Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bohater z… Pakosza, czyli niezwykła historia Jana Garyckiego

Marek MACIĄGOWSKI
Jan Garycki - jeden z ostatnich żyjących świętokrzyskich partyzantów.
Jan Garycki - jeden z ostatnich żyjących świętokrzyskich partyzantów. Marek Maciągowski
Janek Garycki, gdy wybuchła wojna miał 14 lat, był jednym z najmłodszych walczących czynnie o wolność. Dziś wspomina swoje niezwykłe przeżycia.

Świętokrzyscy bohaterowie - cykl wspomnień w "Echu Dnia"

Świętokrzyscy bohaterowie - cykl wspomnień w "Echu Dnia"

Jan Garycki jest jednym z wielu młodych mieszkańców regionu, którzy ruszyli do oddziałów partyzanckich, przekształcanych w polskie wojsko, walczyć o wolną ojczyznę. To jeden z bohaterów naszej świętokrzyskiej ziemi. Chcemy, by pamięć o świętokrzyskich bohaterach przetrwała. Wielu z nich jeszcze żyje wśród nas, o innych pamiętają koledzy i najbliżsi. Zapraszamy do dzielenia się swoimi przemyśleniami i wspomnieniami, wskazanie ludzi, których warto przypomnieć. Prosimy o listy pod adresem redakcji lub pocztą elektroniczną pod adres: [email protected]

Kiedy przyszedł czas, by iść do lasu, poszedł do matki do szpitala. Powiedział: mamo, muszę iść do "Jędrusiów" - wtedy w Kielcach tak mówiło się na partyzantów. - Idź synu, powiedziała, tylko wróć. On poszedł i wrócił, ale matki już nie było.

Był już rok 1944. Janek Garycki, chłopak z kieleckiego Pakosza, jak wielu innych młodych kielczan, poszedł do lasu. Kielecczyzna zbierała partyzanckie siły na pomoc walczącej Warszawie. On trafił do oddziału "Szarego".

Gdy wybuchła wojna miał 14 lat. Rok wcześniej zdał do Gimnazjum Żeromskiego, ale z braku miejsc nie został przyjęty. W 1939 roku zdał znowu, cieszył się, że tym razem się dostał. Ale do gimnazjum już nie poszedł.

W pierwszych dniach września uciekali z ojcem na wschód. Poszła plotka, że Niemcy zabijają mężczyzn. Dotarli w okolice Piasków Lubelskich i tam ojciec postanowił, że wracają. Wrócili. Przez Wisłę ktoś przewiózł ich łodzią, furmanką dotarli do Skarżyska. Stamtąd na odkrytych wagonach dojechali do Kielc - na Herby, a stamtąd dorożką na Pakosz.

- Pamiętam, że wagony były wyładowane olbrzymimi sztabami metali kolorowych: miedzi, aluminium, niklu. Niemcy już wtedy wywozili, co mogli - mówi Jan Garycki.

Po drodze nabawił się czerwonki. Był tak słaby, że nie mógł chodzić. Nie wolno było mu nic jeść oprócz kleiku. Ale raz ledwo wstał z łóżka i zjadł flaków, które stały na kuchni. Nic mu nie było. Wtedy lekarz, który dawał mu węgiel powiedział, że już nigdy nie będzie chorował na żołądek. - I prawda, ponad siedemdziesiąt lat minęło i brzuch mnie nie boli - śmieje się Jan Garycki.

Wspomina mały domek na Pakoszu, który ojciec postawił, gdy przenieśli się do Kielc z Lublina. Ojciec dostał pracę w Granacie. W fabryce był kucharzem, przy domu prowadził ogród.

Antoni Heda "Szary" - legendarny partyzant

Antoni Heda "Szary" - legendarny partyzant

Antoni Heda, pseudonim "Szary" - dowódca oddziałów partyzanckich Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej, w okresie powojennym formacji niepodległościowych. Działał głównie na terenie okręgów kieleckiego i radomskiego. Generał brygady Wojska Polskiego. Urodził się w 1916 roku we wsi Małomierzyce koło Iłży. Ukończył podchorążówkę, służbę wojskową odbył w Kielcach w 4 Pułku Piechoty Legionów. We wrześniu 1939 roku walczył pod Iłżą i na Lubelszczyźnie. Działał w Związku Walki Zbrojnej, został komendantem Podobwodu Iłża Armii Krajowej. Wsławił się zdobyciem więzienia niemieckiego w Starachowicach i uwolnieniem więźniów, z których utworzył oddział walczący w składzie zgrupowania Armii Krajowej Jana Piwnika, pseudonim "Ponury". Oddział wsławił się akcjami między innymi rozbiciem więzienia w Końskich. W okresie akcji "Burza" - oddział walczył pod Radoszycami, Trawnikami i Szewcami. 5 sierpnia 1945 roku około 250-osobowy oddział Armii Krajowej pod dowództwem kapitana "Szarego" rozbił kieleckie więzienie i uwolnił około 354 więźniów. Po akcji w Kielcach zaprzestał działalności konspiracyjnej - pod zmienionym nazwiskiem, jako Antoni Wiśniewski, wyjechał na Wybrzeże. W 1948 roku aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa otrzymał cztery wyroki śmierci, zamienione na dożywocie. Wyszedł na wolność w 1956 objęty amnestią. W dalszym ciągu prowadził jednak działalność niepodległościową, między innymi działając w Solidarności. Od 13 grudnia 1981 do 16 czerwca 1982 roku był internowany w więzieniu na Białołęce. Zmarł 14 lutego 2008 roku w Warszawie.

W KONSPIRACJI Z HARCERZAMI

Rodzice posłali go do dwuletniej szkoły handlowej przy ulicy Leonarda w Kielcach. Uczył się, pracował w ogrodzie. Brał lekcje łaciny u sąsiadki, pani Paszczowej, przesiedlonej z mężem ze Śląska. Nauczył się tak dobrze, że potem na tajnych kompletach, gdy zdawał egzamin u pani Straszowej usłyszał gratulacje, że tak świetnie został przygotowany do egzaminu.

Ponieważ ojciec był członkiem Związku Ogrodniczego, mógł "zatrudnić" syna w swoim ogrodzie. Legitymacja pracownicza niejednokrotnie ratowała go przed wywózką, gdy Niemcy robili niespodziewane łapanki na Pakoszu. Niemcy otaczali dzielnicę w nocy, wyganiali na kirkut, spisywali. Tych, którzy gdzieś pracowali, zwykle wypuszczali.

Janek Garycki był harcerzem. Najpierw w szkole na Chęcińskiej, gdzie drużynowym był Zdzisław Szunke, potem na Baranówku, w drużynie Zygmunta Kwasa. Kontakty sprzed wojny przetrwały. Chłopcy z Pakosza, harcerze, konspirowali. Spotykali się w domu Zygmunta przy ulicy Czarnieckiego, pod lasem, ćwiczyli. Za płotem była posiadłość państwa Frasińskich. Tam była przechowywana broń.

To właśnie Zygmunt Kwas, zwołał swoich przeszkolonych harcerzy na akcję "Burza". Ojciec powiedział tylko wtedy Jankowi: jak ci mama pozwoli. Mama pozwoliła.

U "SZAREGO"

Ze Zdziśkiem Szunke pojechali we dwóch pociągiem do Suchedniowa. Obok glinianek czekali na łącznika. Przyszedł pod wieczór, poszli na Świnią Górę. Tego wieczoru do obozu dotarło około trzydziestu chłopców. W lesie miały być namioty i wyposażenie, ale nie było nic. Nie mieli nawet płaszczy, więc w deszczu spali ze Zdziśkiem na jednej marynarce przykryci drugą.

- Zmarzłem tak, że nie mogłem poruszyć nogą. Ale gdy pierwszy raz na apelu usłyszałem partyzancką pieśń "O Panie, któryś jest na niebie..." płakać mi się chciało - mówi Jan Garycki.

Trafił do kompanii porucznika Ludwika Wiechuły, "Jelenia", harcerza z Katowic, cichociemnego, w kwietniu 1944 roku zrzuconego do okupowanej Polski. W oddziale nosił pseudonim "Pakosz". Razem ze Zdzisławem Szunke byli przybocznymi porucznika. Brat "Jelenia", także cichociemny, Bernard Wiechuła, saper, śmiał się, że są sztabowcami brata, choć byli raczej łącznikami i gońcami. Byli młodzi, bez doświadczenia. Na bazie oddziału "Szarego" w wyniku akcji odtwarzania przedwojennych jednostek wojskowych utworzono 2 batalion wchodzący w skład 3 Pułku Piechoty Legionów Armii Krajowej. Był początek lipca 1944 roku.

Jan Garycki został w kompanii "Jelenia" na dobre i złe. Już we wrześniu walczył pod Radoszycami. Niemcy opanowali miasteczko. "Jeleń" dostał od "Szarego" rozkaz natarcia na Radoszyce i opanowania szosy Radoszyce - Włoszczowa, by uniemożliwić dotarcie pomocy. Partyzanckie oddziały zaatakowały miasteczko. W walce zginęło 28 żandarmów i 2 Polaków. Był 2 września 1944 roku. Od tego dnia rozpoczęły się regularne boje polskiej partyzantki z żandarmerią i wojskiem niemieckim.

2 Dywizji Piechoty Legionów Armii Krajowej wyznaczono rejon działania na południowy zachód od Kielc - lasy Nadleśnictwa Dyminy, między Kielcami a Chęcinami z przewidywanym przyszłym zadaniem opanowania miasta. Zgrupowanie do połowy września przebywało w lasach rejonu Radoszyce — Małachów — Mniów. Partyzanci toczyli walki z Niemcami. Kompania "Jelenia" zaskoczona została przez Niemców pod Trawnikami. Zginęło kilku partyzantów. Potem pułk przez kilka dni wycofywał się na południe. 17 września w godzinach porannych placówka 5 kompanii pułku została wykryta przez oddział niemiecki w leśniczówce Szewce. Doszło do całodobowych, ciężkich walk. Zginęło ponad 100 żołnierzy niemieckich, a kilkudziesięciu zostało rannych. Pułk stracił jednego zabitego i 11 rannych.

- To była jatka. Ale to "Jeleń" tak poprowadził walkę, że od nas zginął tylko jeden człowiek, a paru zostało rannych - mówi Jan Garycki.
Porucznik Ludwik Wiechuła i jego brat Bernard, pseudonim "Maruda", za Szewce odznaczeni zostali Krzyżem Virtuti Militari. Odznaczenia te przyznano także porucznikowi Henrykowi Wojciechowskiemu "Sępowi", Marianowi Wujkiewiczowi "Judymowi" i porucznikowi Stanisławowi Kołodziejczykowi "Orkanowi". Kilku partyzantów dostało Krzyż Walecznych.

Nękany przez Niemców pułk wycofał się potem do lasów włoszczowskich, gdzie 27 września został zaatakowany pod Zakrzowem przez oddział żandarmerii wsparty przez lotnictwo i jednostki pancerne. Straty pułku wyniosły trzech rannych. Zniszczono jeden czołg i dwa samochody pancerne, liczby zabitych i rannych żołnierzy niemieckich nie ustalono. Pod koniec września część żołnierzy urlopowano. Jan Garycki poszedł z oddziałem dalej w lasy niekłańskie. Tu niedaleko Bokowa zostali zaskoczeni przez obławę Kałmuków.

- Nie wiem, jakim cudem przeżyłem. Kałmucy szli, było ich mnóstwo, nie patrzyli na kule. Ginęli i szli dalej. Byli z 10 metrów od nas. To było piekło. Poległo jedenastu naszych żołnierzy, a ilu Kałmuków, nikt nie zliczył - mówi Jan Garycki.
W lasach chlewiskich "Szary" urlopował część żołnierzy. Powiedział: - Kto może iść do domu i ma gdzie wrócić, może iść. Janek Garycki postanowił wracać do Kielc.

UCIECZKA Z WIĘZIENIA

Wrócił do domu na Pakosz. Pamięta rosyjski zwiad, który zaraz się wycofał. Potem Niemców pytających o Iwana. Była zima. Mama nie żyła, ojciec złamał rękę. W domu była bieda, nie było co jeść. W lutym Janek poszedł do szkoły. "Żeromski" mieścił się w kamienicy państwa Słuchów na rogu Śniadeckich i Prostej. W lipcu 1945 roku zdał małą maturę, gdyż zaliczono mu tajne komplety. Potem w rok zrobił maturę i ruszył na studia do Krakowa, bo tam miał ciotkę, u której mógł zamieszkać. Nikt nie wiedział wtedy, że wcześniej przechowywał kolegę, który uciekł z kieleckiego więzienia. Była to chyba jedyna udana ucieczka z więzienia Urzędu Bezpieczeństwa na Zamkowej. Zbyszek Frasiński, kolega z harcerstwa i konspiracji, trafił tam, bo ktoś doniósł, że u nich w domu jest broń. W więzieniu strażnikiem był jeden z uczniów pani Frasińskiej. Ułatwił Zbyszkowi pracę w oddziale gospodarczym, dzięki czemu mógł poruszać się po terenie więzienia z kotłami. Krasiński znał się na ślusarce. Dorobił klucze do bramy gospodarczej, którą wożono węgiel do kotłowni, nadpiłował kraty do składu węgla i czekał na okazję. Wkrótce się nadarzyła, gdy więźniowie szli do łaźni. We trzech wyjęli kratę w kotłowni, weszli do składu węgla, stamtąd dostali się na placyk za bramą, weszli na mur i skoczyli do parku. Jeden z uciekinierów był z Armii Ludowej, drugi z Narodowych Sił Zbrojnych. Jak się nazywali - nikt nie wie. Zbyszek przyszedł do domu Janka. Kilka tygodni mieszkał w szklarni. Potem pani Praussowa wyrobiła mu lewy dowód. W zakładzie Jana Hamerskiego zrobiono zdjęcie. Zbyszek jako Stefan Wilecki wyjechał do Gliwic. Janek woził mu tam paczki z domu. Pani Frasińska przygotowywała paczkę, zostawiała ją dla Janka u woźnego w "dziewiątce", gdzie uczyła, bo nawet ona nie wiedziała początkowo, gdzie syn jest. Za Zbyszkiem rozesłano listy gończe, ale nigdy go nie złapano. Jego ucieczka była bodaj jedyną udaną z kieleckiego więzienia.

NIEUJAWNIONY

Jan Garycki skończył wydział leśny Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nie angażował się w politykę, nie ujawniał się. Zanim poszedł na studia musiał jeszcze mieć zaświadczenie z wojska. Zanim je dostał, zatrzymano go w Rejonowej Komendzie Uzupełnień na czas poboru. Musiał być przez kilka tygodni pisarzem, ale potem wojsko dało mu spokój.

Po studiach już jako inżynier leśnik trafił do Szczecinka. Nawet nie wiedział, gdzie to jest, ale miał nakaz pracy na cztery lata. Wrócił na Kielecczyznę, bo tak chciała żona, której rodzice ciągle się bali, że Niemcy wrócą na Ziemie Odzyskane. Przez 13 lat był wojewódzkim konserwatorem przyrody, potem pracował w Związku Rolniczych Spółdzielni Produkcyjnych, w innych instytucjach szczebla wojewódzkiego. Dziś jest wiceprezesem oddziału wojewódzkiego Związku Kombatantów i Byłych Więźniów Politycznych. O sobie nie mówi, że był bohaterem. Był jednym z młodszych partyzantów, niewielu już żyje z jego pokolenia. Walczył, jak setki innych, bo tak chciał los, bo taka była wojenna potrzeba. Chłopcom takim jak on wojna zabrała lata młodości, wielu zabrała życie. On miał to szczęście, że przeżył.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie