Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ja tam byłem. Andrzej Łącki, członek Kieleckiej Rodziny Katyńskiej brał udział w obchodach w Katyniu

Luiza BURAS [email protected]
Z Andrzejem Łąckim spotkaliśmy się na placu Artystów, obok wystawy "Zbrodnia katyńska”, prezentującej materiały dotyczące wydarzeń sprzed 70 lat. Dla niego było to duże przeżycie.
Z Andrzejem Łąckim spotkaliśmy się na placu Artystów, obok wystawy "Zbrodnia katyńska”, prezentującej materiały dotyczące wydarzeń sprzed 70 lat. Dla niego było to duże przeżycie. Fot. Dawid Łukasik
- Na cmentarz przybyliśmy wcześniej. Czekaliśmy na przylot prezydenta. Według planu, miało to nastąpić o godzinie 10.30 czasu moskiewskiego. A później już nic nie działo się zgodnie z planem - wspomina kielczanin Andrzej Łącki, który w sobotę 10 kwietnia był w Katyniu.

Oni tam byli

Oni tam byli

Wśród czterystu osób z Polski, które udały się do Katynia na obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskiej, były trzy osoby z naszego regionu - Andrzej Łącki i Anna Szwajor z Kielc oraz Andrzej Lipiec z Sędziszowa.

To była jego pierwsza wizyta w miejscu, gdzie zginął jego stryj, porucznik Bolesław Łącki. Pojechał z grupą ponad 400 osób z Polski, skupionych wokół Federacji Rodzin Katyńskich. W imieniu swoim i bliskich chciał zapalić znicz i pomodlić się za tych, którzy 70 lat temu zginęli tam od strzału w tył głowy. Nie przypuszczał nawet, że przyjdzie mu modlić się także za tych, którzy hołd pomordowanym mieli oddawać wraz z nim.

PLAN ZAWIÓDŁ

- Wyruszyliśmy z Warszawy specjalnym pociągiem w piątek po godzinie 10. Była może 6 nad ranem, jak zawitaliśmy do Smoleńska. Byliśmy podekscytowani, bo dla niektórych z nas była to pierwsza wizyta w tym miejscu, wiązaliśmy z nią nadzieje na odpowiednie przeżycie tej tragicznej rocznicy - opowiada Andrzej Łącki. - Podstawionymi autokarami wyjechaliśmy do Katynia, prowadziły nas dwa radiowozy milicyjne, a na każdym skrzyżowaniu stał wojskowy i salutował. Po półgodzinie byliśmy na miejscu. Przy wejściu na cmentarz przeszliśmy kontrolę, sprawdzano aparaty fotograficzne, torby ze zniczami. Poszło prędko - wspomina kielczanin. Cmentarz katyński zrobił na nim duże wrażenie - czysty, zadbany i pełen ludzi czekających na rozpoczęcie uroczystości.

W trakcie naszej rozmowy Andrzej Łącki zerka na plan obchodów, który dostał przed wyjazdem. Jest okazja, by jeszcze raz się z nim zapoznać. - Tak naprawdę niewiele działo się zgodnie z rozkładem. O godzinie 11.20 miały się rozpocząć uroczystości w części rosyjskiej cmentarza, potem miały przenieść się na stronę polską - opowiada. Przy godzinie 11.50 widnieje zapis o przejeździe prezydenta Lecha Kaczyńskiego wraz z małżonką i delegacją na Polski Cmentarz Wojskowy.

SKRAWKI INFORMACJI

Pierwsze wiadomości o katastrofie samolotu prezydenckiego dotarły do zebranych w Katyniu po godzinie 10. - Na przylot czekali dziennikarze i to właśnie oni zaczęli przekazywać informację o wypadku. Ona krążyła po ludziach skupionych w grupkach. My nic nie widzieliśmy ani nie słyszeliśmy, choć lotnisko w Smoleńsku nie jest daleko, chyba 14 kilometrów. Poszła wiadomość, że zginęło 80 osób, później - że 90, wszyscy. Ale to były informacje nieoficjalne, właściwie same strzępki, które staraliśmy się wyłapać. Czekaliśmy na potwierdzenie - relacjonuje Andrzej Łącki. - Trudno było nam rozmawiać, każdy bardzo przeżywał te doniesienia, część ludzi płakało. Moja pierwsza myśl była taka, że może to nieprawda. Ale niestety…

Przed godziną 12 na cmentarzu rozpoczęła się msza święta. Już nie tylko w intencji pomordowanych w lesie katyńskim, ale także za ofiary katastrofy lotniczej. - Skojarzenie tych dwóch tragedii było naturalne. W tym samym miejscu po raz drugi straciliśmy elitę kraju - ze smutkiem w głosie przyznaje Andrzej Łącki. Dodaje, że wszelkie próby opowiedzenia tego przeżycia spełzną na niczym. - Żadne słowa nie oddadzą tego, co wtedy, tam na miejscu, czuliśmy.

POWRÓT W CISZY

Polscy delegaci ze smoleńskiego dworca odjechali o godzinie 14.30. Choć w ich głowach kłębiły się myśli, na dyskusje nikt nie miał ochoty. - Panował ogólny nastrój smutku. Ktoś w jednym z przedziałów miał nieduże radyjko. Wszyscy słuchali i przekazywali sobie zasłyszane informacje. Jechał z nami dziennikarz Jan Pospieszalski, który był w stałym kontakcie z telewizją i także dostarczał nam wiadomości - relacjonuje kielczanin. Do domu dotarł w niedzielę po godzinie 13. - Pierwsze, co zrobiłem, to włączyłem telewizor i chłonąłem te obrazy, nawet się nie rozebrałem. Oglądałem transmisję z przekazania trumny z ciałem prezydenta, odlot samolotu. Myślałem o tym, że sam niedawno tam byłem - wspomina Andrzej Łącki.

Także dopiero w domu, gdy emocje nieco opadły, udało mu się spokojnie przeczytać tekst przemówienia, jakie Lech Kaczyński miał wygłosić w Katyniu. Nieduża książeczka z godłem Polski, ładne wydanie, raptem trzy strony, na końcu podpis prezydenta. - Dostaliśmy ją jeszcze przed odjazdem. Przejrzałem pobieżnie, pomyślałem, że przecież usłyszę te słowa podczas uroczystości. Wielki ból, że tak się nie stało, że one nie zabrzmiały w tym symbolicznym miejscu - mówi, po czym zapada cisza.
Z Andrzejem Łąckim spotkaliśmy się na kieleckim placu Artystów. Właśnie następowało tam otwarcie plenerowej wystawy pod nazwą "Zbrodnia katyńska". Zdjęcia, pamiątki, wspomnienia rodzin pomordowanych. Wśród oglądających dużo młodzieży. - Może ta tragedia zwróci uwagę ludzi na Katyń - mówi z nadzieją w głosie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie