We wtorek sąd kontynuował odczytywanie wyjaśnień złożonych podczas śledztwa przez jednego z oskarżonych, 30-letniego kielczanina, który zdecydował się na współpracę z prokuraturą. Opowiedział o szczegółach wielu przestępstw, które ma mieć na sumieniu on i jego koledzy. M.in. o zleceniu, jakie mieli dostać od właściciela jednej z firm przewozowych z powiatu jędrzejowskiego.
- Ten człowiek mówił, że ma problem z właścicielem konkurencyjnej firmy, który nie jeździ zgodnie z rozkładem i podbiera mu klientów - opowiadał śledczym mężczyzna. Jak mówił, dostali zlecenie na postraszenie tegoż konkurenta.
- Pojechaliśmy do Małogoszcza, do sklepu gdzie pracowała żona tego busiarza. W środku była kobieta w ciąży. Zapytaliśmy ją o męża, ale powiedziała, że go nie ma. Więc kazaliśmy jej, aby przekazała mężowi, żeby się uspokoił. Bo jeśli nie, to będzie źle - opowiadał oskarżony. W zamian za to zlecenie on i jego dwaj koledzy mieli dostać 1000 złotych. Ale to nie był koniec. Po kilku tygodniach znów wybrali się podobno do Małogoszcza. Tym razem - jak twierdzi 30-latek - mieli już nie straszyć, ale pobić konkurenta swojego zleceniodawcy. Ale mężczyźnie udało się uciec. - Po dwóch czy trzech miesiącach zleceniodawca znów zadzwonił. Tym razem chodziło o pobicie kierowcy konkurencyjnej firmy - relacjonował oskarżony jeszcze w śledztwie. - Zrobiliśmy to we dwóch. Kolega miał kastet, ja rurkę. Dostaliśmy później za to 4 tysiące złotych.
Na czele grupy stał - jak wynika z akt śledztwa - 37-letni dziś mężczyzna, wówczas kierownik jednej z kieleckich agencji ochroniarskich. - Traktowaliśmy go jak szefa. Wiedzieliśmy, że ma dużo do powiedzenia na mieście. To on zlecał pobicia, albo mówił, kiedy mamy odpuścić - wyjaśniał 30-latek. Opowiadał też, że oprócz przyjmowania zleceń z zewnątrz grupa musiała też czasem zawalczyć o wpływy w swoim środowisku. I wygląda na to, że nie mieli przy tym żadnych skrupułów. Tak jak w przypadku, gdy postanowili "wyeliminować" człowieka, który z jakichś przyczyn był dla nich niewygodny.
- Szef stwierdził, że trzeba mu połamać nogi, ręce, kręgosłup, przewiercić kolana wiertarką - mówił 30-latek. - Czekaliśmy nawet na tego mężczyznę, ale się nie pojawiał. Później okazało się, że poszedł siedzieć. To go uratowało.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?