Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak ludność z przełomu XIX i XX wieku obchodziła Wielkanoc? Zatrzymywano zegary, palono ogniska, oskarżano o czary... Zobacz film i zdjęcia.

Anna Gwóźdź
Anna Gwóźdź
Wideo
od 16 lat
Współczesna Wielkanoc to wciąż czas zadumy, rozważań i wreszcie – radości z odradzającego się życia. Wierzący uczestniczą w nabożeństwach, przeżywają śmierć Chrystusa, ale w sklepach możemy znaleźć moc komercyjnych ozdób świątecznych. W czasach naszych przodków, obrzędy religijne łączono z ludowymi wierzeniami. Zatrzymywano zegary, święcono ziemniaki, a nawet połykano bazie na dobre zdrowie. O niezwykłych tradycjach sprzed stu pięćdziesięciu lat opowiedziała nam przewodniczka z Parku Etnograficznego w Tokarni. Zobacz film i zdjęcia.

Wielkanoc w Polsce i na Kielecczyźnie 150 lat temu

Dla ludności zamieszkującej na terenach Polski w czasach XIX i XX wieku, Wielki Tydzień był najważniejszym świętem w roku. Jak podkreśla nasza rozmówczyni, Aleksandra Imosa, przewodniczka muzealna z Parku Etnograficznego w Tokarni – zarówno w wymiarze astronomicznym i obyczajowym.

- Bardzo dużo się wtedy działo i dzieje do dnia dzisiejszego. Już przed Wielkim Tygodniem czyniono staranne przygotowania do świąt. Szykowano jadło, sprzątano w izbie, a punkt kulminacyjny następował w czasie pierwszego święcenia, czyli Niedzieli Palmowej. Panny wiły kwiatki na koronę do świętych obrazów, a poświęcona palma musiała być za taki obraz włożona. Kobiety wytwarzały nowe pająki, wycinanki na ściany, pięknie zdobiły domostwo, wszak w lany poniedziałek mieli odwiedzić ich goście… Trzeba było się godnie im pokazać – wprowadza przewodniczka.

Opowieść Aleksandry Imosy z Muzeum Wsi Kieleckiej o Wielkanocy naszych przodków

Wielki Czwartek inaugurował Triduum Paschalne. Świętowano, podobnie jak i dziś ustanowienie Eucharystii i Kapłaństwa. We wsiach, w nocy, z czwartku na piątek płonął ogień. Ta tradycja pochodziła z zamierzchłych czasów przedchrześcijańskich, bo przy ogniu miały się ogrzać dusze zmarłych. Płonęło w nim wszystko to, co było niepotrzebne po zimie.

Rankiem, w Wielki Piątek należało się porządnie wykąpać. Mycie miało uchronić człowieka przed krostami, chorobami skóry oraz zapewnić zdrowie i dobre samopoczucie. Wielki Piątek był jednocześnie dniem żałoby. Zachowywano się tak, jakby umarł ktoś bliski – w oknach zawieszano czarne całuny, zatrzymywano zegary jeśli ktoś miał je w izbie, unikano głośnych rozmów, śmiechów. Przestrzegano też ścisłego postu – żywiono się tylko chlebem i wodą. Okoliczna ludność tłumnie uczestniczyła w wielkopiątkowej drodze krzyżowej, a zamiast dzwonków, podczas mszy rozlegał się charakterystyczny dźwięk drewnianych klekotek, który miał odstraszyć Wielki Post.

Następnie nadchodziła Wielka Sobota. Do koszyka ze święconką należało włożyć wszystko, co człowiek zjadał przez święta. Oprócz wielkanocnego jadła, które przyozdabiano zielonymi listkami – barwinkiem, czy jeśli już szczęśliwie zakwitły – fiołkami, w koszu znajdowały się również… ziemniaki. Zabezpieczały białe płótno na koszyczku przed wiatrem, musiały mieć wypuszczone korzenie, bo tylko takie, nadawały się do późniejszego zasadzenia. Dzięki poświęceniu, plon miał być zdrowy i bogaty. Ziemniaki, choć to warzywo z Nowego Świata, uratowały przed głodem nie tylko mieszkańców wsi, ale i miasta.

W Wielką Sobotę niecierpliwie czekano na Niedzielę Wielkanocną, która rozpoczynała się Rezurekcją. To jedna z najważniejszych mszy podczas całego roku. W uroczystej procesji obchodzono kościół trzy razy. Jeśli się zdarzyło, że jakaś kobieta – obojętnie czy panna czy mężatka nie brała udziału w tej procesji, to mogła być uznana za czarownicę. Czekało na nią wówczas wykluczenie społeczne.

Po Rezurekcji pędem wracano do domostw na tak długo wyczekiwane śniadanie wielkanocne. Zanim przystąpiono do zjedzenia wszystkich tych wspaniałości, dzielono się wpierw jajkiem, symbolem nowego życia. Życzono sobie wówczas, by przetrwać w zdrowiu do następnej Wielkanocy.

Sto pięćdziesiąt lat temu również malowano jajka. Korzystano z tego, co dała natura. Tam, gdzie rozwijała się ludzka cywilizacja, tam towarzyszyło jej jajko. Najprostszym sposobem, z którego korzystamy też współcześnie, było wykorzystanie łupin cebuli. Dają piękny, złoto-brązowy kolor. By uzyskać zieloną barwę, używano młodego żyta lub jęczmienia. Do czarnych, przeznaczona była kora dębu, olchy lub łupiny orzecha. Czarna malwa dawała purpurę, fiolet. Burak – kolor bordowy, a marchewka – złoty. Co ciekawe, te wszystkie specyfiki, którymi barwiono jajka, przydawały się również kobietom, kiedy chciały zadbać o urodę.

W lany poniedziałek, Poniedziałek Wielkanocny miał miejsce śmigus-dyngus. Trzeba odróżnić te dwa pojęcia. Śmigus to smaganie wierzbowymi witkami i polewanie wodą dla zdrowia i urody. Bazie z witek często połykano, co miało dostarczyć witalności i uchronić przed bólem gardła. Dyngus to oddawanie datków, żeby nie być oblanym. Dyngusiarze zbierali pokarmy lub drobne kwoty, a w zamian pozostawiali człowieka suchego. Tego dnia chłopcy oblewali dziewczęta, a ta najbardziej przemoczona miała największe powodzenie. Wielką nobilitacją dla domu było, jeśli kawaler odwiedził pannę z witkami, wodą lub święconką. W przeszłości, Wielkanoc świętowana była jeszcze we wtorek – wówczas to dziewczyny brały odwet za lany poniedziałek i polewały wodą chłopców.

Czas Wielkanocy służył nie tylko sprawom religijnym, ale również poszukiwaniu miłości. Panie poprawiały swoją urodę. Brunetki, by podkreślić kolor swoich włosów posługiwały się korą dębu, burak dodawał koloru wargom, mięta była naturalnym dezodorantem. Używano nawet pokrzywy, by zaróżowić policzki. W Wielkanocy chodzi właśnie o miłość. Nie tylko tą Boga do człowieka, ale też tą międzyludzką. Jeśli ktoś żywił uczucia do drugiej osoby, wręczał jej ozdobione jajko i oczekiwał skrycie odwzajemnienia uczuć.

Dzieci w kulturze wiejskiej nie miały lekko. Im więcej ich się urodziło, tym Pan Bóg mocniej błogosławił, wszak potrzebowano rąk do pracy. Przed Niedzielą Wielkanocną łajano je, podobnie pewnie jak dzisiaj, by nie podjadały świątecznego jedzenia za wcześnie. Rarytasem, który zresztą najszybciej znikał z wielkanocnego koszyczka był cukrowy baranek. Największą radością dla dzieci okazywał się śmigus-dyngus, bo to było coś innego, co zdarza się tylko raz w roku.

Aleksandra Imosa swoją wiedzę na temat wielkanocnych tradycji na polskiej wsi z przełomu XIX i XX wieku czerpie między innymi ze źródeł księdza Władysława Siarkowskiego. To autor materiałów do etnografii ludu polskiego okolic Pińczowa i Kielc. Był proboszczem w Kijach w obecnym powiecie pińczowskim. Pozostawił po sobie niesamowite teksty o tym co mieszkańcy Kielecczyzny jedli, co świętowali, czego się bali, w co wierzyli. Współpracował z Oskarem Kolbergiem. - Żartujemy sobie w Muzeum Wsi Kieleckiej, że każde dziecko z Kielecczyzny powinno znać księdza Siarkowskiego na pamięć i na wyrywki – kończy swą opowieść przewodniczka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie