Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To był czas wielu bohaterów

Anna KRĘŻEL
Józef Groele często zagląda do książek związanych z okresem stanu wojennego. Dzięki temu wracają wspomnienia.
Józef Groele często zagląda do książek związanych z okresem stanu wojennego. Dzięki temu wracają wspomnienia. A. Krężel
Działacze Solidarności w Mielcu strajkowali oraz czynnie sprzeciwiali się władzy. Robili rzeczy wręcz straceńcze, szczególnie zasłynął tutaj wydział 42.

"Solidarność żyje" - takie hasło pracownicy zakładu WSK PZL Mielec wymalowali na kominach 33 hali Zakładu Wózka Golfowego, na wydziale tłoczni plastycznej metalu. Był stan wojenny.

Hala najbardziej newralgiczna, obok stacjonowały jednostki wojskowe. Kierownictwo było tutaj wysokopartyjne. W tej hali trudno było się komukolwiek sprzeciwić władzy. A jednak kilku pracowników WSK z wydziału 42 zdecydowało się na ten straceńczy krok.

ZAPANOWAŁA KONSTERNACJA

- To była druga zmiana w pracy, wtedy wszyscy w zakładzie byli trochę uśpieni. Zebraliśmy się z chłopakami, oni stali na czatach. Musiał ktoś nas zawiadomić, w razie gdyby pojawiło się wojsko. Wcześniej już przygotowaliśmy sobie farbę i pędzle. Dwóch zajęło się malowaniem. Kominy były wysoko, więc malującego trzeba było podtrzymać - mówi Józef Groele, przewodniczący Solidarności na wydziale 42, gdzie produkowano pojazdy.

Każda litera była umieszczona na osobnym kominie. Ostatni komin, który pozostał, zawierał już cały napis. Zdarzenie zaszokowało władzę. Na drugi dzień odkrycie hasła i konsternacja - kto to zrobił? Przeszukali cały wydział. Nic nie znaleźli. Związkowcy pochowali farby i pędzle tak, aby władza nie mogła ich znaleźć. Napis został zmyty. Władze poddały później wydział szczególnej obserwacji.

NIESPOKOJNI I ODWAŻNI

Wydział 42 był specyficzny. Przewodniczącym Solidarności był tutaj Józef Groele. Razem z przyjaciółmi - Antonim Niedzielskim, Franciszkiem Żelazko, Tadeuszem Beresiem - tworzyli zgraną, odważną ekipę. - Byliśmy takimi niespokojnymi duchami. Na innych wydziałach tak nie było. Pracowało tu mało mężczyzn, maszyny obsługiwały przeważnie kobiety. Mimo to, a może właśnie dlatego, wydział był mocny, twardy. Słynął na całe przedsiębiorstwo. Był najtrudniejszy dla władz komunistycznych. Jakoś wszyscy się dobraliśmy - mówi pan Józef.
W akcjach takich jak wymalowanie napisu nie narażali kobiet. Jednak one także były odważne. 13 grudnia został wprowadzony stan wojenny. Kobiety przyszły do pracy na 7 godzinę, nie włączyły jednak maszyn. Najpierw zapytały się przewodniczącego związku na ich wydziale, Józefa Groele, co mają robić. To już było wyłamanie z zarządzeń władzy. Już za to mogły zostać zwolnione z pracy. Bo praca w stanie wojennym stała na pierwszym miejscu. Nikt nie mógł się wyłamać. Kobiety z wydziału to zrobiły i to niejeden raz.

STRAJK W STANIE WOJENNYM

Jedyny strajk, jaki był w okresie stanu wojennego, również miał miejsce na wydziale 42. To była druga niesubordynacja kobiet. Tym razem jednak władza dowiedziała się o niej. - W połowie stanu wojennego maszyny stanęły. Kobiety powiedziały, że nie będą pracować w takich warunkach - opowiada Józef Groele.
Bo rzeczywiście miały ciężko. Oprócz pracy fizycznej na maszynach, musiały sprzątać wydział. Kierownik nie zapewnił sprzątaczek. W związku z tym zmusił pracownice do sprzątania hal i ubikacji. Robiły to nieodpłatnie, a nie należało to do zakresu ich czynności zawodowych.

- Prosiły już dawno kierownika o zatrudnienie sprzątaczek. Jednak on lekceważył temat. Kobiety były zdecydowanie wykorzystywane, wiedziały o tym. Sprzątały do pewnego momentu, w końcu nie wytrzymały. Zapytały mnie, co robić, gdyż tak dalej być nie może. Wiedziały, że kierownik w dalszym ciągu będzie je zwodził. To była trudna decyzja. Ale strajk był tutaj chyba jedynym wyjściem - wspomina pan Józef.

DOPIĘŁY SWEGO

Rzeczywiście, maszyny stanęły. Strajk był mały, kobiet było 200. W porównaniu ze strajkiem z roku 1980, kiedy protestowało całe przedsiębiorstwo, to było niewiele. Z drugiej strony był stan wojenny, za sprzeciw władzy można było pójść do więzienia. To był właśnie policzek dla władzy, zrobił się wielki szum. Mimo wszystko, komuniści dbali, aby nikt się o strajku nie dowiedział. Zjechało się wojsko, dyrekcja zakładu. Wtedy też wyszła wina kierownika. Jednodniowy strajk osiągnął swój cel. W szybkim tempie zatrudniono sprzątaczki.

Dla Józefa Groele to jest historia, którą trudno przemilczeć. Jest to czas bohaterów i odwagi, która teraz jest niezrozumiała. W większości mówi się o internowanych. A przemilczane są losy ludzi, którzy pozostali na wolności i dalej sprzeciwiali się władzy. - Internowani wywodzili się z naszego środowiska. Szanuję ich bardzo, w więzieniu najedli się dużo strachu. Nikt nie był pewien, co ich tam może spotkać. Jednak wielu z tych, którzy pozostali na wolności, musiało się borykać z innymi problemami. Mnie na przykład i kilku innych solidarnościowców trzynastego każdego miesiąca policja zabierała z pracy i przesłuchiwała. Były ciągłe donosy, o mały włos, a trafiłbym do więzienia. Tak naprawdę był to okres wielu bohaterów, były dziesiątki osób, które odważnie stawiały czoło władzy - zaznacza jeszcze Józef Groele.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie