MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Francuskie krowy pod Świętym Krzyżem

Iwona SINKIEWICZ

"Albo będę miał gospodarstwo jak na Zachodzie, albo dam sobie spokój z rolnictwem" - kilka lat temu stwierdził Darek Przemyski. I konsekwentnie zmierza do celu - właśnie został uznany najlepszym rolnikiem w województwie.

O rodzinnym stanie posiadania Przemyskich, dziewięcioletnia Wiktoria zwykła mówić: - Ja mam rybki, Julka ma papugi, tata - krowy, a mama ma nas. Do tego można jeszcze dodać, że tata i mama mają też statuetkę wojewody świętokrzyskiego za najlepsze gospodarstwo rolne w regionie w 2004 roku. To dzięki temu wyróżnieniu Małgorzata i Dariusz Przemyscy ze Słupi Starej, w gminie Nowa Słupia, w powiecie kieleckim, będą się ubiegać o Nagrodę Gospodarczą Prezydenta!

Za swoją działalność produkcyjną Przemyscy zebrali już zresztą sporo innych nagród. Oprawione dyplomy wiszą na ścianie w przedpokoju, puchary gospodyni ustawiła na stojącym przy ścianie pianinie - obie córki Przemyskich od roku chodzą na naukę gry na pianinie. - To taki nasz "kącik z osiągnięciami" - żartuje gospodarz. Ale biorąc pod uwagę, że Dariusz Przemyski ze Słupi Starej ma dopiero 35 lat, tych osiągnięć ma swoim kącie ma naprawdę dużo: puchar za pierwsze miejsce w konkursie na najpiękniejszą zagrodę, drugie miejsce w województwie w konkursie "Mechanizator Roku 2000", w 2003 roku dostał nagrodę ministra rolnictwa za uzyskanie najwyższego w kraju plonu pszenicy wysokowydajnej i nagrodę specjalną prezesa Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w telewizyjnym konkursie "Agrolinia", w tym samym roku - pierwsze miejsce w powiecie i drugie w województwie w konkursie "Piękna i Bezpieczna Zagroda". Miał 33 lata, gdy otrzymał najwyższe resortowe odznaczenie - "Zasłużony dla rolnictwa". Nagroda Gospodarcza Wojewody Świętokrzyskiego i nominacja jako jednego z 21 gospodarstw w kraju do Nagrody Gospodarczej Prezydenta Rzeczypospolitej to zwieńczenie dotychczasowych osiągnięć. - Trochę waży - Przemyski podnosi w ręce statuetkę, którą przed kilkunastoma dniami razem z żoną odbierali z rąk wojewody. - Statuetka gospodarcza prezydenta jest podobna, tylko większa. Waży ponad 30 kilogramów. Jest na specjalnym cokole, bo trudno byłoby ją unieść - śmieje się najlepszy gospodarz w Świętokrzyskiem.

Nie czas na zabobony

Do jednego trzeba się przyznać otwarcie - rozmawiając z Przemyskiem o rolnictwie można wpaść w kompleksy. To już nie wystarczy wiedzieć czym i kiedy się pole obsiewa, ile mleka przeciętnie w ciągu roku daje krowa. To kompromitacja. Mowa jest o doświadczalnych poletkach nowych odmian ziemniaków, doświadczalnym nawożeniu, prowadzeniu rejestru zabiegów chemicznych, ciągnikach z komputerem pokładowym i o tym, jak zbilansować dawkę żywieniową, by krowy dawały mleko o najwyższej zawartości tłuszczu. Krótko mówiąc: w rolnictwie liczy się teraz przede wszystkim wiedza! - Taka jest prawda. Rolnictwo coraz szybkiej się rozwija i trzeba mieć wiedzę, żeby nad tym wszystkim zapanować - przyznaje Darek Przemyski. Skończyły się czasy, gdy gospodarze nie wpuszczali do obory obcych, bo... krowy przestaną dawać mleko. Teraz jak są problemy z laktacją, to znaczy, że źle jest zbilansowana dawka żywieniowa.

Na olimpiadzie Młodych Producentów Rolnych w 2002 roku Darek Przemyski zdobył drugie miejsce w województwie i piąte w kraju. - Trochę mnie odstawili młodsi - śmieje się. - Mieli więcej wiedzy teoretycznej, bo byli świeżo po szkole. Ale w wiedzy praktycznej im się nie dałem...

Ale bywało jeszcze lepiej. Jeszcze gdy chodził do Technikum Rolniczego w Podzamczu Chęcińskim - tam zresztą poznał swoją żonę Małgorzatę - w V klasie w podobnej olimpiadzie zajął trzecie miejsce w Polsce i dostał się bez egzaminu na Akademię Rolniczą w Lublinie.

- Przyznaję szczerze, że nie dokończyłem studiów. Zrezygnowałem po trzech semestrach - opowiada. - Studiowanie to fajna sprawa, ale jak ma się tylko to na głowie. A ja zaraz po technikum, w 1990 roku, przejąłem od rodziców duże jak na ówczesne czasy gospodarstwo. Ojciec podupadł na zdrowiu... Gdy przyszły sianokosy, po prostu nie było czasu myśleć o sesji egzaminacyjnej.

Mleko to jest to!

Z Małgorzatą pobrali się trzy lata po szkole. Teraz wspólnie prowadzą 40 hektarowe gospodarstwo w Starej Słupi. Mają dwie córki, jedenastoletnią Julię i dwa lata młodszą Wiktorię.

Zaczynali od 19 hektarów, które Darek przejął od rodziców. - Rodzice prowadzili hodowlę owiec. Przez trzy lata zastanawiałem się co robić, bo utrzymywanie owczarni już się nie opłacało. Już nawet baliśmy się z żoną usiąść i policzyć, ile do tego dokładamy - opowiada. Zlikwidowali hodowlę owiec. Przez dwa lata budynek stał pusty, a oni zastanawiali się, co robić dalej.

- Trochę pojeździłem po świecie, podglądałem rolnictwo w Belgii, Niemczech, w Holandii we Francji... I stwierdziłem, że albo będziemy mieli jak na świecie i będziemy z tego żyć, albo zrezygnujemy z rolnictwa - mówi. Decyzja wcale nie była łatwa. Wiele przemawiało za rolnictwem - oboje mają wykształcenie rolnicze i do tego dochodziło dziewięć lat praktyki w gospodarstwie. Pytanie brzmiało: jeśli rolnictwo, to jaki kierunek?

W pewnym sensie z podpowiedzią przeszedł im unijny program pomocy. - Zdecydowaliśmy się na hodowlę bydła mlecznego. Tylko wniosek składany z linii mlecznej wymuszał powiększenie produkcji do minimum 50 tysięcy litrów mleka rocznie, a na tym nam zależało - wyjaśnia Dariusz.

Przemyscy zostali więc przy ziemi i dzisiaj prowadzą gospodarstwo, którego wiele osób może im pozazdrościć. Razem z dzierżawą mają 40 hektarów ziemi, w tym 8 łąk. Uprawiają zboża, a na pięciu hektarach ziemniaki, które odstawiają do kieleckiej chłodni, gdzie przerabiane są na frytki. - Jeszcze mój tata miał umowę kontraktacyjną z chłodnią, tak że ziemniaki odstawiamy tam od 14 lat - mówi Przemyski, który jest jednocześnie wiceprezesem Świętokrzyskiego Stowarzyszenia Producentów Rolnych, czyli grupy producenckiej nastawionej na uprawę ziemniaków.

Krowy z kokardą na grzywce

Ale podstawą działalności gospodarstwa jest produkcja mleka. Owczarnię przebudowali na oborę. Za pierwszą dotację unijną kupili 11 jałówek hodowlanych, które dzisiaj tworzą trzon stada. - Krzyżuję je z najlepszymi buhajami, już po tych pierwszych jałówkach mam 7 nowych - opowiada. Wśród tych pierwszych kupionych krów były między innymi cztery francuskiej rasy "montbeliarde". Sprowadził je zza Opola. Trafiły tam jako dar francuskich rolników dla polskich gospodarzy, poszkodowanych przez powódź w 1997 roku. Przemyski nie może się nachwalić "montbeliardów". - Fantastyczne zwierzęta, spokojne. Francuzi traktują je trochę jak maskotki - wiążą im kokardki na grzywkach. A przy tym to znakomita, mleczno-mięsna rasa bydła - opowiada gospodarz.

Teraz w oborze Przemyskich w Słupi Starej stoi 25 krów mlecznych i kilkanaście sztuk młodzieży. W pomieszczeniu obok - przewodowa dojarka i schładzalnik do mleka na 1200 litrów. Agencja Rynku Rolnego przydzieliła im kwotę mleczną w wysokości 120 tysięcy kilogramów, ale już powiększyli ją o kolejne 23 tysiące. - To powinno wystarczyć na najbliższy rok, a później zobaczymy. Chcemy powiększyć kwotę do 160 tysięcy kilogramów i stado do 30 krów mlecznych - zapowiada Przemyski. Już nie dokupuje bydła, tylko powiększa stado, wykorzystując najlepsze krowy - matki z własnej hodowli. - Wiem wówczas jakiego potomstwa mogę się spodziewać - tłumaczy.

W ubiegłym roku do mleczarni w Ostrowcu Świętokrzyskim odstawiliśmy 120 tysięcy litrów mleka. Średnia wydajność z obory to 6 tysięcy litrów mleka od krowy. Rekordzistka, "Słonia", rasy "polskiej czarno-białej", dała w ubiegłym roku 7200 litrów. Ale obora to nie wszystko. Pod wiatą i w ogromnym magazynie stoi sprzęt rolniczy: zestaw maszyn do produkcji sianokiszonki, dwa kombajny, cztery ciągniki, opryskiwacz, wóz asenizacyjny do wywożenia gnojowicy - Przemyski nazywa go żartobliwie "szambonurek", agregat siewny z komputerem pokładowym... Trudno wymienić wszystko. - Gospodarstwo jest rzeczywiście całkowicie zmechanizowane, dzięki temu razem z tatą możemy sobie sami poradzić z jego obróbką - potwierdza właściciel najlepszego gospodarstwa w województwie. Wiele z tych maszyn Przemyskim udało się kupić dzięki unijnej pomocy - Teraz jestem propagatorem unijnych programów pomocowych. Jak ktoś wątpi, czy Unia może dać coś za darmo, to prowadzę do siebie i mówię: widzisz, a u mnie maszyny stoją i nikt mi ich nie zabrał.

Tata ma krowy, a mama nas

Sam zresztą książeczkę z unijnymi programami pomocowymi ma przewertowaną na wszystkie strony. Doskonale wie na jakie pieniądze i z jakiego działania można liczyć. Sam pisał wnioski trzy razy. Dwa ma już rozliczone. A jak tylko zrobi się cieplej, rusza z remontem domu. - Mamy umowę na agroturystykę, na podniesienie standardu usług. Chcemy dobudować jedną łazienkę i poprawić estetykę otoczenia.

Cały czas inwestują też w gospodarstwo. I znów chcą skorzystać z unijnych dotacji, tym razem z Sektorowego Programu Operacyjnego. Myślą o kupnie sieczkarni do kukurydzy i wozu paszowego, chcieliby też zainstalować kolektory słoneczne na oborze. Z tego typu nowinek już zresztą korzystają: przy schładzalniku do mleka mają zainstalowany płytowy wymiennik ciepła. - Schładzając 3 litry mleka, uzyskujemy energię, która pozwala na podgrzanie litra wody do temperatury 60 stopni Celsjusza - zachwala urządzenie Darek Przemyski.

Dziewięcioletnia Wiktoria, zwana w domu Wiką, szykowana jest na następczynię. Głównie dlatego, że sama bardzo interesuje się gospodarstwem. Wie, który cielak jest po której matce, organizuje im "chrzciny" i nadaje imiona. Wie, na którym polu rośnie jaki gatunek ziemniaków. W ostatnią niedzielę jeździła z tatą na kieleckie targi, by wybrać nowe maszyny. - Bardzo jest zainteresowana gospodarstwem, zdecydowanie bardziej niż starsza Julia - przyznaje ojciec. - Ale co będzie dalej, nie czas dziś wyrokować.

Wiktoria tylko potakuje. Gospodarstwo lubi, bo lubi zwierzęta. Ale co by chciała robić w przyszłości, tego jeszcze nie wie. Na razie ma swoją własną teorię na rodzinny stan posiadania: - Ja mam rybki, Julka ma papugi, tata - krowy, a mama - ma nas.

Mama Małgorzata ma też swoją działalność agroturystyczną. Przemyscy od kilku lat przyjmują letników z miasta. Trudno się zresztą dziwić, jeśli się popatrzy na położenie gospodarstwa u stóp Świętego Krzyża. Pani Małgorzata jest też wiceprezesem działającego w gminie Nowa Słupia Stowarzyszenia Agroturystycznego "Łysogóry". - Agroturystyka nie może być sposobem na życie, bo z tego nie utrzyma się rodziny. Ale daje dodatkowy dochód do gospodarstwa. Dzięki spotkaniom z różnymi ludźmi daje też możliwość poszerzenia horyzontów - przyznają oboje. Ale jedno wiedzą najlepiej - w ich gospodarstwie najważniejsza jest hodowla.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie