Na cmentarzu wojennym w tak zwanej Księżej Choinie, gdzie spoczywa 722 poległych wtedy żołnierzy, odbyła się uroczystość przy asyście pododdziału honorowego Wojska Polskiego, pocztu sztandarowego Gwardii Narodowej imienia Tadeusza Kościuszki w Majdanie Zbydniowskim, pocztach sztandarowych Ochotniczych Straży Pożarnych i szkół z terenu gminy.
- Również wielu mieszkańców zaleszańskiej gminy wzięło udział w tym wydarzeniu, a co szczególnie cieszy, przybyły całe rodziny z dziećmi, dzięki czemu pamięć o tych wydarzeniach pozostanie zapewne na wiele lat - stwierdził Władysław Paterek.- Również wielu mieszkańców zaleszańskiej gminy wzięło udział w tym wydarzeniu, a co szczególnie cieszy, przybyły całe rodziny z dziećmi, dzięki czemu pamięć o tych wydarzeniach pozostanie zapewne na wiele lat - stwierdził Władysław Paterek.
Wydarzenia z 14-15 września 1914 roku jakie rozegrały się na terenie Kępia Zaleszańskiego, Zaleszan i Zbydniowa w szczególny sposób doświadczyły ich mieszkańców, z których wielu zostało rannych bądź utraciło swe domostwa i dobytek. Temu bezpośredniemu doświadczeniu okrucieństwa wojny światowej towarzyszył widok olbrzymich strat ludzkich poniesionych przez obie strony w ciągu kilku godzin przedpołudnia 15 września. Znaczną cześć poległych stanowili żołnierze polscy z austrowęgierskiej Galizisches Infanterieregiment 57 pułku piechoty cesarskiej i królewskiej Armii rekrutowanego w okolicach Tarnowa.
Bilans walk był przerażający. W rejonie tak zwanej Księżej Choiny pochowano 209 żołnierzy 57 pułku piechoty „Tarnowskich Dzieci”, 192 austriackich landsturmistów z 2 pułku piechoty Landsturmu i prawie 160 żołnierzy rosyjskich, głównie ze 148 pułku piechoty. Prawie trzykrotnie więcej było rannych – ci niemal w całości poszli do niewoli rosyjskiej. Ciekawe, że również na zachód od Kępia Zaleszańskiego żołnierzom austro-węgierskim poddało się kilkudziesięciu Rosjan.
Biorące udział w walce jednostki zostały dosłownie zdziesiątkowane. Do niewoli rosyjskiej dostał się również towarzyszący natarciu żołnierzy 57 pułku piechoty jego dowódca pułkownik Juliusz Bijak, który wówczas został ranny w nogę. Oficer ten odegrał w listopadzie 1918 roku istotną rolę w utrzymaniu w rękach polskich Przemyśla i okolic, kiedy doszło do prób ich opanowania przez ukraińskich nacjonalistów.
Jak pisze Aneta Jonaszek, współautorka książki „I wojna światowa nad Sanem”, w pierwszej fazie wojny, służby zajmujące się poległymi nie były jeszcze wystarczająco dobrze zorganizowane, możliwe jest także, że przerosła je skala strat w ludziach z jaką miano tutaj do czynienia. Poległych grzebano tam gdzie padli, na polach w zbiorowych mogiłach, a czasami po prostu zasypywano w okopach. Cmentarz wojenny, w miejscu gdzie go dzisiaj znajdujemy, założony został między rokiem 1915, a 1916, po ponownym przejściu frontu.
Dzisiaj dzięki dokumentom, głównie otrzymanym z archiwum wiedeńskiego, znamy dokładny jego plan, wiemy że zajmował powierzchnię 1 122 metrów kwadratowych, na której w równych rzędach usypano z ziemi 118 mogił. 96 pojedynczych grobów okalało usytuowane w centralnej części 22 znacznych rozmiarów kopce, pod którymi spoczęło 626 żołnierzy, razem 722 ludzi.
Giganci zatruwają świat
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?