Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dorota Koczwańska-Kalita, naczelnik delegatury IPN w Kielcach: To my musimy pokazywać, czym jest polskość i z czego możemy być dumni

Redakcja
O zmianie życiowych planów zdecydował konkurs literacki rozstrzygany w Kielcach. Nowa naczelnik delegatury Instytutu Pamięci Narodowej w Kielcach, Dorota Koczwańska-Kalita mówi o tym, co robiła przed nominacją na to stanowisko.

Dorota Koczwańska-Kalita

Dorota Koczwańska-Kalita

- absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego, doktor nauk humanistycznych Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II. Od 15 lat pracuje w Instytucie Pamięci Narodowej, niedawno została naczelnikiem kieleckiej Delegatury. Mama trójki dzieci. Lubi teatr i malarstwo, interesują ją sprawy związane z duchowością chrześcijańską. Dużo na ten temat czyta. Lubi spacery, podróże, ale najbardziej podobają jej się polskie krajobrazy, zakochała się w pejzażu świętokrzyskim.

Mianowanie na naczelnika kieleckiej delegatury Instytutu Pamięci Narodowej było zaskoczeniem czy może raczej spełnieniem marzeń?
Od pewnego czasu wiadomo było, że naczelnik Leszek Bukowski nosi się z zamiarem odejścia, po rozmowach z dyrektorem oddziału krakowskiego gdzie pracowałam, zaproponowałam swoją osobę. Wcześniej przez 5 lat pracowałam w Warszawie przy świętej pamięci Januszu Kurtyce, jeszcze wcześniej zaczynałam pracę z nim jako asystent prasowy. Poznałam pracę instytutu od źródła i uważam, że to dobra droga awansowania, kiedy pracownik poznaje całą strukturę, problematykę, problemy ludzi. Tak się stało w moim przypadku. Zmiany stanowisk są konieczne, także dla samorozwoju, nie pozwalają na rutynę, a ta zmiana jest nowym wyzwaniem. Wiem, że przychodzę do świetnego miejsca i to jeszcze bardziej zobowiązuje.

Porozmawiajmy o pani drodze do Instytutu Pamięci Narodowej. Wcześniej interesowała się pani historią?
Zawsze pociągało mnie dziennikarstwo, chociaż chodziłam do klasy biologiczno-chemicznej i planowałam studiować medycynę. Ale czasami przypadki odwracają nasze życie w zupełnie nieprzewidywalny sposób. W wieku 18 lat napisałam reportaż na ogólnopolski konkurs i zajęłam pierwsze miejsce, co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Rozstrzygnięcie odbywało się w Kielcach. Wtedy trafiłam tu po raz pierwszy. Byłam zafascynowana tym wszystkim, co się zdarzyło, poczułam, że niekoniecznie medycyna, są inne bliższe mi przestrzenie.

A czego dotyczył ów reportaż?
Opisałam historię dziecka z opolskiego domu dziecka, które mama porzuciła związane drutem w piwnicy jednego z domów. Kwilące niemowlę znalazła kobieta ratując mu życie.

I jakie studia pani wybrała zamiast medycyny?
Polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. To był bardzo ciekawy czas i wpłynął na moje postrzeganie historii. Zawsze to podkreślam i jest to dla mnie ważne - takie moje historyczne DNA: moja mama i dziadkowie pochodzą ze Lwowa. Ja się urodziłam w Opolu, ale podświadomie czuję, że tak ważna tożsamość mojej rodziny jest związana ze Lwowem. Opole było tyglem narodowościowym i kulturowym, ale dopiero pobyt w Krakowie pozwolił mi spojrzeć na historię z innej perspektywy. I nie tylko historię rodziny, ale też tę współczesną. Tam, w dużym mieście zetknęłam się z opozycją. W czasach liceum żyłam w innym świecie: teatru, literatury a sprawy polityczne zupełnie mnie nie interesowały. Wiadomo było, że coś jest nie tak, ale świadomość polityczna przyszła, kiedy dostałam się na uniwersytet. Miałam szczęście spotkać profesorów i asystentów, którzy wtedy, w 1979 roku mówili o literaturze podziemnej.
Związałam się z grupą osób, które były w prawdziwej opozycji. Kiedy koledzy przemycali książki wydawane w podziemiu, to zakupy odbywały się w toaletach z ręki do ręki. Chłonęliśmy te pozycje, dyskutowaliśmy nocami. Dzisiaj czasami brakuje mi takich głębokich i merytorycznych rozmów.

Działała pani w Niezależnym Związku Studentów?
Brałam udział w strajkach, potem przyszedł stan wojenny i praca w komisji wykonawczej Niezależnego Związku Studentów, zajmowałam się kolportażem, działał tajny uniwersytet, odbywały się spotkania także teatralne. Nasza grupa została przez kolegę wsypana, kiedy aresztowała go Służba Bezpieczeństwa miał przy sobie notes ze wszystkimi nazwiskami, bo był jednym z głównych kolporterów. Ja odpowiadałam przed sądem z wolnej stopy, koledzy siedzieli w więzieniach.

Jednym z nich był pani przyszły mąż, Adam...
Tak. Pamiętam ten czas noszenia paczek, kiedy Adam został aresztowany przez bezpiekę, ubieganie się o widzenie z nim i pamiętam ten szok, kiedy wreszcie mogłam usiąść po drugiej stronie szyby. To dobrze wygląda na amerykańskich filmach, a jest bardzo przykrym doświadczeniem. Ale pamiętam też czas nadziei związany z papieżem i amnestię, która pozwoliła po 22 lipca 1983 roku wyjść im z więzienia.

To wtedy pojawiło się zainteresowanie historią?
Ten czas był bardzo ważny z punktu dojrzewania politycznego, ale historia nie była wtedy moją pasją. Bardziej interesowało mnie dziennikarstwo. Po 1989 roku pracowałam w Radio Kraków, te 5 lat to była fascynująca przygoda, ale patrząc z perspektywy stwierdzam, że chyba nie byłam wybitnym dziennikarzem. Potem była telewizja regionalna, ale zdecydowanie wolałam pracę wydawcy niż reportera. Szukałam swojego miejsca, w Bibliotece Jagiellońskiej poznałam zupełnie inne zagadnienia, pracowałam jako sekretarz redakcji w "Gazecie Antykwarycznej", gdzie historia, aczkolwiek nie najnowsza, była bardzo ważna. Wtedy dowiedziałam się, że powstaje Instytut Pamięci Narodowej. Pomyślałam, że to może być ciekawe miejsce, w którym będzie można popatrzeć na naszą najnowszą historię z innej perspektywy, zadbać o pamięć narodu. Początki jednak nie były proste, w trakcie rozmowy kwalifikacyjnej nie wiedziałem po ilu latach brakuje się określone dokumenty i pracy nie dostałam. Myślę, że dobrze się stało, bo nie mam duszy archiwisty a wtedy szukano głównie archiwistów.

Jak więc pani trafiła do Instytutu Pamięci Narodowej?
Po roku zaproponowano mi pracę w oddziale w Krakowie. Moje doświadczenie się przydało, zostałam asystentem prasowym i wtedy zrozumiałam, że w życiu wszystko jest po coś, nic nie dzieje się bez przyczyny. Zajmowałam się mediami i kontaktami, ale nie można było prowadzić tej działalności bez wniknięcia w tematykę, którą zajmował się Instytut Pamięci Narodowej. Na początku zaczęłam nawet swoje badania nad Związkiem Literatów Polskich w okresie Polski Ludowej i nad Teatrem Rapsodycznym, ale kiedy instytut zaczął się rozwijać sprawy wizerunkowe wzięły górę - rozpoczęłam studia podyplomowe public relation. Wtedy to była nowość, nikt nie przypuszczał, że nasz dyrektor, Janusz Kurtyka zostanie prezesem Instytutu Pamięci Narodowej, ale kiedy to się stało zaproponował mi przejście do Warszawy. Szefowałam jego gabinetowi i organizowałam wydział informacji i komunikacji społecznej, którym także kierowałam. To był czas fascynujący i bardzo trudny. Życzyłabym każdemu żeby spotkał na swojej drodze takiego szefa, choć niewątpliwie był człowiekiem trudnym, ale osobowości mają do tego prawo. To był człowiek, który inspirował, motywował, przywództwo w najlepszym stylu. Wszyscy wtedy pracowaliśmy z poczuciem misji. Z perspektywy Warszawy widziałam jak pracują delegatury, byłam też w Kielcach. Zachwyciłam się, że tak niewiele osób przygotowało wspaniałą propozycję edukacji historycznej dla mieszkańców regionu.

Pani odpowiadała za komunikację społeczną. Instytut w owych czasach bardzo często była atakowany.
Wiele mediów pisało o nas dobrze, ale często przebicie się z informacją było bardzo trudne. Dlaczego tak się stało? W ciągu pierwszych 5 lat istnienia kwestia public relation została zaniedbana, były inne, ważniejsze sprawy, instytut dopiero się tworzył. A wchodząc na bardzo delikatny grunt świadomości społecznej należało przygotować społeczeństwo do czego powołany został Instytut Pamięci Narodowej. Dlaczego jest tak ważny, jak wiele zmian zaszło w strukturze społecznej narodu, jak bardzo system w którym żyliśmy był zakłamany, jak bardzo państwo było represyjne wobec własnego narodu, posługując się znakomitą propagandą PRLowską. To widać zwłaszcza w mniejszych miejscowościach na przykład w Kielcach, które z miasta o wspaniałych tradycjach niepodległościowych, związanego z Piłsudskim po wojnie stało się czerwone. Dzisiaj Kielce wracają do tradycji. To także zasługa Instytutu Pamięci Narodowej, także w kwestii podejmowania kontrowersyjnych tematów, bo one zmuszały do myślenia i dyskusji. Instytut był celem ataków, różne środowiska chciały go zawłaszczyć, ale wielokrotnie to mówiłam: naszym celem jest ukazywanie prawdy a nie dworskiej historii. Naszym problemem jest przeorana świadomość historyczna przez poprzedni system. To naukowo udowodnione, że w społeczeństwach posttotalitarnych następuje wielka dezintegracja, środowiska tworzą swoją własną historię, często nie są gotowe do zderzenia się z prawdą. Mam nadzieję, że przyjdzie taki moment i zaczniemy o historii myśleć ponad partyjnie i środowiskowo, bo inaczej stracimy młode pokolenie. A my musimy pokazywać mu czym jest polskość i przede wszystkim: z czego mogą być dumni. To nie jest prawda, że nasza historia jest usłana klęskami, bo one ostatecznie prowadziły nas do zwycięstwa. Ważne byśmy służyli historii i prawdzie, instytut ma dawać bodziec do kształtowania świadomości historycznej Polaków a z drugiej strony myśleć w szerszym kontekście: czym jest Polska we współczesnym świecie ze swoją wspaniałą historią.

Ciekawa jestem czy w czasach pracy w Instytucie Pamięci Narodowej sięgnęła pani po własne teczki na przykład z czasów studiów?
Nie, czasami koledzy przynosili coś i mówili poczytaj sobie. Odpowiadałam: super i odkładałam. To nie wynika z faktu, że nie przywiązuję wagi do swojej historii, ale zostawiam to na później. Tyle jest spraw bieżących, że nie mam czasu. A w pewnym momencie tak bardzo utożsamiłam się z tą instytucją, o której wydawano tak wiele niesprawiedliwych opinii, że zamiast czytać swoje dokumenty zajęłam się czytaniem dokumentów o Instytucie Pamięci Narodowej i w efekcie wydałam książkę "(Nie)chciane dziecko III Rzeczypospolitej". Jest to wersja mojego doktoratu, chciałam zachować dla potomnych przynajmniej część wiedzy o instytucie, czym był i jest i dlaczego jest nadal tak potrzebny.

Będzie ciąg dalszy, habilitacja?
Chyba nie, ale zobaczymy co przyniesie czas. Ja jestem raczej organizatorem a nie naukowcem, sprawdzam się w działaniu. Ale przez tę pracę związałam się z historią, która dzisiaj jest moją pasją. Ogromnie poszerzyłam swoje horyzonty i ta wiedza będzie procentować.

Czy w domu też jest pani głównym organizatorem wytyczając kierunki całej rodzinie?
Tak chyba było, bo już mam dorosłe dzieci. Coś im z pewnością zaszczepiłam, bo są bardzo aktywne i poszukujące. Nie historycy, ale humaniści. Roczny wnuk otrzymał już nasz projekt dla przedszkolaków "Historia w kolorach", gdzie są podstawowe informacje o fladze i naszej historii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie