MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Tata jest moim idolem

Dorota KUŁAGA<br />Współpraca Arkadiusz KIELAR

Hubert Piątek przyznaje, że z jednej strony to zaszczyt mieć tak znanego ojca, ale z drugiej to duży stres, bo wszyscy porównują go do "profesora peletonu". Paweł Kapsa przez tatę jest częściej krytykowany niż przez trenera, ale zawsze słucha jego rad, bo znakomicie zna się on na piłce. Michał Wołoszyn miał okazję trenować pod okiem swojego taty i - jak mówi - w szatni zwracał się do niego "trenerze". A Tomasz Wietecha do niedawna grał w piłkę ze swoim ojcem...

Przed tygodniem opisaliśmy już historie znanych w naszym regionie sportowców - ojców i ich synów, również znanych sportowców - Stanisława i Michała Gielarków, Andrzeja i Łukasza Tłuczyńskich, Jacka i Piotrka Skroków. Dziś kolej na cztery kolejne rodziny...

Hubert Piątek: - Muszę się starać, bo nazwisko zobowiązuje

- Kto jest moim sportowym idolem? Oczywiście, że tata - uśmiecha się Hubert, 17-letni syn kielczanina Zbigniewa Piątka, jednego z bardziej utytułowanych polskich kolarzy. I trudno się dziwić, bo pan Zbyszek ma na swoim koncie wiele sukcesów, nie tylko krajowych, startował na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie i w Sydney. I nieprzypadkowo nazywany jest "profesorem peletonu".

- Z jednej strony to zaszczyt, gdy ma się tak znanego tatę. Ale jest to też stresujące. W peletonie wszyscy wiedzą, czyim jestem synem. Porównują mnie do taty. Trzeba się bardzo starać, żeby nie zawieść, bo nazwisko zobowiązuje - dodaje uczeń Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Oleśnicy, startujący w barwach Cyclo Korony Kielce.

Koledzy z klubu żartują, że Hubert ma dwóch trenerów - w klubie i w... domu. - Jak się o coś pyta, to chętnie mu doradzę - mówi Zbyszek Piątek, obecnie zawodnik belgijskiej grupy zawodowej Chocolade Jacques. - Ale nie robię mu wykładów, bo nie miałoby to sensu. Czasem razem jeździmy na treningi. Chcę zobaczyć, jak siedzi na siodełku, jak pedałuje i ewentualnie podpowiedzieć, co powinien zmienić.

W domu Piątków w Kielcach, tak jak się można spodziewać, rowerów jest pod dostatkiem. - Na razie mamy sześć, trzy szosowe i trzy górskie - mówi Zbyszek. - Czy swój pożyczam czasem synowi? Nie ma takiej potrzeby, bo jego też jest bardzo dobry. Ale zdarza się, że - jak mnie nie ma - to sam sobie pożycza (śmiech). Mnie już nie musi mówić, wystarczy, że siądę, przejadę parę kilometrów i już wiem, że z niego korzystał. Ale nie mam do niego pretensji. Jak nic nie popsuje, to niech jeździ - uśmiecha się jeden z bardziej popularnych sportowców w naszym regionie.

Zbigniew Piątek, który od ponad dwudziestu lat ściga się na szosie, jest zadowolony z tego, że syn poszedł w jego ślady. Zaznacza jednak, że wcale nie zapisał juniora do Cyclo Korony. - Hubert znał drogę, bo wcześniej jeździł ze mną do klubu. Poza tym miał trochę bliżej niż ja - z uśmiechem mówi reprezentacyjny kolarz, który na treningi do Kielc dojeżdżał z rodzinnej Józefiny koło Łopuszna. - Mnie nikt nie zaprowadził do klubu. I dlatego powiedziałem mu, że jak chce jeździć, to niech idzie i porozmawia z trenerami. Jak ktoś sam na coś zapracuje, to później bardziej to docenia.

Czołowy polski kolarz przyznaje, że syn ma talent do kolarstwa. - Może trochę brakuje mu bojowości, może nie do końca potrafi - mówiąc naszym językiem - zmęczyć się na wyścigu czy treningu, ale nie wykluczam, że to przyjdzie z czasem. Dobrze by było, żeby Hubert przejął po mnie pałeczkę i dalej rozsławiał nazwisko Piątków w peletonie - dodaje Zbyszek.

Michał Wołoszyn: - W szatni mówiłem do niego "trenerze"

W naszym regionie nie brakuje także "koszykarskich rodzin". Najlepszym tego przykładem jest Bogusław Wołoszyn, trener pierwszoligowej Stali Stalowa Wola i jego synowie - Michał i Bartłomiej. Starszy, Michał, studiuje i gra w AZS Radom, który wywalczył awans do pierwszej ligi, młodszy, Bartek, jest uczniem Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Kozienicach.

- Cieszę się, że synowie mogli robić postępy pod moim okiem. Grali w "Stalówce", gdy ja byłem trenerem zespołu. Ich kariera rozwija się prawidłowo, obaj występowali przecież w reprezentacji Polski juniorów i kadetów - z dumą podkreśla Bogusław Wołoszyn.

- Czy ciężko mieć tatę trenera? Są plusy i minusy - przyznaje Michał Wołoszyn. - Wiadomo, że mogą się wtedy pojawić nieprzychylne opinie, podejrzenia, że syn gra, bo ojciec jest trenerem. To naturalne, ja się temu nie dziwię. Po prostu trzeba być odpornym psychicznie. Mnie nigdy to nie przeszkadzało. Od momentu wejścia do szatni zwracałem się do niego "trenerze", a dopiero po zajęciach "tata" (śmiech). W Stali miało to też swoje zalety. Na przykład, gdy usłyszałem od kolegów z zespołu, że są przemęczeni, bo treningi są zbyt ciężkie. Wtedy siadałem z tatą przy niedzielnym obiedzie i mówiłem mu jaka jest sytuacja. I następne zajęcia były już lżejsze (śmiech).

Michał nie gra już w Stalowej Woli, tylko w Radomiu, chodzą jednak słuchy, że do AZS może przenieść się jego ojciec. - Ja o tym nie słyszałem, a chyba coś bym wiedział - śmieje się Michał. - Ale jedno jest dla mnie pewne. Mój tata to świetny szkoleniowiec, zna się na swojej pracy. W trudnych warunkach potrafił stworzyć świetny zespół w Stalowej Woli i nieoczekiwanie dla wszystkich zająć z nim wysokie, trzecie miejsce w pierwszej lidze. Nie miałbym więc nic przeciwko temu, żeby przyszedł do Radomia i zrobił to samo (śmiech).

W naszym regionie znani są też inni koszykarscy ojcowie i synowie. Marcin Rzegocki to jeden z liderów "Stalówki", w najbliższym sezonie będzie jednak reprezentował Siarkę Tarnobrzeg. Jego mecze bardzo często oglądał tata, Alfred Rzegocki, który w przeszłości był zawodnikiem, a potem trenerem zespołu ze Stalowej Woli. Podobnie rodzinne tradycje kontynuuje Michał Szczytyński, były gracz Stali i Siarki, który chce podjąć studia w Kielcach i niewykluczone, że trafi do drugoligowego klubu z tego miasta. W kosza w Siarce grał też jego tata, Marek Szczytyński, a później sprawdzał się w roli szkoleniowca.

Paweł Kapsa: - Dwie... doby rozmawialiśmy o ofercie z KSZO

Sławomir Kapsa był piłkarzem KSZO Ostrowiec, później trenerem tego klubu. Nie może więc dziwić to, że jego synowie - Paweł i Mariusz również zdecydowali się poświęcić tej dyscyplinie sportu. Pierwszy z nich jest bramkarzem, a drugi występuje na lewej pomocy, oczywiście w ostrowieckim klubie.

- Można powiedzieć, że tata był moim pierwszym trenerem - podkreśla Paweł. - Zawsze po pracy zabierał mnie na treningi. Ćwiczyliśmy na osiedlowym boisku, trochę na łące - wspomina były bramkarz olimpijskiej reprezentacji Polski.

- Muszę przyznać, że Paweł był pojętnym uczniem - chwali syna pan Sławomir. - Zresztą nieprzypadkowo trafił do kadry i - w tak młodym wieku - do pierwszej ligi. Ma dopiero 22 lata i jestem pewien, że najlepszy okres jest jeszcze przed nim.

W domu Kapsów piłka jest tematem dyżurnym. - Gdy grałem w KSZO, to wieczorami często dyskutowaliśmy z tatą - wspomina Paweł. - On zwykle wytykał mi błędy. Był bardziej krytyczny niż trenerzy (śmiech). Ale wiem, że robił to w dobrej wierze. Zna się na piłce i jego wskazówki są dla mnie bardzo cenne.

Pan Sławomir ma też duży wpływ na to, w jakim klubie gra jego syn. - Jeśli tylko pojawią się jakieś oferty z innych zespołów, to wszystko staram się przedyskutować z tatą. Tak też było ostatnio, gdy dostałem telefon z KSZO. Gdyby tak zliczyć wszystkie godziny, które poświęciliśmy na rozmowy o tym transferze, to wyszłyby przynajmniej dwie doby - dodaje były zawodnik płockiej Wisły.

Sławomir Kapsa przyznaje, że strasznie się denerwuje, gdy ogląda mecze z udziałem syna. - Stres jest ogromny. Na bramkarzu ciąży ogromna presja, on nie może się pomylić, bo wiadomo, jego błędu nie ma już kto naprawić - dodaje były szkoleniowiec juniorów KSZO, obecnie Świtu Ćmielów.

- Charakter odziedziczyłem po tacie. Jestem nerwowy, czasem zdarza mi się wybuchnąć. Ale konsekwentnie dążę też do celu. Żadne przeszkody nie są mnie w stanie zniechęcić. Wierzę, że nadal będzie to procentować - z nadzieją mówi Paweł, który nadal uważany jest za jednego z bardziej perspektywicznych bramkarzy w polskiej lidze.

Tomasz Wietecha: - Razem graliśmy w Wiśle Garfield

Tomasza Wietechę, bramkarza trzecioligowej Stali Stalowa Wola, na pierwszy trening również przyprowadził tata. Nic w tym dziwnego, bo Henryk Wietecha na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych należał do najlepszych piłkarzy drugoligowej "Stalówki" i chciał, by jego syn kontynuował rodzinne tradycje.

- Tata był moim pierwszym trenerem, bo akurat zajmował się szkoleniem młodzieży w klubie - wspomina Tomek. - Na początku próbowałem, tak jak on, grać w pomocy, ale nie za bardzo mi szło, bo byłem mały i gruby (śmiech). Kiedyś przypadkiem postawili mnie na bramce, ktoś strzelił, a mnie udało się efektownie obronić strzał. Spodobało mi się i tak zostałem bramkarzem (śmiech).

Tomek przyznaje, że nie za bardzo pamięta występy swojego taty na boisku. - Kiedy on grał w Stali, to ja miałem może sześć lat, gdy poszedłem pierwszy raz na stadion na mecz. W pamięci utkwiło mi tylko to, że tata grał z numerem sześć. Potem wyjechał do Francji, gdzie znalazł się w składzie jednego z trzecioligowych zespołów. A od dziesięciu lat przebywa w Stanach Zjednoczonych...

Mimo iż ojciec i syn nie mogą widywać się zbyt często, nie marnują żadnej okazji, by wspólnie... pograć w piłkę. - Tata przyjeżdża od czasu do czasu do Polski i wtedy wspólnie gramy w halowej lidze w Rudniku. Gdy ja poleciałem do Stanów na wakacje, wystąpiliśmy wspólnie na boisku na specjalnym turnieju w jednej z polonijnych drużyn, Wiśle Garfield. On na stoperze, ja na bramce. Zresztą swego czasu Wisła wśród polonijnych zespołów spisywała się świetnie, "lała" kogo popadnie. Wtedy była w tej drużynie prawdziwa "kolonia" ze Stalowej Woli, oprócz mojego taty grali w niej: Wiesław Pędlowski, Janusz Weselak, Marek Zieliński, Bogdan Tereszkiewicz. Mój tata już nie gra, bo ma 52 lata. Ale gdy rekreacyjnie bawiliśmy się ostatnio w siatkonogę, to widać było, że umiejętności nadal ma spore. Zresztą był taki czas, że tata namawiał mnie do podjęcia nauki w Stanach w college'u i gry w piłkę już tam. Ale amerykańska liga piłkarska nie jest dla mnie specjalnie atrakcyjna. Tam piłka ciągle się rozwija, ale to jeszcze nie to...

Tomek więcej wie o grze swojego taty z jego wspomnień i wspomnień starszych kibiców. - Z tego, co wiem, to radził sobie całkiem nieźle, podobno świetnie strzelał rzuty wolne. Oprócz "Stalówki", w Polsce grał jeszcze w Radomiaku Radom, Wigrach Suwałki, Legii II Warszawa. Był na kilku moich ligowych meczach i gdy grałem dobrze, to pochwalił. Raczej nie jest typem surowego krytyka, który doszukuje się zawsze jakichś mankamentów. O mojej grze rozmawiamy raczej na spokojnie (śmiech). Tata często dzwoni do mnie ze Stanów, pyta jak mi się wiedzie. Wysyłam mu wycinki z gazet, mecze nagrane na wideo. Staram się, żeby był na bieżąco, bo to przecież dzięki niemu trafiłem do piłki...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Tata jest moim idolem - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie