MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Co bank, to porażka

Sylwia BŁAWAT

Czy to świętokrzyska policja jest bezsilna, czy bandyci sprytniejsi od niej? Czy umieją przewidzieć kroki policjantów jeszcze zanim oni je zrobią? Pięć lat, pięć bankowych napadów w Świętokrzyskiem, tylko jeden wykryty. Nie ma 2,5 miliona złotych skradzionych z bankowego konwoju w Kielcach, ani 18 tysięcy zrabowanych z banku w Rytwianach, ani 12 tysięcy zabranych w Staszowie. Czy taki sam finał - porażka - czeka śledztwo w sprawie weekendowego włamania do banku w rejonie Kazimierzy Wielkiej? Czy 23 tysiące złotych zostaną w rękach bandytów?

Do napadu na bank w okolicach Kazimierzy Wielkiej bandyci przygotowali się wyjątkowo skrupulatnie. Nie tylko logistycznie (wiedzieli, kogo mogą zastać w pobliżu, jaki jest system ochrony i jak sobie z nim poradzić), ale też sprzętowo - by pokonać kasy pancerne wzięli szlifierkę kątową. I plan powiódł się niemal w stu procentach. Zrobili, co chcieli i znikli z pieniędzmi. Jak zwykle w takich razach, pozostają nieuchwytni.

Najpierw dozorca, potem alarm

Początku tego napadu należy szukać zapewne wiele tygodni wcześniej, bo tyle pewnie trwały bandyckie przygotowania, obserwacja. Wybrali niewielki, wiejski bank. Taki, o którym wiedzieli, że fizycznie nikogo nocą w nim nie będzie. Zdawali sobie na pewno sprawę z tego, że obiekt jest chroniony, połączony z agencją ochroniarską. Ale co to dla bandyty przeciąć kabel telefoniczny i inne przewody?

Godzina zero nastąpiła około godziny 23 w sobotę. Wówczas trzej napastnicy pojawili się w niewielkiej wsi w gminie Czarnocin. Wcale nie skierowali swoich pierwszych kroków do banku. Nie, byli cierpliwi. Najpierw poszli do mieszczącej się naprzeciwko Gminnej Spółdzielni. Musieli już wiedzieć, że jej strzeże człowiek i że on może być ewentualną przeszkodą, więc go unieszkodliwili.

Wpadli we trzech, każdy w kominiarce. Sterroryzowali dozorcę bronią, potem skrępowali go paskami od spodni i schowali w zaparkowanej tu ciężarówce. Byli bezpieczni, mogli napadać. Wieś spała albo oglądała nocne filmy w telewizji.

Do banku dostali się bez przeszkód - wycięli kratę, wypchnęli okno i już byli w środku. Z alarmem poradzili sobie raz dwa. Po prostu przecięli przewody i choć istniało niebezpieczeństwo, że w tym momencie uruchomi się i zacznie ryczeć (jak nie w budynku i wokół, to w siedzibie agencji ochrony), przystąpili do działania.

Prawdopodobnie przyniesioną przez siebie szlifierką kątową rozpruli kasę pancerną, zabrali z niej pieniądze. Niemało - 23 tysiące złotych. Chcieli też dostać się do drugiego sejfu, ale zrezygnowali. Może się bardzo już spieszyli, może widmo wyjącego u ochroniarzy alarmu nie dawało im spokoju. Uciekli.

Cztery godziny po...

Tymczasem, jak ustalili policjanci, w agencji ochrony o godzinie 23 i tuż po niej nic nie ryczało, system nie był tak skonstruowany. Nie ryczało też godzinę potniej, ani dwie, ani w ogóle. Dopiero kwadrans przed godziną czwartą nad ranem - jak mówią policjanci - któryś z pracowników agencji ochrony monitorujących ten bank wreszcie zwrócił uwagę, że coś nie gra.

- Zauważył, że nie ma połączenia z bankiem. Wtedy wszczął alarm - opowiada policjant. Co z tego jednak, skoro od chwili napadu minęło już tyle godzin. Radiowozy rzecz jasna pognały do banku. Ba, policjanci nawet przydybali w krzakach niedaleko miejsca włamania jakiegoś człowieka, ale i on zdążył im czmychnąć. I jak do tej pory, ani po bandytach, ani po 23 tysiącach złotych nie ma nawet śladu. Czy ta sprawa zakończy się tak samo jak inne, związane z bankowymi napadami?

Napady na bezczelnego

Na przykład tak, jak zakończyło się śledztwo w sprawie napadu na punkt kasowy banku w Staszowie z października ubiegłego roku. Obiekt mieści się w tym samym budynku co biuro pracy oraz Wydział Komunikacji Starostwa Powiatowego. Tam właśnie, na bezczelnego, około godziny 14 pojawił się 40-letni nikomu nie znany mężczyzna. Wyjął pistolet - może prawdziwy, może atrapę - tego nikt na razie nie jest w stanie stwierdzić. Cokolwiek to było, zagroził tym czymś kasjerce i zażądał gotówki. I dostał ją. Około 12 tysięcy złotych. Uciekł, nie niepokojony przez nikogo, prawdopodobnie piechotą. Na nic więc się zdały blokady ustawione na drogach wylotowych z miasta. Do dziś go nie schwytano. Wiadomo tylko, że był wysoki, ciemnowłosy, w kraciastej kurtce lub koszuli.

Porażką wymiaru sprawiedliwości, przynajmniej jak do tej pory, zakończyło się też inne bankowe śledztwo z tego terenu. Z roku 2000. I ten napad przeprowadzony został w sposób wyjątkowo bezczelny, jako że napastnicy zaatakowali z samego rana, gdy pracownicy banku w podstaszowskich Rytwianach już przyszli.

- To jest napad! Dawać pieniądze! - krzyknął jeden z dwóch mężczyzn, którzy weszli do banku. Drugi, wymachując czymś na kształt broni, ustawił pracowników pod ścianą. Bandyta przeskoczył przez ladę oddzielającą bankowe pomieszczenia od części dla klientów i ruszył prosto do kasy.

Z kasy bankowej napastnicy zabrali tylko tyle pieniędzy, ile przygotowano na bieżącą obsługę klientów - razem około 18 tysięcy złotych. Tyle że tu bandytów gonił czas, nie dostali się zatem do sejfu. Na odchodnym zamknęli pracowników banku w pomieszczeniu z sejfem, wyszli z banku i rozpłynęli się w powietrzu. Do dziś ich nie złapano.

Uwięzionych w banku ludzi uwolnił człowiek, który kilka minut później przyszedł do pracy. Natychmiast powiadomiono komendę w Staszowie. Trzy minuty po zgłoszeniu informacji o napadzie, policja była już przed bankiem. I nic to nie dało, Bandyci byli sprytniejsi.

Zaginione miliony

Ale to i tak nic. Bo czymże jest 18 tysięcy złotych w porównaniu do 2,5 miliona? Niczym, marnymi groszami. A przecież taką gigantyczną kwotę ukradli bandyci z konwoju bankowego w samym centrum Kielc, w wigilię 2002 roku. Do dziś precyzyjnie nie wiadomo, czy w ogóle doszło do napadu, ale ewentualnego zarzutu sfingowania go nie dało się nikomu postawić. Przyjęto więc, że ludzie wiozący taką gotówkę mówią prawdę.

Rzecz działa się w samym centrum Kielc. Wówczas o godzinie 10 z siedziby banku w biurowcu przy ulicy Manifestu Lipcowego wyjechał "mercedes benz", który wiózł 2,5 miliona złotych do Narodowego Banku Polskiego. W aucie siedziało trzech ludzi - kierowca, dowódca konwoju, a w tylnej części samochodu konwojent. Wszyscy trzej uzbrojeni.

Z ich relacji wynika, że gdy "mercedes" czekał, by włączyć się do ruchu, podbiegło do niego dwóch ubranych na czarno mężczyzn w kominiarkach. Odsunęli drzwi do tylnej części samochodu i wsiedli. Konwojenta kilka razy uderzyli bronią w głowę, także siedzący z przodu ochroniarze oberwali. Potem napastnicy rzekomo grożąc swoim ofiarom użyciem broni nakazali pojechać w ulicę Bęczkowską. Po drodze związali konwojenta taśmą klejącą, a na oczy naciągnęli mu czapkę. Gdy auto się zatrzymało - jak zeznali ochroniarze - napastnicy nakazali przynieść pieniądze z przedziału ładunkowego samochodu. Zabrali 2,5 miliona złotych w dwóch workach jutowych, a na odchodnym jeszcze zmusili ponoć kierowcę i dowódcę konwoju, by ci przykuli się kajdankami do kierownicy. Potem napastnicy wraz z gotówką znikli. Tak czy siak, pieniędzy do dziś nie ma, a śledztwo trzeba było umorzyć.

Chlubny wyjątek

Doświadczenia i statystyki wskazują niestety, że w tym przypadku niechlubną świętokrzyską regułą są porażki organów ścigania w wykrywaniu tego typu przestępstw. Ale że każda szanująca się reguła jest poparta wyjątkiem, tak jest i tutaj. Do wyjątków bowiem należy sprawa napadu na bank w podjędrzejowskim Sędziszowie, gdzie nie dość, że bandytów policjanci złapali, a prokurator oskarżył, to jeszcze sąd wymierzył im karę i to surową.

Napad, fakt, był wyjątkowo brutalny. W czerwcu 2002 roku do ajencji banku w Sędziszowie przyjechali autem trzej mężczyźni. Jeden został w samochodzie, dwaj - z wiadrami i w ubraniach takich, jakby byli malarzami, weszli do środka. Przekręcili zamek w drzwiach. Jeden z napastników wszedł do ajencji i sterroryzował bronią pracownicę, pobił ją i zażądał pieniędzy. Drugi w tym czasie katował trzy inne kobiety z budynku. Zabrali pieniądze, około 10 tysięcy złotych i odjechali. Auto porzucili kilkanaście kilometrów dalej. Przesiedli się do innego i znikli. Tak im się przynajmniej wydawało.

Jeden z podejrzanych został zatrzymany nazajutrz w Częstochowie, drugi - kilka miesięcy później w Zamościu. Żaden nie przyznał się do winy, obaj zaprzeczali jakoby uczestniczyli w jakimkolwiek napadzie na bank w Świętokrzyskiem. Mimo to trafili za kraty i to na lata.

Teoretycznie za tego typu przestępstwo grozi od dwóch do 12 lat więzienia. W sprawie sędziszowskiej prokurator domagał się dla jednego z oskarżonych ośmiu lat, dla drugiego - dziesięciu. Ale... sąd okazał się surowszy. Zapadł wyrok z najwyższej półki. Jeden z oskarżonych dostał dwanaście lat, drugi tylko dwa lata mniej.

Policja nie jest bezradna?

O to, jak wytłumaczyć fakt, że spośród pięciu napadów na banki w ostatnich pięciu lat w Świętokrzyskiem udało się złapać sprawców tylko jednego zapytaliśmy szefa pionu kryminalnego świętokrzyskiej policji, podinspektora Andrzeja Sierzputowskiego: - Trudność polega często na tym, że przestępcy, którzy napadają na banki, z reguły są spoza naszego województwa. Czasami jest tak, że na miejscu mają tylko swojego człowieka, który czynnie nie uczestniczy w napadzie, a koncentruje się na "wystawieniu" im odpowiedniego banku, obserwacji. Oni sami błyskawicznie znikają. Często jest też tak, że od momentu przestępstwa do zgłoszenia go policji upływa dużo czasu, a z każdą chwilą maleją szanse na złapanie bandytów. Warto byłoby się też przyjrzeć zabezpieczeniom banków. Są - zwłaszcza w małych placówkach - niewystarczające. Bo czy za wystarczający można uznać system, w którym wystarczy przeciąć przewód, by przestał działać? Ale to na pewno nie jest tak, że policja jest bezradna. Nad wszystkimi tymi sprawami cały czas pracujemy. No właśnie, czas. Jego często potrzeba więcej. Nie zawsze od razu łapiemy przestępców. Bywa że potrzebujemy na to więcej czasu.

Prawie się udało

Czasami, zwłaszcza w napadach przed bankami, zdarza się tak, że przestępcom plan się nie wiedzie. Tak było kilka dni temu w centrum Kielc. Tu dwaj bandyci wyczekali na moment zamknięcia agencji banku. Z budynku wyszła pracownica wraz z ochroniarzem, który niósł neseser z pieniędzmi i reklamówkę z bankowymi dokumentami. Wtedy napastnicy zaatakowali od tyłu. Doszło do szarpaniny. Bandyci rzucili się do ucieczki, ale ochroniarz stanął na wysokości zadania - jednego z napastników obezwładnił. Nie zdążył jednak jeszcze wtedy wezwać policji, bo drugi bandzior wrócił po kolegę i wydostał go, piskając jakimś gazem w pracownika ochrony. Obaj uciekli. Neseser z gotówką został ocalony, ucierpiała tylko torba z kwitami, którą napastnicy oberwali, ale i jej nie zabrali.
Dwa lata temu, też przed bankiem, tyle że w Staszowie, napadnięte zostały dwie ekspedientki ze sklepu, które przyszły tu, by do wrzutu włożyć pieniądze z dziennego utargu. Wówczas zza żywopłotu wyskoczyło dwóch ubranych na czarno młodych mężczyzn. Napastnicy chwycili jedną z kobiet, obezwładnili gazem łzawiącym i popchnęli. Kobieta upadając uderzyła głową o chodnik. Druga ze sprzedawczyń, która miała sklepowe pieniądze, zdołała uciec.

Chciał za kraty

Z bankowym "napadem" w ubiegłym roku mieli do czynienia także policjanci z Ostrowca Świętokrzyskiego. Tu do jednego z banków w centrum miasta przyszedł 44-letni mężczyzna. Podszedł do jednej z kasjerek. - Pieniądze, bo mam w torbie bombę! - wygłosił komunikat, a na dowód prawdziwości swoich słów wsadził rękę do płóciennego worka, który miał z sobą. Ale w sytuacji błyskawicznie zorientowała się jedna z pracownic, która dyskretnie zaalarmowała ochroniarzy. Ci obok terrorysty wyrośli jak spod ziemi. Wyprowadzili go z sali operacyjnej, szybko przyjechali policjanci. 44-latek nie miał ładunku ani zamiaru wysadzenia placówki. Tłumaczył za to, że bardzo chciał w ten sposób... dostać się do więzienia, bo nie bardzo miał co z sobą zrobić. I faktycznie, po tym wybryku sąd go aresztował.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie