Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

GROŹNA SEKTA z kieleckich lasów?

Kamil WOJTCZAK

Prawdopodobnie próbowali przejąć niedostępny teren koło Tumlina - jego właściciel dziś nie chce nawet rozmawiać. Być może chcieli podporządkować sobie grupę dzieci!

Czy w Jaworzni koło Tumlina gnieździła się kiedyś sekta, która teraz przenika polskie elity polityczno-biznesowe? My pisaliśmy o nich już w 1991 roku, prawdopodobnie to oni zorganizowali przymusową głodówkę uczniom podstawówki.

Ale wtedy nikt chyba nie przypuszczał, z jaką organizacją mamy do czynienia. W ubiegłym tygodniu ogólnopolskie dziennik i stacja telewizyjna podały informację, w którą początkowo trudno uwierzyć - chodzi o zakonspirowaną sektę, która infiltruje polskie elity polityczno-biznesowe. Dzieje tej tajemniczej organizacji związane są też z Jaworznią koło Tumlina.

Szokujące informacje

Dziennik i telewizja podały, że sekta ma należeć do najbardziej tajemniczych i niebezpiecznych grup pseudoreligijnych w Polsce. Według nich obecnie sekcie przewodzi kobieta, która w latach dziewięćdziesiątych była wiceprezesem Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, piastowała też wysokie stanowisko w Banku Handlowym, a później kierowała jednym z towarzystw emerytalnych - wszędzie tam miała zatrudniać członków sekty, którzy potem mieli oddawać jej zarobione pieniądze. Od kilku lat ta pani organizuje prestiżowe konferencje międzynarodowe z udziałem kolejnych premierów rządu, ale - zdaniem dziennika - to tylko przykrywka dla załatwiania interesów sekty, która stara się wykorzystywać kontakty ze znanymi politykami do zarabiania pieniędzy. W tym roku konferencji patronuje kolejny premier - tym razem Marek Belka. Oficjalnie organizowana jest ona przez Polską Radę Azji i Pacyfiku, ale - zdaniem dziennika - to też przykrywka dla sekty.

Konferencje to tylko wierzchołek finansowej góry lodowej, bo sekta prowadzi prawdopodobnie wiele fundacji i spółek. Ale, jak twierdzi dziennik, zyski czerpią z nich przede wszystkim tak zwani "nauczyciele", czyli ścisłe kierownictwo sekty. Reszta, "uczniowie" - czyli szeregowi członkowie - żyją często w nędzy, co więcej są uzależnieni ekonomicznie od swoich "nauczycieli", także psychicznie, bo przechodzą swoiste "pranie mózgu". "Praniu mózgu" mają być też poddawane dzieci, które przyszły na świat ze związków "pobłogosławionych" przez sektę.

Początki były u nas?

Choć obecnie szefową jest kobieta, to, jak twierdzi dziennik i telewizja, w początkach działalności tajemniczej organizacji prawdziwym guru - założycielem był Romuald Danielewicz, znany pod imieniem Kundalini. Obecnie przebywa za granicą. Zaczynał tworzenie swojej "grupy" w latach osiemdziesiątych, zainspirowany jogą, hipnozą, ruchem New Age i różnymi technikami kontrolowania umysłów. Właśnie wtedy sekta Kundaliniego miała mieć przez jakiś okres siedzibę w świętokrzyskich lasach, konkretnie w okolicach Tumlina. Miała się stąd wynieść z początkiem lat dziewięćdziesiątych. Czy mieszkańcy tych okolic pamiętają członków sekty? Czy mogli przypuszczać, kto był w ich sąsiedztwie?

- W samym Tumlinie na pewno żadna taka grupa nigdy nie mieszkała. Ale coś kojarzę... Gdzie to mogło być? To musiała być Jaworznia, niedaleko Tumlina - Węgle - wspomina Cecylia Kaniowska, sołtys Tumlina. - Pamiętam, że spotykali się tam jacyś ludzie. Ale co się tam tak naprawdę działo? Nie wiem. Ale ludzie mówili, że ktoś tam w lasach jest. Po sąsiedzku będą wiedzieli na pewno więcej.

Tajemnica w środku lasu

Jaworznia - to właściwie tylko nazwa na mapie, miejsce ukryte w trudno dostępnych lasach pomiędzy Tumlinem a Zagnańskiem. Nie można tam dojechać zwykłym samochodem, a i "terenówka" mogłaby mieć miejscami naprawdę duże kłopoty. Dobre miejsce, jeśli chce się ukryć przed światem.

Dzisiaj, po kilkunastu latach, niełatwo ustalić, co tak naprawdę się tam działo. Dziś jedynymi śladami świętokrzyskiego wątku sprawy o ogólnopolskim znaczeniu są wspomnienia mieszkańców Tumlina - Węgle i zniszczone zabudowania w środku lasu. I niewiele więcej, bo na początku lat dziewięćdziesiątych grupa usunęła się w cień, choć, jak dowodzi dziennikarskie śledztwo, działalności nie zaprzestała. W Tumlinie - Węgle, położonym na skraju lasu, 20 minut marszu od Jaworzni, mieszkańcy jeszcze trochę pamiętają.

Grzeczni, ale na dystans

- To było w Jaworzni. W lesie, ze dwa kilometry na piechotę. Teraz tam nikogo nie ma. Ale byli jacyś ludzie. Nic szczególnego chyba nie robili. W każdym razie tak to z boku wyglądało. Hodowali kozy, mieli konika, obejście było bardzo zadbane. Pamiętam, że mieli ładną studnię. Przychodzili tu czasami jedzenie kupować, sami sobie gotowali. Bardzo byli mili, grzeczni, ale na dystans - opowiadają państwo Wiesława i Jan Stefańscy. - My tam nie chodziliśmy, bo to w sumie obcy ludzie byli.

- Była tam taka stała grupa, tak z 10 osób. Może trochę więcej. Ale do nich często dojeżdżali inni, czasami bywało tam i ponad 20 osób - dodają nasi rozmówcy. - Czy był tam jakiś szef? Trudno powiedzieć. Właścicielem tej ziemi był taki pan, wyprowadził się do Kielc, potem chyba do Warszawy i podobno to on ich zaprosił. A potem, gdzieś 12 lat temu, tak jak cicho sobie żyli, tak samo cicho się wyprowadzili. Ze dwa lata temu była tam jeszcze w wakacje jakaś grupa, na kilka dni. A poza tym cisza.

Tylko puste chaty

Do Jaworzni trzeba się przejść na piechotę, to z Tumlina - Węgle 20 minut ostrego marszu. Potem las się przerzedza i na rozległej łące pojawiają się drewniane zabudowania ogrodzone siatką. Furtka jest uchylona. Cała posesja jest zarośnięta wysoką trawą i zielskiem, nie widać żadnych ścieżek, żadnych śladów ludzkiej obecności. Na placu dom, po wejściu na zniszczone schodki widać, że drzwi są zamknięte na kłódkę. Nieopodal stoi mniejszy budynek. Nosi ślady ognia. Gdyby nie to, że do domu jest kilkanaście metrów, pożar objąłby pewnie oba zabudowania. Jest kompletnie pusto i głucho.

Już za ogrodzeniem i za łąką, 100 metrów dalej, stoi kolejna chata. Ta jest otwarta, bez drzwi i okien, zniszczona w środku, widać świeże ślady libacji.

Jaka jest prawda?

- Tam byli też studenci w tej mniejszej chacie, przyjeżdżali na wakacje. Ja tu żadnej sekty nie widziałem, tam normalne rodziny mieszkały, ale wyprowadziły się na początku lat dziewięćdziesiątych - upiera się nasz ostatni rozmówca, mężczyzna, którego odwiedzamy już po wizycie w Jaworzni. Mieszkańcy Tumlina - Węgle, z którymi rozmawialiśmy wcześniej, mówili co innego. Czy ktoś się pomylił? Ktoś ma słabą pamięć?

A może coś do ukrycia?

Nasz ostatni rozmówca nosi prawdopodobnie to samo nazwisko, co właściciel tajemniczej posesji w sercu lasu. Pojawia się tu wiele wątpliwości, bo przez niektórych ten człowiek, swego czasu wykładowca na jednej z kieleckich uczelni, był uważany za jedną z ważnych osób w sekcie. W takim wypadku niechęć jego krewnego do opowiadania o sekcie Kundaliniego byłaby zrozumiała. A może chodzi o coś innego?

Z prośbą o wyjaśnienia zwróciliśmy się do doktora Kamila Kaczmarka, socjologa z Uniwersytetu imienia Adama Mickiewicza w Poznaniu, który zajmuje się problemem sekty Kundaliniego.

- Mówienie o "świętokrzyskim okresie sekty" jest nieporozumieniem. Pan, o którym pan wspomina bywał tam wcześniej z grupą swoich przyjaciół - harcerzy. Panią Pawlisz znał z pracy, na uczelni kieleckiej. Dowiedziawszy się o Jaworzni grupa Kundaliniego zjechała tam na pewien czas, ale miejsce to nigdy nie było ich siedzibą. Wówczas Kundalini intensywnie podróżował po Polsce, a mieszkał najpierw koło Poznania, a potem gdzieś koło Warszawy. Czynił starania, aby Jaworznię przejąć, podobnie jak później próbował postąpić z siedzibą buddystów Karma Kagyu w Kucharach, skąd go z hukiem wyrzucono. Ten mechanizm powtarzał się też w innych miejscach. Kundalini zjeżdżał ze swą ekipą, przywoził dużo prezentów, był bardzo miły, używał swych ludzi, by pomóc gospodarzowi, a potem stopniowo usiłował przejąć władzę - komentuje sprawę socjolog. - Kundalini o bardzo wielu osobach mówił, że są "jego ludźmi", tym chętniej im wyższą pozycję społeczną zajmowali. Potrafiłbym wymienić w tym gronie kilku nieświadomych tego profesorów, dziennikarzy, polityków. Pan, o którym mowa był "ważną osobą" dlatego, że posiadał ciekawie ulokowane miejsce i pewne grono ludzi z nim związanych, których Kundalini chciał "przejąć". Nie bez znaczenia były też pozycja zawodowa właściciela leśnej posesji, którą również później usiłował wykorzystać. Faktem jest jednak, że Kundalini został z Jaworzni ostatecznie wyrzucony, gdyż nadużył praw gościnności. Po prostu spraszał tam swoich uczniów i wyrażał się o tym miejscu, że to "jego dom". Inni uczniowie Kundaliniego usiłowali się tam jeszcze pojawiać, aż do momentu kiedy właściciel zagroził wezwaniem policji. Tyle wiem o Jaworzni.

- Na ile znam właściciela terenu, byłoby bardzo krzywdzące przedstawiać go jako członka sekty. Jest to raczej jedna z osób wykorzystanych przez Kundaliniego. Dla osób takich wracanie do tych wydarzeń jest sprawą dość bolesną, dlatego unikają kontaktów z dziennikarzami - dodaje.

My już pisaliśmy o tym miejscu

Informacje ukazały się w "Echu Dnia" na początku września 1991 roku. Sprawa wyszła na jaw przy okazji kontroli, jakie "Sanepid" przeprowadzał w placówkach kolonijnych. Ta instytucja znalazła wtedy 12 kolonii i obozów, których wcześniej nie zgłoszono do żadnych władz. Jedną z takich "dzikich" imprez "Sanepid" musiał rozwiązać. Oto co o tajemniczym obozie harcerskim napisała we wrześniu 1991 roku Martyna Głębocka, dziennikarka "Echa Dnia": "Wiadomość o jego istnieniu dotarła do stacji od zaniepokojonych rodziców, których pociechy, w wieku szkoły podstawowej, zniknęły gdzieś w lesie koło Zagnańska. Pracownicy »Sanepidu« próbowali odnaleźć »zagubiony« obóz, ale nikt z okolicznych mieszkańców nie potrafił wskazać miejsca pobytu harcerzy. W końcu jeden z rodziców zawiózł własnym samochodem inspektorów do leśnego obozowiska.
Dzieci mieszkały w prymitywnych warunkach, bez ciepłej wody i latryny. Zamiast herbaty parzono świeże liście roślin. W dniu przyjazdu »Sanepidu« w obozie nie było nic do jedzenia, a z relacji dzieci wynikało, że organizatorzy »zafundowali« im jeden dzień »oczyszczającą głodówkę«. Wszystko w ramach życia zgodnie z naturą. Mówiono o ekologii, a zapomniano o pustych żołądkach obozowiczów. Nie zapomniano jednak pobrać pieniądze na wyżywienie.
W tych spartańskich warunkach szkoliła swoich harcerzy 24 Kielecka Drużyna Związku Harcerstwa Polskiego roku 1918 o pięknej nazwie »Wichrowe Plemię Ptaków Świętokrzyskich«. Obóz zamknięto, a organizatorzy do dziś nie wytłumaczyli się przed »Sanepidem« i Kuratorem Oświaty..."

Czy ten niezwykły "obóz" był jednym z przejawów działalności sekty Kundaliniego? Jeśli tak, to znaczy, że już wtedy przywódcy tej tajemniczej organizacji mieli dwie skłonności - gromadzenie pieniędzy i narzucenie dyscypliny słabszym od siebie.

Co będzie dalej? To zależy od tego, czy odpowiednie służby potraktują informację o sekcie poważnie. Także od tego, gdzie sekta zdołała już umieścić swoich ludzi. Niewątpliwie właściciel terenu w lesie koło Tumlina mógłby powiedzieć wiele o tym co działo się u niego kilkanaście lat temu. Niestety, nie chciał rozmawiać...

Tajemnicze zabudowania w środku lasu

Drewniane zabudowania ogrodzone siatką w miejscu oznaczonym na mapie jako Jaworznia w gminie Zagnańsk. Prawdopodobnie to tutaj sekta, w ramach "obozu harcerskiego", urządziła w 1991 roku przymusową "głodówkę" uczniom podstawówki. Być może to tu rodziły się plany umieszczenia ludzi sekty w środowisku elit polityki i biznesu?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie