Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Barański: Pochodzę z Pińczowa

Lidia CICHOCKA
Andrzej Barański w tym roku dostał Orła 2008, nagrodę nazywaną polskim Oskarem, za najlepszy scenariuszami do filmu "Parę osób, mały czas”, w którym główną rolę zagrała Krystyna Janda.
Andrzej Barański w tym roku dostał Orła 2008, nagrodę nazywaną polskim Oskarem, za najlepszy scenariuszami do filmu "Parę osób, mały czas”, w którym główną rolę zagrała Krystyna Janda.
Słynny reżyser Andrzej Barański z dumą podkreśla, że pochodzi z Pińczowa. - Tam i w Kielcach ukształtowałem się i zawdzięczam im to, że jestem taki właśnie.

Pińczów, który pamięta różni się od tego dzisiejszego. - Był mniejszy, senniejszy, ale dla nas kipiał życiem. Miałem kolegów, którzy interesowali się malarstwem, literaturą. To było miejsce wypraw, tu planowaliśmy egzotyczne podróże - mówi Barański.

Czytał wtedy bardzo dużo i jak twierdzi przeczytał wszystkie książki z biblioteki miejskiej. - Wtedy była taka rywalizacja między nami - śmieje się na to wspomnienie. -Kolega się chwalił że dzisiaj przeczytał dwie książki, to przecież ja nie mogłem być gorszy, czytałem trzy. Oczywiście bez opisów przyrody. Te nas straszliwie nudziły.

NAJPIERW ZAWÓD, POTEM NA MORZE

W pińczowskich czasach nie myślał o byciu reżyserem. - Chciałem być marynarzem, ale ojciec, człowiek praktyczny stwierdził, że trzeba mieć jakiś zawód i poszedłem do budowlanki w Kielcach. Skończyłem technikum i bardzo to sobie chwaliłem. W przeciwieństwie do osób po szkołach ogólnych, ja miałem bardzo konkretne podstawy.

Uczniem był przeciętnym, nie miał piątek z polskiego mimo, że nadal bardzo dużo czytał, wtedy też odkrył kino a w Kielcach działało ich kilka i ustawiały się do nich gigantyczne kolejki. - To był czas wielkich gwiazd Brigitte Bardot, Giny Lolobrygidy, Sofii Loren. Ja nie miałem takiego zauroczenia, moimi bohaterami byli pisarze, malarze - dodaje.- Kino to była przyjemność. I bardziej sprawa emocji, realizacji marzenia.

Czytał wtedy dużo, także kulturalną prasę. - Miałem dzięki temu fantastyczne rozeznanie w kulturze, sztuce. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz pojechałem do Paryża dużo więcej wiedziałem, co się w mieście dzieje od paryżan.
W czasie szkoły średniej dokładnie studiował także ostatnią stroną w "Stolicy". Tam zamieszczano tekst i zdjęcia o najnowszych trendach w architekturze. - Zachwycał mnie rozmach i nowoczesność a architektura stała się kolejną moją fascynacją. To, dlatego postanowiłem być konstruktorem i poszedłem na politechnikę na Śląsk.
PRZYJAŹŃ Z RÓŻEWICZEM

Jak było do przewidzenia koledzy dosyć szybko pomogli odkryć Andrzejowi ukryte w nim talenty. We wczesnych latach 60. razem założyli Studencki Teatr Poezji "Step", którego opiekunem był Tadeusz Różewicz. Początkowo Barański malował plakaty. - To dopiero jest sztuka - opowiedzieć cały zamysł w symbolicznym obrazku, takim do odczytania jednym rzutem oka - mówi.

Bardzo ceni znajomość z Różewiczem, który w tym czasie mieszkał w Gliwicach. - Można powiedzieć, że zaprzyjaźniliśmy się. Spotkania z nim były fantastyczne, ze względu na jego genialną twórczość i jeszcze tak ważną dla człowieka uczącego się życia i sztuki, możliwość rozmawiania z kimś takim, miałem szansę słuchania tak mądrego człowieka. Wydaje mi się, że wiele rzeczy wtedy zrozumiałem odnośnie życia, bycia sobą i tego przełożenia między życiem a sztuką.

Potem przyszła kolej na scenografię a wreszcie na pisanie sztuk. - To pisanie wzięło się z musu - wyjaśnia. Bardzo trudno było nam znaleźć coś ciekawego do grania - poza twórczością Różewicza, sięgaliśmy po Mrożka, po francuskich autorów
Bardzo często sztuki postawały od końca. - Znajdowałem jakiś element scenografii i do tego dorabiałem historię - mówi Barański. Tak było z fantastycznym kredensem. Znalazł taki gigantyczny mebel, rozbudował go tak, że aktorzy mogli po nim chodzić. Sztuka o wojnie wietnamskiej bardzo się podobała, ale kredens był powodem jej klęski. Okazał się tak ciężki, że nie można było go przenieść ani przewieźć i nie mógł pojechać na żaden festiwal. A sporo wtedy jeździli odnosząc sukcesy. Próbowali go pociąć na kawałki łatwe do złożenia, ale kredens się rozsypał.

- A mojej pisanie zaniepokoiło nawet Mrożka, zauważył we mnie konkurenta - wspomina z radością Barański. W czasie studiów na politechnice Barański napisał około 20 sztuk, także pantomimy. Wśród nich największym uznaniem cieszyła się "Forteca", która była wystawiana także za granicą.

To na studiach znowu zachwycił się kinem, należał do Dyskusyjnego Klubu Filmowego, w którym można było obejrzeć najlepsze światowe kino i rozmawiać z twórcami. - Dostanie się do klubu nie było łatwe. Trzeba było używać znajomości. Na seansach ludzie siedzieli na podłodze a dyskusje przeciągały się do białego rana. Kontynuowali je w restauracji dworcowej, bo to był jedyny czynny wtedy lokal. Wychodzili, gdy ludzie szli do pociągu by dostać się do pracy.

IDEA POCIĘTYCH PRAC

Wybór kolejnych studiów - tym razem na Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej I Filmowej w Łodzi nikogo już nie dziwił. - Startując tam miałem dosyć pewną sytuację - przyznaje Barański.- Dorobek w postaci tych sztuk, którym mogłem się pochwalić. Sam je napisałem, zrealizowałem a na dodatek rysowałem - opowiada. A te rysowane rzeczy zostały dowartościowane dodatkowo. Przy składaniu papierów na uczelnię - sam leżał wtedy w szpitalu, poprosił kolegę by zebrał jego rysunki, włożył do koperty i wysłał. Ponieważ prace nie mieściły się, on pociął je na kilka części. - Na egzaminie okazało się, że profesor uznał tę koncepcję za bardzo interesującą. Bardzo go to zaintrygowało. Widziałem, że pomysł chwycił więc dorabiałem teorię chociaż kląłem na kolegę, bo zniszczył moje prace - mówi. - Wtedy zrozumiałem, że nie wysiłek twórczy, nie te moje szczęścia i nieszczęścia życiowe, które chciałem wyrysować okazały się ważne, tylko pomysł się liczy!

POWRÓT DO PIŃCZOWA

W Łodzi zajmował się tym, co go interesowało, ale ku zaskoczeniu kolegów, bo osiągnął sukces i mógł iść za ciosem, wrócił do Pińczowa. Nie dosłownie, ale najchętniej pokazywał sceny z życia prowincji. - Pierwszy film zrobiłem o Pińczowie. To wspólny mianownik moich wszystkich dokonań, to miejsce, w którym się urodziłem i stałem się taki jaki jestem - mówi dobitnie.- Mimo, że tyle widziałem, przemyślałem, zrobiłem, to jednak najważniejsze jest to, co mnie określiło przez te pierwsze14 lat życia. Na ogół robię rzeczy, które mają swój początek, środek i koniec we mnie. Nawet jeśli pokazuję cudze życie, to przecież dokładam sceny z własnego życia, własne doświadczenia, słowa, wartościowanie. Nie udało mi od tego uciec. I im jestem starszy tym bardziej sobie z tego zdaję sprawę. I sobie tego gratuluję. Bo gdyby się odeszło a nie trafiło nigdzie? Zostałem, nie odleciałem w rejony o których można marzyć, ale w ten sposób jestem u siebie.

WALKA O PIENIĄDZE

W czasie studiów poznał wielu wybitnych twórców, z którymi do dzisiaj łączy go przyjaźń. To wtedy zrobił obsypaną nagrodami etiudę "Dzień pracy", której bohaterem był pracujący ponad siły na kilku posadach palacz. Zdjęcia do niej jak i do "Podania" i "Krętych ścieżek" robił Zbigniew Rybczyński (późniejszy laureat Oscara za film "Tango"). Muzykę do jego filmów bardzo często pisze Henryk Kuźniak, znany ze ścieżki do "Vabanku".

Patrząc na ilość nakręconych przez Barańskiego fabuł i dokumentów, filmów animowanych mnożna dojść do wniosku, że życie reżysera jest łatwe. Ale tak nie jest. - Nie robię komedii romantycznych tylko biorę się za tematy trudniejsze i zawsze musze przekonywać, zabiegać - mówi reżyser. Siedem lat minęło od napisania scenariusza do realizacji "Parę osób, mały czas" o przyjaźni Mirona Białoszewskiego z niewidomą Jadwigą Stańczakowi, która mimo kalectwa była opiekunką artysty. W tym czasie Barański zrobił dwa inne filmy. Dwa lata film czekał na dystrybutora. Mimo takich przeszkód liczbę widzów miał imponującą a trzy kopie (dla super produkcji robi się ich sto), zostały niemal całkowicie zajeżdżone. Film w tym roku otrzymał Orła 2008 za najlepszy scenariusz.

Na festiwalu w Krakowie nagrodzono także najnowszy film animowany Barańskiego " Warzywniak 360 stopni" z muzyką Henryka Kuźniaka i rysunkami Dwurnika na podstawie opowiadania kielczanina Krzysztofa Jaworskiego. Teraz ma powstać jego druga część.

Dwa lata trwały przygotowania do kręcenia "Braciszka" - filmu o franciszkaninie Alojzym Kosibie z Arturem Barcisiem. Ostatnio Barański zrealizował spektakl dla teatru telewizji i przymierza się do kręcenia "Niech żyje wolność" według prozy pochodzącego ze świętokrzyskiej wsi Zbyszka Masternaka. Dostał już dotację Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej na dokumentację i scenariusz, ale telewizja która miała współfinansować produkcje waha się. - Jeśli wszystko dobrze pójdzie zaczniemy kręcenie w marcu - mówi Barański i cieszy się na tę opowieść o magicznym miejscu na świętokrzyskiej wsi. Proza Masternaka bardzo mu się podoba.

- Nigdy nie nakręciłem filmu dziejącego się w Pińczowie, ale ciągle szykuję się do tego. Chciałbym, nakręcić film który będzie rodzajem testamentu, bardzo osobistym wyznaniem, bo ze wszystkich miejsc na świecie, a wiele ich widziałem, tam jest najpiękniej.

Andrzej Barański pytany jaką z licznych nagród ceni najbardziej bez wahania odpowiada: honorowe obywatelstwo Pińczowa, które otrzymał w tym roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie