Starostwo Powiatowe i Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie wyjaśnia, co zrobili w sprawie z Jastrzębi koło Radomia.
Tydzień temu napisaliśmy o dwunastolatce, która w kwietniu tego roku uciekła od zastępczych rodziców twierdząc, że była bita, rodzice mieli znęcać się nad nią psychicznie. Okazało się, że pierwszy sygnał o tym, że w domu dzieje się coś złego PCPR otrzymał do szkoły, do której chodzi dziewczynka już w grudniu 2010 roku. Przez dwa i pół roku nie udało się nic w tej sprawie zrobić.
BYŁY TELEFONY
Jonczyk przyznał, wbrew temu co napisał w oświadczeniu przed tygodniem, że szkoła faktycznie poza dwoma pismami, wielokrotnie kontaktowała się z centrum telefonicznie. Zapewnił też, że po każdym takim telefonie pracownicy powiatowej instytucji podejmowali działania.
- W efekcie prowadzona była praca z rodziną zastępczą i dzieckiem. Miało ono z naszej strony wsparcie psychologiczne, przeprowadzaliśmy też wywiady środowiskowe - wyjaśniał.
MIELI SYGNAŁY
Dyrektor przyznał, że Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie miało też sygnały dotyczące przemocy fizycznej w rodzinie. - Docierały do nas informacje między innymi o tym, że dziewczynka była przez zastępczą matkę ciągnięta za włosy, kiedy ta nie odrobiła lekcji - mówił Artur Jonczyk.
Dlaczego już wtedy PCPR nie zabrało dziecka od rodziny. Zdaniem urzędników, te sygnały nie potwierdziły się. Były one wyjaśniane na bieżąco przez pracowników PCPR w Radomiu.
- To były wywiady w szkole, wywiady środowiskowe, wizyty koordynatora rodzinnej pieczy zastępczej, rozmowy z dzieckiem na osobności. Ponadto w 2011 roku rodzina była objęta pomocą grupy wsparcia prowadzonej we współpracy z Katolickim Ośrodkiem Adopcyjno-Opiekuńczym w Radomiu - wylicza Jonczyk.
SZYBKI KONTAKT Z SĄDEM
Urzędnicy zaprzeczyli temu, że po ucieczce dziewczynki z domu, pracownicy PCPR chcieli, żeby wróciła do poprzedniej rodziny zastępczej. Dziewczynka uciekła do rodziców swojej przyjaciółki, a ci zawieźli ją do innej rodziny zastępczej. - Ta rodzina skontaktowała się z nami, a my natychmiast zadzwoniliśmy do sądu rodzinnego, który wyraził zgodę na to, żeby Małgosia została w drugiej rodzinie - wyjaśniał Jonczyk.
Na konferencji wielokrotnie podkreślano, że wszystkim chodziło o dobro dziecka, ale nie było dowodów na to, że w rodzinie dochodzi do przemocy. Część pytań zostało też bez odpowiedzi, jak to, czy pracownicy centrum po pierwszym sygnale o przemocy fizycznej rozmawiali z sąsiadami rodziny. O tym, co tak naprawdę działo się w zastępczym domu pracownicy centrum dowiedzieli się już po ucieczce dziewczynki.
Okazało się, że błyskawicznie skontaktowali się z sądem rodzinnym, ale nie zawiadomili o sprawie prokuratury. Ta instytucja zajęła się sprawą dopiero w czerwcu, ale informacja wpłynęła z sądu rodzinnego.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?