyl (uśmiech). Kroplówki stawiały mnie na nogi, ale zmęczenie było potworne. Do Stalowej Woli wróciłem chudszy o ponad pięć kilogramów.

Z jakiego powodu został pan w mieście, przez co dzisiaj rozmawiamy właśnie w Stalowej Woli?
Janusz Pracoń, który w Stali grał dosłownie kilka miesięcy, urządził imprezę urodzinową. Poznałem dziewczynę, która została moją żoną (uśmiech). Poza tym dobrze wiesz, jak w tamtych czasach prosperowała Huta Stalowa Wola. Zresztą atmosfera w zespole też była bardzo sprzyjająca. Świetnie wspominam chociażby czasy, w których w jednym hotelu mieszkałem ze Stasiem Szwedo, Staszkiem Zgłobickim czy siatkarzem Irkiem Mazurem.

O czym pan dzisiaj marzy?
O godnym życiu moich dzieci. Chociażby córka Adrianna od niedawna jest siatkarką pierwszoligowego Nike Węgrów. Przeniosła się tam z drugoligowej Jedynki Tarnów. Tym samym kontynuuje ona rodzinną tradycję sportową. Moja małżonka była koszykarką Stali. To byłoby piękne uczucie doczekać chwili, kiedy Adzie udałoby się zagrać w reprezentacyjnym trykocie. Teraz tak naprawdę nawet nie mogę pojechać na jej mecz. Żona jeździ sama. Chciałbym, żeby to się wkrótce zmieniło.

Co pana najbardziej denerwuje w dzisiejszym świecie?
Propagowanie kretyńskich haseł typu: "Fura, komóra i skóra", przez które ludzie, szczególnie ci młodzi, nastawiają się tylko i wyłącznie na dobra materialne. Ja rozumiem, że syty głodnego nie zrozumie, że łatwiej człowiekowi choremu dostrzec piękno istoty życia, że ludzki apetyt rośnie w miarę jedzenia i skoro teraz jeździ Fiatem, to za chwilę chciałby mieć już Mercedesa, ale to droga donikąd.

Córka Piotra Lewandowskiego, Adrianna, kontynuuje sportową tradycję rodzinną.
Córka Piotra Lewandowskiego, Adrianna, kontynuuje sportową tradycję rodzinną. archiwum

Piotr Lewandowski (nr 4 na koszulce) przez lata stanowił o sile stalowowolskiej koszykówki.
(fot. archiwum prywatne)

Piotr Lewandowski - urodził się 11 marca 1961 roku w Bydgoszczy. Jest wychowankiem bydkoskiej Astorii. Następnie trafił do Baildonu Katowice. Przez siedem
Piotr Lewandowski - urodził się 11 marca 1961 roku w Bydgoszczy. Jest wychowankiem bydkoskiej Astorii. Następnie trafił do Baildonu Katowice. Przez siedem sezonów gry dla Stali Stalowa Wola wywalczył z klubem jeden awans na zaplecze ekstraklasy, a także dwie promocje do krajowej elity. Przez trzy sezony reprezentował barwy Siarki Tarnobrzeg. Po zakończeniu kariery pracował jako nauczyciel wychowania fizycznego w niżańskich szkołach. Ma żonę Beatę, a także trójkę dzieci: Marcina, Karolinę oraz Adriannę. Bartosz Michalak

Piotr Lewandowski (nr 4 na czerwonej koszulce) wywalczył ze Stalą dwa awanse do ekstraklasy.
(fot. archiwum prywatne)

Na zdjęciu z żoną Beatą, która w młodości również grała w koszykówkę w stalowowolskim klubie.
Na zdjęciu z żoną Beatą, która w młodości również grała w koszykówkę w stalowowolskim klubie. Bartosz Michalak

Były koszykarz Stali Stalowa Wola (stoi pierwszy z prawej) regularnie występował w młodzieżowych reprezentacjach Polski.
(fot. archiwum prywatne)

Piotr Lewandowski (nr 4 na koszulce) przez lata stanowił o sile stalowowolskiej koszykówki.
Piotr Lewandowski (nr 4 na koszulce) przez lata stanowił o sile stalowowolskiej koszykówki. archiwum prywatne

Córka Piotra Lewandowskiego, Adrianna, kontynuuje sportową tradycję rodzinną.
(fot. archiwum)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie