Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niezwykła wyprawa znanego radomianina (wyjątkowe zdjęcia)

Marcin GENCA [email protected]
archiwum prywatne
Spotkałem ludzi spełnionych - mówi Andrzej Łuczycki, który jako jeden z nielicznych był u polskich misjonarzy w Papui Nowej Gwinei.

[galeria_glowna]

Andrzej Łuczycki

Ma 59 lat. Radomianin. Wykształcenie wyższe inżynierskie, pracę zawodową zaczynał w Zakładach Metalowych jako mechanik. Uczestniczył w radomskim proteście 25 Czerwca 1976, w 1980 roku wstąpił do "Solidarności". W 1989 roku działał w Komitecie Obywatelskim, należał też do Unii Demokratycznej i Unii Wolności, następnie wstąpił do Platformy Obywatelskiej. W wyborach parlamentarnych w 2005 roku został senatorem ziemi radomskiej. Obecnie mazowiecki inspektor transportu drogowego.

Papua Nowa Gwinea

Papua Nowa Gwinea

To kraj o niezwykłych i niewykorzystanych bogactwach naturalnych, znaleziono złoża rzadkich i poszukiwanych metali szlachetnych, jest duże prawdopodobieństwo bogatych złóż ropy naftowej. Ziemia jest wyjątkowo urodzajna ziemia o bardzo dużym zawilgoceniu. Kraj ma też wspaniałą, nie do końca odkrytą przyrodę: piękne plaże z ciepłą przejrzystą wodą morską, rafy koralowe z bogactwem życia podwodnego, dziewicze rzeki z egzotyczną florą i fauną, źródła czystej wypływającej z głębi ziemi zimnej wody i tropikalne gejzery z ponad stu stopniami wypływającego ukropu. Te wszystkie bogactwa mogą sprawić, że Papua Nowa Gwinea może stać się w przyszłości jednym z liczących się pod względem ekonomicznym krajów świata.

- Moim chłopięcym marzeniem było pragnienie nieosiągalne w ówczesnej rzeczywistości: aby przeżyć choć kilka dni na tropikalnej wyspie - mówi radomianin Andrzej Łuczycki, mazowiecki inspektor transportu drogowego. - Okazało się, że marzenia się spełniają.

Jak opowiada Andrzej Łuczycki, pragnienia dalekich podróży kształtowały długie zimowe noce, gdy w tajemnicy przed mamą, z nakrytą na głowę kołdrą i z latarką w dłoni, pochłaniał kolejne stronice książek, wypożyczanych w bibliotece. Świat opisany na kartkach czytanych powieści wydawał mu się prawdziwym rajem. Okazja do realizacji dziecięcych marzeń nadarzyła się dopiero niedawno.

- Mimo wielu obaw, z radością przyjąłem propozycję mojego przyjaciela, księdza Gabriela Marciniaka, aby wybrać się do Papui - Nowej Gwinei i poznać tam pracę polskich misjonarzy - mówi Andrzej Łuczycki,

Nie ukrywa, że miał obawy, dotyczące stanu zdrowia, a lekarze raczej gasili jego zapał. W końcu to druga półkula, choroby tropikalne, gwałtowna zmiana ciśnienia i temperatury, ale...

- Efekt był taki, że po oddaniu się w lotniskowej kaplicy w opiekę Panu Bogu, wystartowaliśmy z warszawskiego Okęcia - podsumowuje nasz rozmówca.

PIERWSZE WRAŻENIA

Pierwsze wrażenia po wyjściu z klimatyzowanego samolotu? Soczyste, zielone barwy roślin, słońce, upał i dokuczliwa, zatykająca oddech wilgoć powietrza. Potem radomianin zobaczył promienny uśmiech Krzysztofa Morki i Janusza Namyślaka - jak mówi - fantastycznych misjonarzy, którzy przyjechali na lotnisko, aby ich powitać.

- Z lotniska pojechaliśmy do Wewak Hill, parafii księdza Krzysztofa. Tamtejsza plebania stała się naszą bazą. Skromny, ale wygodny budynek tuż obok bardzo ładnego jak na warunki papuaskie kościółka. W porównaniu z większością drewnianych budowli papuaskich, były to budynki postawione z solidnych materiałów. Parafia otoczona ogrodem z uroczą kapliczką. Ładnie utrzymane soczyście barwne tropikalne rośliny pięknie uzupełniały otoczenie. Pierwszego dnia nie mogliśmy odmówić sobie kąpieli w ciepłym oceanie. To był moment pierwszego zachwytu Papuą - wspomina pan Andrzej.

WIZYTA U MATYLDY

Trzeciego dnia pobytu pojechali zwiedzić miejscową szkołę, do której zaprosiła ich jej wicedyrektorka Matylda, wcześniej nauczycielka pracująca w wiejskiej szkole położonej w głębokim buszu.

- Szkoła, jak się okazało typowa w Papui, składała się z kilku budynków zbudowanych z drewna palmowego, niektóre budynki pokryte dachem z blachy, inne strzechą z liści palmowych. Każdy budynek posiada dwie klasy położone po przeciwległych stronach, oddzielone są od siebie czymś w rodzaju pokoju nauczycielskiego i magazynu - opowiada Andrzej Łuczycki, który został również zaproszony do niewielkiego służbowego mieszkania Matyldy, w którym w odróżnieniu od innych mieszkań, jest prąd.

- Zajmuje je wraz z mężem Samem i ich siedmiorgiem dzieci. Mimo skromnych warunków, zostaliśmy ugoszczeni wyjątkowo serdecznie. Przygotowane przez nią egzotyczne dania jedliśmy z pewną ostrożnością, ale i ze smakiem. Podczas rozmowy okazało się, że ta nauczycielka, katoliczka, zmagająca się z niełatwą codziennością, potrafi z uśmiechem i pasją kształtować umysły i serca młodych
Papuasów - podsumowuje podróżnik.

PIERWSZA KOMUNIA ŚWIĘTA

Radomianin uczestniczył w dwóch uroczystościach przyjęcia Pierwszej Komunii Świętej przez papuaską młodzież. Jedna odbywała się na przedmieściu Wewak w parafii kierowanej przez księdza Jana Rykała, a druga na wyspie Mushu w parafii księdza Pawła Koteckiego.

- Uczestniczyłem, oglądałem i przeżywałem je z dużym zafascynowaniem. Cudownie kolorowe, piękne tradycyjne stroje uczestników mszy, tańce i śpiewy, tak odmienne od tych słyszanych w polskich kościołach. Malujące się na twarzach uczestników autentyczne przeżywanie tego misterium, olbrzymia spontaniczność w gestach i ruchach i ta namacalna radość z obcowania z Panem Bogiem. To było kolejne zaskoczenie - nie ukrywa radomianin.

DROGA DO KAIRIRU

To nazwa wulkanicznej wyspy, oddalonej od Wewak około 12 mil. Popłynęliśmy tam niewielką łódką, na której ster trzymał ksiądz Paweł Kotecki, najmłodszy z grupy misjonarzy pracujących w tamtym regionie.

- Sama podróż, choć niedługa stała się niezapomnianym przeżyciem, a to za sprawą stada delfinów, które
nagle postanowiły tworzyć asystę naszej łodzi. Wraz z nimi szczęśliwie dopłynęliśmy do celu - mówi Andrzej Łuczycki.

Plebania księdza Pawła była schludna, pomysłowo urządzona (co u polskich misjonarzy jest normą). Kościół z pięknym i ponoć niezwykle rzadkim kamieniem, który stanowił podwaliny ołtarza, obok szkoła niegdyś misyjna prowadzona przez braci marystow z Australii. Wyspa z szeregiem miejsc, które mogą być ponętnymi atrakcjami turystycznymi. Szczyt wyspy wznosi się na wysokości blisko 760 metrów nad poziom morza. Jest tam urocza kapliczka, do której ksiądz Kotecki prowadzi pielgrzymki oraz jeziorko słodkiej wody, zasilane przez częste deszcze monsunowe.

- Innym, niezwykle atrakcyjnym miejscem, są rafy wokół wyspy. Wspaniałe miejsce do nurkowania, podwójnie atrakcyjne poprzez wraki leżących na dnie samolotów i okrętów z czasów II wojny światowej. Jeszcze jedno niezwykłe bogactwo tej wyspy to gorące źródła o temperaturze wody przekraczającej 100 stopni Celsjusza - opowiada bohater wyprawy. - Dodajmy do tego ładne piaszczyste plaże, temperaturę wody 27-28 stopni, fale morskie, możliwość wędkowania prawdziwych okazów. Serce się kraje, że to tak daleko od Polski!

Miasto Wewak

Miasto Wewak

Wewak to około 20 - tysięczna stolica prowincji Wschodniego Sepiku, położona we wschodniej części Papui nad Morzem Bismarcka, częścią Pacyfiku nazwaną tak przez niemieckich kolonistów, którzy do pierwszej wojny światowej władali tą częścią kraju. Jest tam katedra zbudowana przez polskiego misjonarza, Józefa Czubka, zmarłego w sierpniu 1989 roku. Słynne jest Wzgórze Pojednania, gdzie w czasie II wojny światowej stały japońskie działa, kontrolujące cały obszar morski i miejsce krwawych walk aliantów zdobywających wyspę. Dzisiaj jest tu obelisk z napisami w języku angielskim i japońskim upamiętniający poległych jednej i drugiej strony, z nieodłącznym w takich miejscach wezwaniem o pokój. Odbywają się tu uroczystości z udziałem Australijczyków, Amerykanów, Japończyków i innych nacji biorących udział w dawnych walkach.

KOMUNIA PO PAPUASKU

Podróżnicy mieli zaplanowane uczestnictwo w uroczystościach Pierwszej Komunii Świętej na sąsiedniej wyspie Mushu.

- Był to jeden z najpiękniejszych dni jakie przeżyłem w Papui. Do sakramentu przystępowała młodzież z Mushu i okolicznych wysp. Ceremonia przygotowana przez księdza Koteckiego, przy udziale miejscowego katechety, grona nauczycieli, rodziców i młodzieży było wyjątkową ucztą duchową - przyznaje inspektor.

Samo miejsce ceremonii - wspaniałe: rozległy płaskowyż, który był dawniej lotniskiem, pięknie wystrzyżona trawa, dookoła, wśród bujnej roślinności, budynki szkolne. Na początku dawnego pasa startowego stanął ołtarz polowy, przykryty dachem z liści palmowych. Młodzież przystępująca do sakramentu ubrana w tradycyjne przepiękne, niezwykle barwne, pełne naturalnych ozdób stroje. Uroczystą mszę rozpoczęła i kończyła procesja rodziców, nauczycieli, chóru i głównych bohaterów uroczystości.

- Co mnie katolika, Polaka zafascynowało najbardziej w tym misterium? Niezwykły, widoczny w oczach, gestach, śpiewie, tańcu i modlitwie, niekłamany, autentyczny związek uczestników z Panem Bogiem. W tym, co ci ludzie przeżywali nie widać było cienia sztuczności, znudzenia czy monotonii. Dziękuję Wam, Polscy Misjonarze, za te przeżycia - podkreśla Andrzej Łuczycki.

PAPUASKIE SPECJAŁY

Roma, parafia księdza Jacka Bilika, przełożonego pracujących w tym okręgu polskich misjonarzy, leżała zaś w buszu. Dojazd terenówką lub na piechotę. Kilka dni przed przyjazdem gości księża wmurowali słupy fundamentu pod przyszłą plebanię. Mieli już zgromadzony materiał oraz projekt i - rzecz charakterystyczna dla naszych misjonarzy - wielki zapał do pracy. W Romie radomianin przeżył największe pokusy kulinarne.

- Ksiądz Jacek namówił nas na papuaskie specjały. Jedliśmy saksak z bananami, mani sup, saksak men, fitfit, placki sago z liśćmi roślin przypominających sałatę, pałeczki rośliny podobnej do naszego tataraku, pieczone w ognisku a następnie otaczane w barwionej mączce sago i gotowane. Wszystko było bardzo smaczne - wspomina pan Andrzej.

LUDZIE SPEŁNIENI

W czasie licznych rozmów z misjonarzami, niekiedy bardzo burzliwych, radomianin zadawał im jedno pytanie: czy gdyby cofnął się czas i przyszło decydować o swojej przyszłości, podjęliby taką samą decyzję o misjach w Papui?

- Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, wszyscy jak jeden mąż, stwierdzili, że wybraliby tę drogę. Poznałem troszkę ich niezwykle trudną pracę, warunki w jakich żyją, wiem, ile wysiłku kosztuje przeprowadzenie w polskich warunkach prostych, a tam niezwykle trudnych i skomplikowanych działań. Księża mają świadomość tych zagrożeń, ale odpowiadają bez cienia wahania, że poszliby jeszcze raz za wolą Boga. Czy jest piękniejszy przykład wiary? Miałem zatem wielkie szczęście, że spotkałem tam ludzi spełnionych - kończy swoją opowieść Andrzej Łuczycki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie