Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chile - narodziła się nowa "La Furia Roja"?

Krzysztof Kawa, Rio de Janeiro
123RF
Jeśli się wchodzi na szczyt, to kiedyś nadchodzi czas, by z niego zejść. Albo spaść z hukiem, co uczynili w środowy wieczór na Maracanie piłkarze Vicente del Bosque.

Można by rzec, patrząc z dystansem na to, co uczynili z mistrzami świata i Europy Holendrzy (5:1), a po nich Chilijczycy (2:0), że Hiszpanie po prostu wrócili na swoje miejsce.

Wszak zdołaliśmy już zapomnieć, że przez kilka dekad standardem w ich wykonaniu były właśnie szybkie pożegnania z wielkimi turniejami. Zmienił to Luis Aragones, obejmując drużynę narodową w 2004 roku. Dwa lata później doprowadził ją do 1/8 finału mistrzostw świata w Niemczech, a w 2008 roku zdobył pierwszy tytuł mistrza Europy. Kontynuujący jego dzieło Del Bosque wygrał mundial w RPA oraz Euro 2012 w Polsce i na Ukrainie.

Od 1 lutego nie ma już wśród nas Aragonesa, który zmarł tam, gdzie się urodził, w Madrycie. Wygląda na to, że wraz z nim odszedł duch niepokonanej Hiszpanii. W Brazylii wielcy piłkarze z najlepszych obecnie klubów świata Realu i Atletico Madryt, a także wciąż potężnej Barcelony zachowywali się jak zagubione, niepewne swojej wartości dzieci. Trudno znaleźć jedno logiczne wytłumaczenie ich postawy. Być może kluczowa była kwestia, o którą z uporem dopytywali dziennikarze selekcjonera Hiszpanów przed meczem z Chile: Jak Pan zdoła zmotywować zawodników, którzy wygrali już w życiu wszystko, co mieli do wygrania?

Del Bosque nie zajmował się dyrygowaniem graczami w Salvadorze i Rio de Janeiro, on wziął na siebie trud nieustannego ich pocieszania. Gładził po twarzach, poklepywał po głowach i plecach, dodawał otuchy słowami. Czego być może nie musiałby robić, gdyby tak długo nie był do nich przywiązany i wyczuł moment na zmianę warty. Albo gdyby pomysł na wprowadzenie do zespołu świeżej krwi nie był tak nietrafiony, jak tylko mógł być. Brazylijczyk Diego Costa, namówiony przez selekcjonera Hiszpanów na wybranie właśnie jego reprezentacji, nie wsparł nowych kolegów, lecz dodatkowo ich pogrążył.

- Nie będziemy "talibami" tiki-taki - stwierdził już po przylocie do Brazylii Del Bosque. Chciał powiedzieć, że Hiszpania nie jest obsesyjnie zniewolona przywiązaniem do jednego stylu, że potrafi przejść metamorfozę, zaskakując czymś więcej niż tylko przeklinaną przez oponentów grą piłką na jeden kontakt. Symbolem nowego stylu miał zostać właśnie Costa, napastnik jakiego Hiszpania od lat nie miała. Dzisiaj wiemy, że go nie potrzebowała, znacznie lepiej radziła sobie bez nominalnego środkowego snajpera. Najbardziej przereklamowany atakujący świata, niepasujący swym postrzeganiem futbolu do filozofii gry Andresa Iniesty i spółki, stał się symbolem upadku mistrzów. Zastąpienie go w ostatnich minutach meczu z Chile przez Fernando Torresa było przyznaniem się Del Bosque do winy. Przyznaniem zbyt późnym.

WSZYSTKO Mundialu w Brazylii

W dniu, w którym abdykował król Hiszpanii Juan Carlos, wraz z nim władzę oddała "La Furia Roja". Maracana była już świadkiem znacznie większych dramatów, wiedzą coś o tym miejscowi kibice, pamiętający rok 1950. Ale dla upokorzonej Hiszpanii, która w Brazylii jako pierwsza odpadła z mistrzostw świata, to żadne pocieszenie. Ani to, że nie sprostała naprawdę silnej drużynie.

- To my jesteśmy prawdziwą "La Roja" - mówił już przed meczem pomocnik z Bazylei, Marcelo Diaz. W internecie krążył poruszający tę kwestię film wideo przygotowany przez fanów Chile, który miał zmotywować piłkarzy do pełnej furii gry na chwałę "Czerwonych". Na Maracanie drużyna Jorge Sampaoli wystąpiła na biało, bo prawo wyboru koloru koszulek przysługiwało umownym gospodarzom, którymi w tym wypadku byli Hiszpanie. Ale czerwień na koszulkach rywali tylko dodatkowo rozwścieczyła Chilijczyków. Zaatakowali niczym rozdrażnione byki płachtę torreadora, kończąc dzieło za sprawą skutecznych Eduardo Vargasa i Charlesa Aranguiza. Sampaoli zapowiedział, że jego zawodnicy odbiorą piłkę rywalom i będą się przy niej dłużej utrzymywać. Nie udało się (56 procent do 44 na korzyść Hiszpanii), ale nie po raz pierwszy i nie ostatni w futbolu przewaga w posiadaniu piłki, tak jak i liczba oddanych celnych strzałów (9 do 4 dla rywali), wcale nie oznacza lepszej jakości w grze.

By jednak rzeczywiście wejść w skórę "La Furia Roja", Chilijczycy będą potrzebowali wygranej w poniedziałkowym meczu z Holandią w Sao Paulo. Jeśli tego nie uczynią, najprawdopodobniej w 1/8 finału zmierzą się z ekipą Luiza Felipe Scolariego. Co wcale oczywiście nie znaczy, że - prezentując się tak fantastycznie jak do tej pory - będą skazani na pożarcie. "Chi, chi, chi, le, le, le. Viva, Chile!" może jeszcze długo nieść się po Brazylii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie