Jak wyglądał 29 kwiecień 1982 roku, kiedy wypuszczono pana na wolność?
Józef Małobęcki: W ten dzień zwolniono sporą liczbę internowanych. Był to chwyt propagandowy. Nadchodził pierwszy maja, więc władze chciały pokazać społeczeństwu, że sytuacja w kraju się normalizuje. Ja jak najszybciej udałem się na postój taksówek i nie zważając na koszty poprosiłem o kurs do Staszowa. Przypominam, że byłem przetrzymywany w więzieniu od grudnia, więc taksówkarz trochę się zdziwił, kiedy zobaczył w środku wiosny faceta w kożuchu i zimowych rękawiczkach.
Po jakim czasie wyemigrował pan z Polski?
Udałem się do kilku ambasad i dowiedziałem się jak w poszczególnych krajach wyglądają możliwości emigracyjne. Najbardziej odpowiadała mi oferta przedstawiona przez Stany Zjednoczone, gdzie wyjechałem 29 września 1982 roku.
Miał pan w USA kogoś bliskiego, znajomych lub rodzinę?
Absolutnie, nie. Wraz z żoną i 6-letnim wówczas synkiem wyemigrowaliśmy całkowicie w ciemno. Nie mieliśmy tam nikogo bliskiego. Zgodnie z polskim prawem wzięliśmy 200 dolarów, spakowaliśmy najpotrzebniejsze ubrania i czekaliśmy na rozwój wydarzeń.
I jak rozwinęła się sytuacja?
Na początek przebywaliśmy w specjalnym ośrodku przeznaczonym dla internowanych członków Solidarności, który znajdował się w niemieckiej miejscowości Bad Soden. Tam dowiedzieliśmy się, że lecimy do Nowego Jorku, skąd następnie mieliśmy lot do Bostonu, by ostatecznie znaleźć się w mieście Lowell. Po wylądowaniu cały czas nie mieliśmy zielonego pojęcia co nas czeka. Okazało się, że naszymi sponsorami zdecydowało się zostać pewne małżeństwo, którego głową rodziny był Amerykanin irlandzkiego pochodzenia.
Jak wyglądały pierwsze dni w Ameryce?
Mieszkaliśmy na jednym z pieter drewnianego domu. W mieszkaniu znajdował się jeden pokój, kuchnia i łazienka. Na wyposażeniu mieliśmy trzy stare, plastikowe krzesła, barowy stolik, kuchenkę gazową, lodówkę i dwa przedpotopowe łóżka, które przypominały mi te, z domu mojej prababci. Pierwszy szok przeżyliśmy jednak drugiego dnia, kiedy na śniadanie podano nam donuty - czyli słynne amerykańskie pączki. Już wtedy wiedzieliśmy, że będziemy musieli przyzwyczaić się do zupełnie nowej kultury i zwyczajów. Po posiłku pojechaliśmy do Social Security Administration, gdzie dostaliśmy pozwolenie na pracę oraz podpisaliśmy dokumenty zapewniające nam legalny pobyt. Fantastycznie przyjęła nas również Polonia. Dzięki, akcji zorganizowanej przez Polaków po paru tygodniach mieliśmy wszystkie urządzenia i przyrządy niezbędne do życia codziennego.
Czym zajmował się pan w Stanach Zjednoczonych?
Na początku byliśmy na zasiłku, ale w styczniu 1983 roku mój sponsor pomógł znaleźć mi pracę i zacząłem trudzić się odzyskiwaniem złota z komputerowych płyt głównych. Podjąłem ten krok, chociaż zarobki były mniejsze niż kwota wypłacanego zasiłku, ale chciałem pokazać sponsorowi i Polonii, że nie jestem leniem i obibokiem. Pracowałem tam kilka miesięcy, a następnie wraz z żoną zatrudniliśmy się w większym zakładzie, który zajmował się produkcją płyt głównych. Ostatnim naszym pracodawcą na emigracji była jedna z najpotężniejszych korporacji chemicznych na świecie DuPont, gdzie pracowałem przez 27 lat, a moja żona przez 26 lat.
Kiedy wrócili państwo do Polski?
Do Polski z żoną wróciliśmy w 2010 roku. Syn został w Stanach i do dziś mieszka w Lowell.
Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?