MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Bandyci pod bronią

Sylwia BŁAWAT

Strzał obudził mieszkańców bloku w centrum Kielc niespełna tydzień temu. Ranny w udo został 39-letni mężczyzna. Z bronią w ręce bandyci kilka dni temu napadli na sklep w Sandomierzu. Dwa strzały śmiertelnie raniły mężczyznę w Busku Zdroju. Niedawno dwaj mieszkańcy Skarżyska zostali postrzeleni nocą w swoim mieście. Co się dzieje, że w naszym województwie znów broń jest tak często w użytku?

Powód do zaniepokojenia chyba jest. W całym ubiegłym roku świętokrzyska policja odnotowała 90 rozbojów z udziałem broni lub innych niebezpiecznych narzędzi - tu chodzi między innymi o atrapy, których przecież nie sposób w chwili zagrożenia odróżnić od prawdziwych pistoletów, a także o noże. W ciągu dziesięciu miesięcy tego roku takich zdarzeń już było 95 - o blisko 30 więcej niż w analogicznych okresie 2003 roku!

- Przestępcy działają brutalniej i tak jest niestety nie tylko u nas - opowiada podinspektor Andrzej Sierzputowski, szef świętokrzyskich służb kryminalnych. - Bandyci zakładają, że jeśli postraszą swoją ofiarę pistoletem, ta nie będzie się bronić i wyda wszystko, czego oni chcą. Ale trzeba rozróżnić dwie sprawy dotyczące zdarzeń z bronią: strzały w naszym województwie nie padały przy okazji rozbojów - zwykłych bandyckich napadów, gdzie przestępcy rabują. Słychać je było najczęściej wtedy, gdy dochodziło do rozmaitych porachunków, a ofiara znakomicie wiedziała, kto i po co do niej strzelał.

Wyrównanie rachunków

Faktycznie, z tym argumentem zgodzić się można. Weźmy ostatnią historię, z ubiegłego tygodnia, z bloku w centrum Kielc. Tam nocą z soboty na niedzielę postrzelony w udo został 39-letni mężczyzna. Ponieważ do zajścia doszło na klatce schodowej, a ani ranny, ani lokatorzy nie bardzo mieli ochotę odpowiadać na policyjne pytania, mundurowi bardzo wstępnie założyli, że być może strzelec czekał tu na swoją ofiarę. Jednego byli pewni - nie była przypadkowa. Pozostawała wciąż otwarta kwestia, czy strzał to jakiś rodzaj porachunków, czy też zemsty. Nie mieli wątpliwości co do kolejnej rzeczy - ofiara musiała znać napastnika. Teraz, po tygodniu, w sprawie wiadomo już nieco więcej. Ewentualność porachunków przestępczych wykluczono, bardziej chodzi o powiązania rodzinno-towarzyskie. Wedle jednej z zakładanych wersji, ktoś 39-latka chciał przywołać do porządku, bo nie podobało mu się jego zachowanie wobec żony. Czy to prawda, okaże się zapewne w ciągu najbliższych dni.

Inna historia, także z postrzałem. Jedna z dzielnic Kielc, późne majowe popołudnie. Szkoła. Padały strzały, z budynku wybiegł zakrwawiony, 27-letni mężczyzna. Mówił, że ktoś próbował go zabić. Policjanci na miejscu zatrzymali dyrektora placówki. Przyznał, że to on strzelał. Dlaczego? Też rodzaj wyrównania rachunków. Był tamtemu winien pieniądze, nie miał z czego oddać. Mówił, że chciał go tylko nastraszyć. Ale strzelał także wtedy, gdy 27-latek musiał być już bardzo wystraszony, skoro leżał ranny na ziemi. Ciekawostką jest fakt, że strzelający dyrektor miał broń legalnie. Zresztą, nie jest odosobniony. W województwie świętokrzyskim wydano prawie 8,5 tysiąca pozwoleń na broń osobom fizycznym. Przede wszystkim na broń myśliwską i gazową, ale także na około 100 pistoletów.

- Z tym, że ta broń jest pod kontrolą i ogromnie rzadko zdarza się, by ktoś użył jej do popełnienia przestępstwa - mówią policjanci. - Przestępcy oznakowanej broni nie lubią, bo tę łatwo namierzyć - figuruje u nas, wiemy kto jest jej posiadaczem.

Chyba że posiadacz broń... straci. Rocznie w Polsce ginie jej około 500 sztuk. Gdzie trafia? Wiadomo, do półświatka.

Kto tu rządzi?

Właśnie z takiej niezarejestrowanej broni padły zapewne inne strzały, za którymi też - choć tego dotychczas dowieść nie zdołano - stały porachunki. Chodzi o wrześniową strzelaninę w centrum Skarżyska-Kamiennej. Tutaj, w środku nocy, na ławce spoczywali sobie trzej młodzi ludzie. Dwa strzały, które padły znikąd, trafiły dwóch z nich. Jeden oberwał w udo, drugi w łydkę, obaj stosunkowo niegroźnie. Co ciekawe, ofiary bandyty, który do nich strzelał, ani myślały pójść z tym na policję. Postrzeleni wezwali pogotowie, a to zawiadomiło komendę. Obaj mężczyźni w ogóle na konwersację z przedstawicielami władzy nie mieli ochoty, a że noc była ciemna, nie widzieli, kto do nich strzelał, ani oczywiście nie mieli bladego pojęcia czemu.

- Wiedzą kto i wiedzą czemu, dlatego milczą - mówili policjanci. - Ten ktoś, kto pociągnął za spust, wcale nie miał zamiaru zabić. Chciał ich nastraszyć albo im o czymś przypomnieć. Na przykład o zwrocie długo. To wiedzą już tylko oni. A może po prostu ktoś im pokazywał, kto rządzi w Skarżysku?

Taka historia - walka o wpływy z użyciem broni - przecież wcale nie tak dawno temu już rozegrała się w Świętokrzyskiem. Dokładniej w Kielcach, w samym centrum miasta, przed dworcem kolejowym. Dwa lata temu, w letnią noc ktoś strzelał tu z przejeżdżającego samochodu. Dwie kule ugodziły 23-letniego kielczanina w udo i klatkę piersiową. Napastnicy odjechali, taksówkarze wezwali pogotowie do rannego, a dopiero szpital zawiadomił o wszystkim policję. Operacyjni zatrzymali cztery osoby, które ich zdaniem były w to zamieszane, a prokurator potem posadził całą czwórkę na ławie oskarżonych.

W toku śledztwa ustalono, że trzej młodzi mężczyźni od jakiegoś czasu czerpali korzyści z uprawiania nierządu przez kilka młodych dziewczyn. Te najpierw mieszkały w Skarżysku-Kamiennej, w wynajmowanym mieszkaniu i tam się sprzedawały, potem stawały przy drogach, zwłaszcza w Barczy i tu kusiły wdziękami kierowców, potem przeniosły się do Kielc. Jak potem zeznały, płaciły mężczyznom za ochronę połowę swoich zarobków. Aż pewnego dnia do jednej z nich do mieszkania przyszedł 23-latek (późniejsza postrzelona ofiara). Chłopak - jak napisano w akcie oskarżenia - wraz z bratem i kilkoma innymi mężczyznami prowadził na terenie Kielc agencje towarzyskie, konkurujące z agencjami należącymi do oskarżonych. Tego dnia od dziewczyny zażądał ponoć, by mu zapłaciła, jeśli dalej chce "pracować". Przestraszona prostytutka zadzwoniła do swoich opiekunów, a ci - zdaniem śledczych - wzięli broń i pojechali szukać 23-latka. Znaleźli go właśnie przed dworcem w Kielcach. Chcieli, by wsiadł do ich samochodu, a gdy odmówił, jeden z mężczyzn - zdaniem prokuratury - strzelił trzy albo cztery razy. Dwie kule trafiły 23-latka. Czy snajper pokazał, kto tu rządzi, trudno powiedzieć, bo rządy zza krat nikomu nie wychodzą najlepiej.

Prawdziwa, gazowa albo atrapa

Drugą kategorią zdarzeń, w której broń gra główną rolę, choć nie padają z niej strzały, są napady z jej użyciem. Często nie wiadomo zresztą, czy to faktycznie broń ostra, czy też atrapa albo pistolet gazowy. Przerażone ofiary nie są w stanie tego określić, dlatego policjanci później piszą w meldunkach, że przestępcy mieli "przedmiot przypominający broń". O tym, iż bandyci mieli atrapę, nie pistolet, przekonali się w ubiegłym roku kieleccy policjanci, gdy napastników schwytali. Chodziło o napad na dom pod miastem. Weszło do niego dwóch ludzi, jeden z nich trzymał pistolet. Przystawił go do głowy 17-letniej dziewczynie i zażądał informacji o tym, gdzie jest jej 20-letni brat. Kiedy nastolatka nie chciała powiedzieć, zagroził, że skrzywdzi jej 13-letniego brata. Potem w mieszkaniu jednego z podejrzanych policjanci znaleźli "broń" użytą podczas napadu. Okazała się atrapą, do złudzenia przypominającą pistolet "walther".

Nie wiadomo natomiast, czym się posłużyli bandyci kilka dni temu w Sandomierzu. Tam pół godziny przed zamknięciem sklepu z artykułami gospodarstwa domowego i sprzętem elektronicznym zatrzymał się samochód - ciemny "mercedes", pewnie kradziony gdzieś na Mazowszu. W aucie został mężczyzna, trzej inni wysiedli. Na twarzach mieli kominiarki, jeden trzymał pistolet. Pracownikom sklepu kazali się położyć na podłodze, a potem brali to, co znajdowało się w gablotach. Rzeczy warte tysiące złotych. Napad trwał ledwie kilka minut, nikt nie zareagował, nikt nie próbował powstrzymać bandytów.

- I dobrze - mówią policjanci, choć bandytów jeszcze nie mają. - Nie wiadomo, czy zdesperowani napastnicy nie zaczęliby wtedy strzelać. Kiedy do sklepu jubilerskiego w centrum Kielc wpadli w ubiegłym roku mężczyźni z długą bronią w rękach, też nikt nie zareagował. Gdyby tamte ekspedientki próbowały stawiać opór, jak nic doszłoby do rozlewu krwi. Potem, gdy już zatrzymaliśmy podejrzanych o tamten napad, okazało się, że są członkami bardzo niebezpiecznej grupy, gotowej na wszystko. Strzały nie padły, pewnie tylko dzięki przytomności tych przerażonych dziewczyn.

Ale i ci w Sandomierzu nie zaczęli strzelać. Musieli się spieszyć. Wiedzieli, że i policja, i ochrona mogą się pojawić na miejscu lada moment. Przecież raz już tak było w tym samym sklepie. Dwa tygodnie wcześniej ktoś się do niego włamał nocą. Ukradł to, co znajdowało się wystawie i uciekł. Policjanci i ochroniarze przyjechali szybko. A może tamto włamanie właśnie po to było? Żeby sprawdzić, czy system alarmowy działa, a panowie w mundurach na niego zareagują?

Źródła nie wysychają

Czego użyli bandyci - broni gazowej, ostrej czy też po prostu atrapy - wiadomo wtedy, gdy strzały jednak padną. Tak jak kilka tygodni temu w Busku Zdroju czy we wrześniu w Kielcach. Broń była ostra, zginęli ludzie. Kto ich zabił, nie wiadomo. Skąd miał broń? Też zagadka.

- Grupy przestępcze zaopatrują się w broń na kilka sposobów - opowiadają policjanci. Wskazują kilka źródeł, jak się okazuje nie wysychających. Jej cześć jest przemycana ze Stanów Zjednoczonych i Niemiec. Źródło drugie to produkcja domorosłych twórców, czyli przerabianie pistoletów gazowych na broń ostrą. Nielegalna broń ma pochodzić także z produkujących ją zakładów, skąd kradzione są części służące potem do składania "spluw". O ciemnej liczbie nielegalnej broni mówi się w przypadku tej wywodzącej się z rozwiązanych jednostek armii radzieckiej. Znaczna część nielegalnego oręża to wciąż jeszcze pokłosie II wojny światowej. I ostatnie źródło - zwyczajne kradzieże, czyli pozbawianie broni osób, które posiadają ją legalnie albo włamania do instytucji, gdzie można jej się spodziewać.

- Ale sam fakt, że jakaś grupa faktycznie posługuje się bronią palną, już jest dla nas sygnałem, z kim mamy do czynienia - wyjaśnia oficer operacyjny świętokrzyskich służb kryminalnych. - Jeśli w grę wchodzi pojedynczy pistolet gdzieś komuś ukradziony, to właściwie jeszcze pół biedy. Znacznie gorzej, gdy grupa z naszego terenu dysponuje kilkoma jednostkami, bo to znak, że musi współpracować z przestępcami o wiele poważniejszego pokroju. Byle złodziej nie kupi na bazarach "kałasznikowa". Trzeba wiedzieć gdzie i kogo pytać, no i oczywiście "sprzedawcy" nie handlują z ludźmi, których nie znają. Więc jeśli w Świętokrzyskiem pojawia się grupa dysponująca bronią - i to nie starociami z czasów wojny - zawsze przyglądamy się jej wyjątkowo uważnie, bo niechybnie ma powiązania z gangami, o działalności których centralne media informują na pierwszych stronach.

Arsenały odebrane

Styczeń 1999 roku. Świętokrzyscy policjanci rozbijają dużą grupę przestępczą trudniącą się handlem bronią i materiałami wybuchowymi, zatrzymują 11 mężczyzn, siedmiu z nich trafia za kraty. Policja przejmuje z rąk przestępców 21 sztuk broni, 20 kilogramów materiałów wybuchowych, 150 zapalników i kilkaset sztuk amunicji.
Kwiecień 2000 roku. Kilkanaście sztuk broni - między innymi strzelbę, francuską i radziecką dubeltówkę, dwa sztucery, kilka pistoletów samodziałowych (w tym dwa maszynowe), rewolwer, broń gazową i około 300 kilogramów amunicji - policjanci znajdują na terenie posesji 49-letniego mężczyzny koło Końskich. Człowiek zostaje skazany na pobyt w odosobnieniu, ale trafia tam dopiero w październiku 2004 roku.
Listopad 2000 roku. W Złotej Wodzie w policyjną zasadzkę wpada ośmiu mężczyzn, mają przy sobie pół kilograma amfetaminy, około 300 zapalników i pieniądze. To dopiero początek, bo śledczy twierdzą, że podejrzani za 2600 złotych sprzedali pistolet P-83 wraz z 15 sztukami amunicji oraz strzelbę gładkolufową "omega" i 50 naboi. Za trzy tysiące zbyli 101 zapalników elektrycznych, natomiast swoim kontrahentom oferowali - jak ustalono w toku śledztwa - broń pochodzącą z radomskiego "Łucznika", pistolety CZ i "glock", plastyczny materiał wybuchowy.
Marzec 2003 roku. W Starachowicach wpadają ludzie podejrzani o udział w grupie przestępczej. Część z nich nazywana jest potem mianem "kolekcjonerów", bo zdaniem policji trudnili się handlem bronią. Prokuratura na ławie oskarżonych sadza dziesięć osób z województw świętokrzyskiego i mazowieckiego. Prokurator ustala, że kupowali i sprzedawali pistolety i karabiny, głównie pochodzące z czasów II wojny światowej. Pistolety VIS, "parabellum", TT, karabiny "mauser". Ceny wahały się od kilku-set do 1800 złotych. Broń przejęto, gdy policjanci pod przykry-ciem przeprowadzali jej kontrolowany zakup.
Sierpień 2003 roku. W tragicznych okolicznościach policjanci znajdują arsenał w domu mieszkańca Małogoszcza. Przyjeżdżają, gdy dochodzi do eksplozji, a właściciel umiera na skutek odniesionych ran. Mundurowi znajdują między innymi 32 pociski artyleryjskie różnych kalibrów, 31 zapalników, dwa granaty moździerzowe i trzy wyrzutnie, trzy granaty bojowe F1, prawie trzysta sztuk amunicji, karabin maszynowy "maxim", pistolet "parabellum", kilka rewolwerów, kilka karabinów, między innymi "mosin", a także broń białą - szable i bagnety.

Strzały znikąd

Nie wiadomo do dziś, kto we wrześniu 1991 roku, w Cedzynie koło Kielc zastrzelił troje Ukraińców - dwóch mężczyzn i kobietę. Nie złapano zabójcy, który działał w lipcu 1998 roku, też w Cedzynie i zastrzelił dwóch młodych mężczyzn.
Nie rozwiązano również zagadki innych strzałów z 1999 roku. Wówczas w kwietniu, w podkieleckim Niestachowie od kul wystrzelonych z "parabellum" kaliber 9 milimetrów zginął 32-letni kierowca tamtejszej firmy. Dwa miesiące później w Krajnie koło Kielc z tej samej broni zastrzelona została 39-letnia dyrektorka tego samego przedsiębiorstwa.
Na razie nie wiadomo, kto w czerwcu ubiegłego roku zastrzelił współwłaściciela dyskoteki w Stąporkowie, ani kto we wrześniu 2004 roku oddał pięć strzałów, śmiertelnie raniąc kielczanina przed jego blokiem. Nie ma też zabójcy z Buska Zdroju, który kilka tygodni temu zastrzelił tam właściciela kantoru.

Jak się bronić?

Jak się zachować, gdy ktoś grozi nam bronią i zażąda wykonywania swoich poleceń, zapytaliśmy Elżbietę Różańską-Komorowicz, rzecznika prasowego świętokrzyskiej policji: - Jest takie powiedzenie "lepszy bierny świadek niż martwy bohater" i to prawda. Gdy widzimy wycelowany w siebie pisto-let, po prostu wykonujemy polecenia napastnika. Nie ma nic cenniejszego niż życie. Nie ma sensu igrać ze śmiercią, żeby ocalić pieniądze, portfel czy samochód. Robimy to, co nam ka-że, w miarę możliwości z opóźnieniem, by mieć czas przyjrzeć się napastnikowi. Skoncentrujmy się na zapamiętaniu jak naj-większej liczby szczegółów - wyglądu, ubioru, zachowania, cech charakterystycznych. Jeżeli napad jest w zamkniętym po-mieszczeniu, ważne także, gdzie przestępca stał i czego doty-kał. Kiedy już odchodzi, nie próbujmy mu przeszkadzać, za-trzymywać. Zamiast tego zapamiętajmy, w którym kierunku uciekał i jakim środkiem lokomocji. Dzięki temu napadnięty, choć straci kosztowności, ocali życie, ale za to może się bardzo przyczynić do zatrzymania swego prześladowcy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie