Jako pierwsi chcą zdobyć Koronę Świata
Jako pierwsi chcą zdobyć Koronę Świata
Romuald Sadowski i Lech Segiet zapowiadają wspólne zdobycie Korony Świata, czyli najwyższych szczytów wszystkich kontynentów. Dotychczas dokonało tego zaledwie 11 Polaków. Żaden z nich nie był związany z regionem świętokrzyskim. Romuald Sadowski w lutym zdobył Kilimandżaro, teraz planuje atak na Mount Blanc. Tę górę zdobył już Lech Segiet.
- Nie znaliśmy się wcześniej - mówi Romuald Sadowski. - Kiedy zobaczyłem na liście nazwisko Lecha Segieta z Kielc ucieszyłem się, że będzie dwóch scyzoryków.
Grupa była z całej Polski, a najliczniejszą reprezentację stanowili mieszkańcy Pomorza. Każdy marzył o zdobyciu Elbrusa, najwyższego szczytu Kaukazu. Lech Segiet starał się przygotować do wyprawy: - Biegałem, grałem w piłkę, jeździłem na rowerze. Nic specjalnego.
Romuald Sadowski był przekonany, że na Elbrus wejdzie z łatwością. - Jest przecież niższy od Kilimandżaro, na który wszedłem w lutym, tłumaczyłem sobie. Potem okazało się, jak bardzo się myliłem.
ŁAPÓWKA ZAŁATWI WSZYSTKO
Do podnóża Elbrusa docierali różnie. - Chciałem zobaczyć Ukrainę, więc wybrałem pociąg - mówi Lech Segiet. Podróż trwała 46 godzin, była mecząca. Jedyną pociechą były rozmowy z ludźmi spotkanymi w pociągu, a poza tym brud i nic miłego. Na dodatek łapówkarstwo na każdym kroku. Jechaliśmy całą grupą i wiadomo, że każdy w plecaku miał butlę z gazem, której przewozić nie wolno. Rosyjski pogranicznik wsadził rękę do pierwszego plecaka i wyciągnął butlę. Awantura byłaby i trzepanie bagaży, ale 50 dolarów załatwiło sprawę.
Romuald Sadowski przesiadając się na lotnisku Szeremietiewo w Moskwie do Tu 154 z niepokojem patrzył na ubytki w blasze zamalowane po prostu farbą. - Wyglądało to fatalnie - mówi.
Obie grupy spotkały się w Azau. Mieszkali w hotelu Meridian, który był na europejskim poziomie. Czysty, ładny, ze smacznym jedzeniem. Była to ostoja europejskości i to za niewielkie pieniądze. Nocleg kosztował 500 rubli, czyli 50 złotych.
KOLEJKA NA GWOŹDZIE
Wyprawa na Elbrus, ponieważ góra liczy ponad 5 tysięcy metrów wysokości była tak zaplanowana, by uczestnicy przeszli wysokogórską aklimatyzację. Pierwszego dnia wjechali więc na Czegiet, górę liczącą 3761 metrów. Jednak nie wysokość zrobiła wrażenie a stan kolejki wożącej turystów połatanej drutami, gwoździami. Sami się dziwili, że coś takiego jeździ.
W górach kolejny raz przekonali się, co znaczy łapówkarstwo. Ponieważ w pobliżu przebiega granica z Gruzją pogranicznicy pod byle pretekstem łapią turystów i czekają na łapówkę. Lepiej ją dać niż tracić czas w areszcie. Jeden z uczestników wyprawy, doświadczony himalaista Jarek opowiadał o plemieniu, które żyje w tych górach. Swanowie, to lud znany z tego, że napada na turystów. Grożąc obrzynami zabierają wszystko puszczając ludzi w majtkach. Oni nie zapuszczali się na tereny Swanów, ale opowieści robiły wrażenie. - Już w Azau raził nas wszechobecny brud, cała dolina przepiękna zresztą jest brudna, zaniedbana - mówi Lech Segiet. Jednak szybko się okazało, że to, co braliśmy za brud i bałagan było niczym w porównaniu z tym, co czekało w górach.
NOCLEG W BECZCE
Zdobycie Elbrusa zaczęło się do wjazdu kolejką na 3520 metrów do Krabaszi, gdzie znajdują się beczki. To zbiorniki po paliwie lotniczym przerobione na sypialnie. W wybitym sklejką niewielkich pomieszczeniach śpi po 8 osób. - Słychać jak myszy harcują po ścianach, toaleta jest taka, że lepiej nie mówić, góra śmieci przed wejściem. Jakby nikt za to nie odpowiadał - mówi Sadowski. Po noclegu w beczkach ruszyli do Prijuta i tam czekało ich wyzwanie w postaci smrodu. W schronisku śmierdziało niemożebnie. Po przeszukaniu sali okazało się, że ktoś zostawił resztki jedzenia, gnijące mięso musiało leżeć z miesiąc, bo cuchnęło niewyobrażalnie. Nie było jednak rady, trzeba było spać w smrodzie, bo nawet po wyrzuceniu torby zapach został.
Z Prijuta trzech członków wyprawy zdecydowało się nie czekając dłużej ruszyć na Elbrus. - Dziwne, bo byli to doświadczeni w górach ludzie. Jeden z nich był nawet lekarzem - opowiada Sadowski. - Wrócili w fatalnym stanie, z objawami choroby wysokościowej. Reszta grupy próbowała podejść, na 4850 metrów, ale zatrzymał ich deszcz, który szybko przeszedł w grad. Wracali zbici przez lodowe igły, które kaleczyły twarz.- Podstawą naszego jedzenia w górach były słynne zupki chińskie i liofilizowane jedzenie. Nie wiadomo, co gorsze - przyznają panowie.
KOSZMARNA ŚCIANA
Do dalszego ataku wyszli podzieleni na dwie grupy, słabsza wcześniej. W nocy panował mróz i wschód słońca powitali z ulgą. Udało się trochę rozgrzać. - Najgorszy odcinek w podejściu na Elbrus to długi, prawie niekończący się trawers, na którym przeraźliwie wiało. Szło się ciężko - przyznają. O wiele ciężej niż się spodziewali.
Kiedy doszli na siodło między Małym i Dużym Elbrusem wszyscy zadzierali głowy do góry patrząc na ośnieżony szczyt. - I to robiło fatalne wrażenie. Pionowa ścina, czapa śniegu na górze wydawały się nie do zdobycia - mówi Lech Segiet. Ten widok odstraszył wiele osób. Byli wykończeni długim podejściem. - Warto sobie uświadomić, że idzie się w rakach, uważając by nie zboczyć, bo obok ścieżki znajdują się szczeliny, niektóre głębokie na 100-200 metrów. Na Elbrusie jest sporo tragicznych wypadków - dodaje Sadowski.
Ci, którzy mimo kiepskich widoków zaryzykowali wejście na szczyt nie żałowali. - Okazało się, że ścieżka trawersuje omijając tę ścianę, a na samej górze jest kawałek prostej drogi i szczyt widziany z dołu wcale nie jest szczytem - mówi Lech, który dotarł na górę jako jeden z pierwszych. Został tam zresztą godzinę nie mogąc nacieszyć się widokami i zapłacił za to. Schodził z pierwszymi objawami choroby wysokościowej. - Bo na takiej wysokości po 10 minutach trzeba uciekać - mówi.
Romuald Sadowski był rozsądniejszy. Ponieważ wiało niemożebnie, nawlókł na kij trekkingowy flagę województwa świętokrzyskiego, którą dostał od wojewody, a ta w ułamku sekundy rozwinęła się. - Na górze wiało strasznie - przyznaje. - Po serii pamiątkowych zdjęć schodziłem jak najszybciej. Wykorzystałem nawet matę, którą zabrałem i na niej zjeżdżałem do schroniska. Byłem koło 16, 20 minut przed odejściem ostatniej kolejki, ale postanowiłem zaczekać na grupę. Jeszcze jedną noc spędziłem w smrodzie, ale w dobrym towarzystwie. Poza tym nawet łóżko w smrodzie po tylu godzinach wędrowania wydawało się czymś wspaniałym.
W Azau, w tym samym dobrym hotelu, mogli się wykąpać, wyspać i najeść do woli. Wyprawa zakończyła się sukcesem, bo chociaż z 23 osób 9 nie zdobyło szczytu, to jednak wszyscy cali zeszli na dół. - Góra okazała się o wiele bardziej wymagająca niż Kilimandżaro - przyznaje Sadowski. Cóż z tego, że niższa, skoro warunki na niej są znacznie surowsze.
Lech Segiet i Romuald Sadowski
Lech Segiet i Romuald Sadowski
Lech Segiet
Emerytowany nauczyciel wychowania fizycznego, przewodnik PTTK, instruktor samoobrony. Pracownik Świętokrzyskiego Centrum Terapii i Edukacji, gdzie pracuje między innymi jako pedagog uliczny, jest twórcą programów profilaktycznych dla młodzieży..
Romuald Sadowski
Przedsiębiorca z Pierzchnicy, zakochany w górach, który niedawno na dobre wrócił do pasji z młodzieńczych lat.
NAPADŁ NA ROSJĘ
Powrót do Polski obaj odbyli różnymi drogami. Lech Segiet przez Soczi, które nie zrobiło na nim dobrego wrażenia. Z tego etapu zapamiętał szaleńczą jazdę busem z Kijowa na granicę, kierowca jechał o 3 godziny krócej niż w przeciwną stronę.
Romualda Sadowskiego najbardziej ekscytująca przygoda czekała na lotnisku. - Tak jak wracając z Kilimandżaro zabrałem ze sobą kamienie do szkoły, tak i teraz miałem ich trochę w plecaku. Kiedy celniczka zaczęła pytać w różnych językach o nie, udawałem, że nie rozumiem. Sprawa kamieni odeszła jednak na dalszy plan, gdy obok pojawił się milicjant zainteresowany moim nożem myśliwskim, także wpakowanym w plecak. Uznał, że napadłem militarnie na Rosję. Na pewno chciałem kogoś zamordować i zażądał bym poszedł z nim. W pokoju na zapleczu dowiedziałem się o przestępstwach, które popełniłem, a pokutą miało być 5 tysięcy rubli. Nie miałem tyle, oferowałem tylko dwa tysiące, ale milicjanci uznali - było ich trzech, że to za mało.
Dobrze, powiedziałem, to ja przez tydzień będę tu spał, po tygodniu przyślą mi z Polski pieniądze i wtedy wam zapłacę - stwierdziłem. Byli wściekli, ale oddali mi paszport i puścili.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?