Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bieg mojego życia

Magdalena PORWET

Nasz piosenkarz Andrzej Piaseczny pobiegł w międzynarodowej sztafecie ze zniczem olimpijskim. Opowiedział nam o swoich niezwykłych wrażeniach.

Wywodzący się z podradomskich Pionek, a od kilku lat mieszkający w Kielcach piosenkarz Andrzej Piaseczny niósł święty ogień olimpijski na Krecie. Takiego zaszczytu dostąpiło aż dziesięć polskich gwiazd estrady, filmu, telewizji. Specjalnie dla "Echa Dnia" popularny "Piasek" opowiada o tym wyróżnieniu swego życia.

- Kiedy dowiedziałeś się, że zostałeś powołany do międzynarodowej sztafety ze zniczem olimpijskim?

- Jakoś miesiąc przed tym wydarzeniem. Najpierw nie mogłem w to uwierzyć. Byłem w szoku. W końcu niecodziennie człowiek odbiera telefony z taką informacją! Ba, coś takiego zdarza się tylko raz w życiu albo i w ogóle. I choć zagrałem tysiące koncertów dla tysięcy fanów, choć zdobyłem wiele nagród i wyróżnień, to tego zaszczytu nie sposób jest przyrównać do któregoś z tych dokonań. Jestem niezmiernie dumny, że mogłem uczestniczyć w takim biegu. Po raz pierwszy z każdego z krajów biorących udział w olimpiadzie zostali do niego zaproszeni ludzie kultury, sztuki, nauki oraz sportowcy, których czynna kariera sportowa już się zakończyła. W ten sposób ten bieg stał się symbolicznym rozszerzeniem idei olimpizmu, o której czasem się już zapomina w amoku rywalizacji, w trakcie morderczej walki o pierwsze miejsce. Mało tego, kiedy na kilka dni przed odlotem na Kretę na konferencji prasowej w siedzibie Polskiego Komitetu Olimpijskiego puszczono nam krótki film z biegu takich sław, jak Sylwester Stallone, Tom Cruise, Puff Daddy, to każde z nas miało łzy wzruszenia w oczach. Ten film, ta atmosfera wywarły na nas ogromne wrażenie. Aż trudno było mi uwierzyć, że za kilka dni będę mógł przeżyć to samo.

* I przyszedł ten wielki dzień. Co czułeś, gdy niosłeś święty ogień?

- To było ogromne przeżycie. Serce chciało wyskoczyć mi z piersi. Nie wiem, czy to widać na zdjęciach, ale byłem naprawdę niesamowicie szczęśliwy. Tam, w Heraklion to był bieg mojego życia.

* Jak długo trwało to twoje szczęście - zaszczyt?

- Każdy z nas miał do pokonania niewielki dystans, bo jedynie 250 metrów i każdy z nas pokonał go we własnym stylu. Marcin Daniec z taką siłą i przyspieszeniem, że pobiegł chyba najszybciej z nas. Ja - przeciwnie, nie spieszyłem się, gdyż chciałem jak najdłużej móc nacieszyć się tą chwilą. Święty ogień przekazał mi Artur Żmijewski, a ja podałem go Kayah, od której dostałem olimpijski pocałunek.

* Jak zapamiętasz 10 lipca?

- Jako wyjątkowy, jedyny dzień i nieporównywalny z wieloma innymi. Życzyłbym każdemu, żeby mógł przeżyć takie emocje. Doznawali ich wszyscy uczestnicy sztafety, których spotkałem tam na miejscu, na przykład Miss Tajlandii. Gdy podczas uroczystej kolacji zaprezentowano nam film z najsławniejszymi ludźmi biorącymi udział w biegu, zobaczyliśmy cały wachlarz emocji - od hollywoodzko uśmiechniętego Toma Cruise'a do płaczącego ze wzruszenia Pelego. Jestem pewien, że dla każdego z nas to był jeden z najprzyjemniejszych dni w życiu.

* Jak przyjęli cię miejscowi i inni uczestnicy tej międzynarodowej sztafety?

- Polskiej reprezentacji przypadł zaszczyt udziału w biegu na Krecie. Podobnie jak ekipom Korei, Chin, Japonii, Rosji, Tajlandii, Tunezji, Portugalii, Węgier, Australii i Ukrainy. Wszyscy byliśmy zakwaterowani w przepięknym ośrodku wypoczynkowym, gdzie atmosfera była bardzo przyjemna, niemniej jednak nasz zespół był zdecydowanie najbardziej zżyty. Świadczy o tym nie tylko nasza nierozłączność, ale choćby wesoło-życzliwy uśmiech organizatorów, gdy jako jedyny narodowy team na przekór zasadzie - zakazowi nieprezentowania emblematów państwowych podczas sztafety, postawiliśmy na swoim. Bo choć nie udało się nam przyczepić na koszulkach symbolu naszej przynależności narodowej - dumnego, władczego orła, za to na twarzach namalowaliśmy sobie barwy narodowe. W tym biało-czerwonym "makijażu" wyglądaliśmy tak, jak na prawdziwych patriotów przystało. Było nam niezmiernie miło, gdy po powrocie do kraju na Okęciu wielu podziękowało nam za to "złamanie zasad".

* Rozumiem, że znicz olimpijski to bezcenna pamiątka z tego biegu twojego życia?

- Bez dwóch zdań. Mało tego, chciałbym, żeby stał się pamiątką rodzinną na wiele pokoleń. Ponadto mam w głowie wiele wspomnień - pamiątek z tego biegu, który chcę zadedykować mieszkańcom dwóch miast - moich rodzinnych Pionek i Kielc, z którymi związałem swoje życie. Mam nadzieję, że nie pozostanę jedynym ich reprezentantem w imprezie o tak symbolicznym znaczeniu i o tak globalnej randze.

* Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie