Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Archiwum AK zakopane w skrzyniach. Przedstawiamy epilog niesamowitej historii

Piotr KUTKOWSKI [email protected]
Kazimierz Styś dawał wskazówki między innym Marcinowi Sołtysiakowi z radomskiej delegatury IPN.
Kazimierz Styś dawał wskazówki między innym Marcinowi Sołtysiakowi z radomskiej delegatury IPN. Łukasz Wójcik
89-letni Kazimierz Styś przyjechał z Kanady do Pionek, by odnaleźć "skarb" zakopany w 1944 roku.
Kazimierz Styś. Ma 89 lat, urodził się w Kozienicach, do 1945 roku mieszkał w Pionkach. Służył w Armii Krajowej, a później walczył w podziemiu antykomunistycznym.
Kazimierz Styś. Ma 89 lat, urodził się w Kozienicach, do 1945 roku mieszkał w Pionkach. Służył w Armii Krajowej, a później walczył w podziemiu antykomunistycznym. Po aresztowaniu przez komunistów był katowany, został odbity z radomskiego więzienia w akcji 9 września 1945 roku. Udało mu się uciec z Polski, zamieszkał w Anglii, tam ożenił się, urodził mu się syn. Potem przeprowadził się wraz z rodziną do Kanady. Przez długie lata pracował jako inżynier, obecnie na emeryturze. Ma stopień oficerski. Łukasz Wójcik

Kazimierz Styś. Ma 89 lat, urodził się w Kozienicach, do 1945 roku mieszkał w Pionkach. Służył w Armii Krajowej, a później walczył w podziemiu antykomunistycznym. Po aresztowaniu przez komunistów był katowany, został odbity z radomskiego więzienia w akcji 9 września 1945 roku. Udało mu się uciec z Polski, zamieszkał w Anglii, tam ożenił się, urodził mu się syn. Potem przeprowadził się wraz z rodziną do Kanady. Przez długie lata pracował jako inżynier, obecnie na emeryturze. Ma stopień oficerski.
(fot. Łukasz Wójcik)

Z Polski uciekł jako człowiek ścigany przez Urząd Bezpieczeństwa w 1945 roku. Wrócił, aby ocalić od zapomnienia fragment nieznanej historii Polski. Wysłuchaliśmy opowieści człowieka, którego życiorys jest gotowym materiałem na scenariusz filmu sensacyjnego.

Ulica Spacerowa w Pionkach to asfaltowa droga, przebiegająca obok ogródków działkowych i obiektów przemysłowych. Przy małej sośnie chodzi mężczyzna z wykrywaczem metalu, dwaj inni trzymają w rękach łopaty. Co pewien czas, gdy urządzenie daje znak, łopaty zagłębiają się w ziemi. Wskazówek udziela im też starszy, siwy mężczyzna. To Kazimierz Styś, kiedyś mieszkaniec Pionek, a od wielu lat obywatel Kanady. Przyjechał, by pomóc odnaleźć skrzynie zakopane tam przez siebie w 1944 roku. - Były cynkowe, a nie ocynkowane, bo takich Niemcy używali do przewozu amunicji produkowanej w wytwórni prochu w Pionkach - zaznacza.

SAM ZAKŁADAŁ KONSPIRACJĘ

Kazimierz Styś ma 89 lat, ale jest w dobrej kondycji fizycznej, a pamięci mógłby pozazdrościć mu niejeden młodzieniec. Gdy rodzice przeprowadzili się z Kozienic do wsi Zagożdżon, która później stała się Pionkami, miał zaledwie sześć miesięcy. Gdy wybuchła II wojna światowa liczył lat 16. - Byłem wtedy gimnazjalistą, Niemcy zamknęli jednak szkołę. Wykształcenie zdobywałem więc na tajnych kompletach - wspomina. - Zacząłem też pracować w wytwórni prochu. Wybrałem w ten sposób mniejsze zło, bo alternatywą była wywózka do Niemiec. Poza tym trzeba było pracować, żeby żyć.

BYŁEM ŁĄCZNIKIEM

Do konspiracji nie musiał wstępować, bo jak mówi, konspirację tworzył sam, spontanicznie, razem z pięcioma kolegami z gimnazjum. - Mieliśmy nawet karabiny, gotowi byliśmy walczyć z Niemcami, ale ostatecznie znalazłem się w Związku Walki Zbrojnej, przekształconym później w Armię Krajową. Miałem pseudonim "Szary", byłem łącznikiem i obsługiwałem skrzynki kontaktowe. Jedna z nich znajdowała się pod krzyżem w Augustowie. Jeździłem tam rowerem, a korespondencję odbierała następna osoba. Taka poczta działała niezwykle sprawnie, bo przesyłka z najdalszego zakątka obwodu kozienickiego docierała do adresata najpóźniej w trzy dni - podkreśla Kazimierz Styś.

Potem awansował na szefa obwodu organizacyjnego Komendy Obwodu AK w Kozienicach. Zajmował się zbieraniem, opracowywaniem i przekazywaniem przełożonym informacji dotyczących miejscowych struktur AK i prowadzonych przez nie działań. Służyły one później dowództwu. - Zasadą było, że meldunek sporządzało się w jednym egzemplarz, bez żadnych kopii, tak, by nie pozostawić śladów - zaznacza Kazimierz Styś.

TRZY SKRZYNIE

W listopadzie 1944 roku, zdając sobie z nieuchronnego wejścia Sowietów i związanymi z tym zagrożeniami, postanowili ukryć archiwum, a także radiostacje oraz pistolety maszynowe Sten, pochodzące ze zrzutów. Umieścili je w trzech skrzyniach, które następnie zakopali.

- Zrobiliśmy to we trzech, oprócz mnie był jeszcze Czesław Wójcik i Leszek Olszewski, szef wywiadu. Skrzynie zakopaliśmy nocą na gołym polu. Wtedy prowadziła tu jednak gruntowa, a nie asfaltowa droga, nie było żadnych budynków, rosły natomiast małe sosenki. Niestety, dziś wszystko bardzo się zmieniło. Myślę, że skrzynie zakopaliśmy gdzieś tutaj - pokazuje Kazimierz Styś. - Jedna ze nich, z radiostacjami, została później przeniesiona. Znaleziono ją przypadkowo podczas prac ziemnych w latach siedemdziesiątych. Te dwie pozostałe nadal muszą być w ziemi.

Miejsca ukrycia skrzyń nie zostały specjalnie oznaczone, bo jak tłumaczy Kazimierz Styś, wszyscy byli przekonani, że wkrótce trzeba będzie je odkopać. Nie spodziewali się, że historia Polski potoczy się takimi torami.
ARESZTOWANIE

Kolejne zagłębienia czynione łopatami i kolejne rozczarowania. - Obecnie ziemi jest ponad metr więcej niż kilkadziesiąt lat temu. A ta głębokość może być za duża dla wykrywacza - ktoś zauważa. Poszukiwania są jednak nadal prowadzone.

W tym czasie Kazimierz Styś chętnie dzieli się wspomnieniami. Nie ukrywa, że po wejściu Sowietów do Pionek w styczniu 1945 roku, nie zaprzestał działalności konspiracyjnej. - Wyższe władze przeniosły się do Radomia, a ja zostałem szefem obwodu kozienickiego. AK-owcy byli zatrzymywani, katowani, a potem tak pobici wypuszczani na wolność. Nic dziwnego, że z nich i z tych, którzy spodziewali się aresztowań, formowały się małe grupy. Postanowiliśmy nad tym zapanować, w końcu zostały one włączone do oddziału Władysława Molendy "Graba". Zasadą było, by nie prowadzić działań zaczepnych, a tylko obronne. Pewnego dnia dostałem rozkaz, by stawić się do podkomendy Okręgu AK po ważne wiadomości. Do Makowca dojechałem rowerem, tam odbyłem rozmowę, w czasie której dowiedziałem się, że władze AK postanowiły się ujawnić. Nakazano mi, bym zajął się tym na swoim terenie - opowiada.

TORTURY

Wracał do Pionek drogą wzdłuż torów. Zatrzymał go żołnierz w randze kapitana, stojący w lesie. Wojskowy, przeszukując go, znalazł w tylnej kieszeni spodni karteczkę z raportem mówiącym o planowanej akcji uwolnienia bydła z transportu kolejowego z Niemiec i poleceniem poinformowania okolicznej ludności, że będzie mogła wyłapywać je w lesie. - Najpierw zostałem zamknięty w szopie, potem przewieziono mnie do siedziby Urzędu Bezpieczeństwa przy ulicy Kościuszki w Radomiu. Znalazłem się w celi bez światła, której posadzkę pokrywała woda i warstwa słomy. Przesłuchiwali mnie dwaj ubowcy - wspomina. - Zaczęli od tego, że położyli mnie na trójnożnym, drewnianym stołku i okładali kablem grubości palca. Gdy zmęczyli się, odwrócili stołek i kazali mi usiąść na jego jednej nodze. Spadałem z niej raz za razem, wtedy kazali jeszcze podnosić nogi do góry i trzymać przed sobą wyciągnięte ręce. Dalej spadałem, ale dopiero po 30 sekundach. Po takim badaniu dali mi spokój. Potem jeszcze kilka razy brali mnie na przesłuchania, ale już nie torturowali.

UWOLNIENIE

18 sierpnia 1945 roku Kazimierza Stysia przewieziono do radomskiego wiezienia. Siedział tam do 9 września 1945 roku. Pamięta, że była to niedziela, rano uczestniczył we mszy, a kładąc się spać, usłyszał strzały. Był przekonany, że tak zabawiają się pijani żołnierze, ale strzelanina przybierała na sile i na pewno nie była bezładną kanonadą. - Chwyciliśmy za ławy, waliliśmy w nimi w drzwi, które po kilkunastu uderzeniach ustąpiły. Wybiegliśmy na korytarz, gdzie panował wielki tumult, uwalniano więźniów z innych cel. Prowadzący akcję nakazali nam wyjść na zewnątrz i przebiec na drugą stronę ulicy. Stamtąd mieliśmy maszerować w kierunku ulicy Kozienickiej, gdzie miały czekać na nas samochody. Idąc w pewnym momencie zobaczyliśmy przeskakujących przez płot sowieckich żołnierzy, którzy widząc jednak taki tłum, przestraszyli się i znowu skakali, tylko w drugą stronę.
UCIECZKA

Okazało się, że w podstawionych samochodach nie ma wystarczająco dużo miejsca dla uwolnionych. Kazimierz Styś wydostał się wraz z trzema innymi więźniami zatrzymaną półciężarówką, w której jednak zabrakło paliwa po przejechaniu kilku kilometrów. - Dalej uciekaliśmy piechotą, ja z Czesławem Wójcikiem poszedłem do Pionek, tam rodzice dali nam cywilne ubrania, zabrałem też ze schowka fałszywe dokumenty. Następnego schronienia udzieli nam krewni Cześka w Suskowoli. Od dziewczyny, która wróciła z Pionek, dowiedzieliśmy się, że wszędzie pełno jest wojska i ubeków, że prowadzone są obławy. Kolejnym przystankiem na naszej drodze ucieczki była Sucha, wieś będącą od zawsze ostoją partyzantki.

Po długich perypetiach Kazimierzowi Stysiowi i Czesławowi Wójcikowi udało się uciec z Polski przez zieloną granicę do Czech, a stamtąd do amerykańskiej strefy okupacyjnej w Niemczech. Potem był polski ośrodek w Monachium, obóz dla polskich oficerów, wyjazd na studia do Grazu w Austrii, potem wstąpienie do II Korpusu polskiego wojska i przyjazd wraz z nim z Włoch do Anglii. - Tam ukończyłem studia, ożeniłem się. W 1964 roku, wraz z kilkuletnim wówczas synem Piotrem, wyjechaliśmy do Kanady. Długie lata pracowałem jako inżynier w firmie zajmującej się satelitami. Do Polski ludowej bałem się przyjeżdżać. Za pośrednictwem znajomego proponowano mi zresztą współpracę z bezpieką w zamian za powrót. Nie skorzystałem…

NADZIEJE

W PRL Kazimierz Styś gościł po wojnie tylko raz, a w niepodległej Polsce już kilkakrotnie. Ten przyjazd wykorzystał do tego, by być na ślubie kuzynki, pokazać synowi Pionki i szkołę, do której chodził oraz do odnalezienia archiwum. - Jestem zawiedziony - nie ukrywał, gdy poszukiwania skończyły się niepowodzeniem, ale za chwilę na jego twarzy znowu pojawił się uśmiech: - Może jednak te wskazówki jeszcze na coś się przydadzą? Odnalezienie tych dokumentów na pewno byłoby bardzo cenne dla historyków.

Jego słowa potwierdza Marek Wierzbicki z radomskiej delegatury Instytutu Pamięci Narodowej, który razem z innymi pracownikami tej instytucji organizował poszukiwania. - To archiwum znacznie wzbogaciłoby naszą wiedzę. Postaramy się znaleźć jeszcze jakieś informacje, może uda się dotrzeć do ludzi, którzy je posiadają. Jeśli przyjedziemy znowu tutaj szukać, to na pewno z lepszym sprzętem - podkreśla.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie