Pińczowianie przystąpili do spotkania z Lubrzanką Kajetanów po trzech meczach bez zwycięstwa – dwóch ligowych i jednym pucharowym. Dlatego byli zdeterminowani, by przełamać złą passę.
We znaki zaczął im się jednak dawać maraton. Od 31 marca na boisko wychodzą bowiem dwa razy w tygodniu, stąd pojedynek z ekipą z Kajetanowa był dla nich trzecim z rzędu na przestrzeni ośmiu dni. Dlatego zwłaszcza w drugiej połowie nie grali na pełni świeżości. Na szczęście nie musieli specjalnie forsować tempa, bo wygrywali.
W meczu Nidy z Lubrzanką najbardziej emocjonująca była pierwsza połowa. Padły wtedy wszystkie trzy gole, a zaczęło się od samobója Adriana Zyguły w 11 minucie. Bardzo zabawnego, bo oślepiło go słońce i zamiast przenieść piłkę nad poprzeczką, wrzucił ją sobie do bramki. Na szczęście pińczowianie – jak mawiał Henryk Kasperczyk – zareagowali pozytywnie, bo już w 20 minucie po strzale Łukasza Miki z rzutu karnego remisowali. A za następne pięć minut już wygrywali 2:1 – po ładnym uderzeniu Karola Dudzika.
- Zwycięstwo nie przyszło nam łatwo. W drugiej połowie Adrian Zyguła obronił jedenastkę, dzięki czemu zrehabilitował się za błąd z pierwszej części gry. Mecz ogólnie był słaby i trzy punkty możemy zawdzięczać tylko temu, że piłkarze Lubrzanki byli jeszcze gorzej dysponowani niż my – mówi Paweł Wijas, trener Nidy.
Jego podopieczni jednak nie wyciągnęli wniosków z tego, jak szczęśliwie zwyciężyli. W środę grali w Brodach z Kamienną zaległy mecz 19 kolejki i znów nie byli należycie skoncentrowani. Tym razem to oni pierwsi wyszli na prowadzenie – po ładnym uderzeniu z wolnego w 24 minucie Konrada Ciaci – ale zamiast spokojnie kontrolować wynik i dobić rywali, stracili głowy i zabawili się w wiosenne mikołajki. Stało się to po akcji, w której byli blisko podwyższenia wyniku – gospodarzy uratował słupek. Niestety, chwilę później zła komunikacja między obrońcami spowodowała, że Szczepan Dziewięcki najpierw przez nikogo nie atakowany przyjął piłkę i strzelił, a następnie to swoje uderzenie obronione przez Zygułę skutecznie dobił.
W drugiej połowie zamiast lepiej, było znacznie gorzej. To Kamienna przeważała i po następnym prezencie graczy Nidy wyszła na prowadzenie. Gol na 2:1 padł po prostej stracie futbolówki w środkowej strefie boiska niedaleko bramki Adriana Zyguły. Z kolei bramka na 3:1 też była przypadkowa i pokazała, że pińczowianie w środę szczęścia nie mieli. Po rzucie rożnym nasz golkiper wypiąstkował piłkę wprost w Michała Krzaka, z czego skwapliwie skorzystał Radosław Kardas z bliska umieszczając ją w siatce.
Po takim festiwalu błędów Paweł Wijas był wściekły. – Nie można tak grać. Tak słaba koncentracja powoduje, że cały nasz wysiłek i dobra gra nagle idą na marne. To boli tym bardziej, że nie mamy luksusu w postaci dużej liczby punktów. To my musimy je zdobywać, a nie rozdawać. Musimy się poprawić, bo jeśli nadal będziemy grali w kratkę, może być krucho. A szkoda, bo ambicji moim zawodnikom odmówić nie można – mówi szkoleniowiec.
Okazja do rehabilitacji już w sobotę, 14 kwietnia. W Kielcach o godzinie 16.30 Nida Pińczów zagra z GKS Nowiny. Będzie to piąty w ciągu dwóch tygodni mecz dla pińczowian. Na szczęście zakończy on wspomniany wcześniej maraton.
ZOBACZ TEŻ: Kieleckie WAGs – kobiety gwiazd PGE Vive Kielce [ZDJĘCIA]
POLECAMY RÓWNIEŻ:
ZOBACZ TAKŻE: Happening RunDays Decathlon Kielce
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?