Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak słynny piłkarz, Mariusz Jop, dostał nowe życie

dor
Śmiertelna choroba, rozpad rodziny, rozstanie z dziećmi, słynny samobójczy gol. Los pochodzącego z Ostrowca, słynnego piłkarza Mariusza Jopa nie oszczędzał. Zawaliło mu się wszystko. Nie poddał się jednak i wciąż walczy o siebie

Co Pan myślał, kiedy leżał w szpitalu i czekał na przeszczep wątroby?

Zdawałem sobie sprawę, że jestem na krawędzi życia. Miałem świadomość, że po operacji, która ma trwać osiem godzin, mogę się nie wybudzić. Dlatego wcześniej starałem się poukładać prywatne sprawy. Nie wszystko okazało się możliwe do załatwienia.

Prywatne sprawy związane były z dziećmi?

Na tematy osobiste nie będę się wypowiadał. Możemy porozmawiać o chorobie, ale też nie po to, bym się nad sobą poużalał, ponarzekał na swój los. Opowiem o tym, może w jakiś sposób pomoże to innym? Sprawi, że ktoś się przebada, zanim nie będzie za późno? Zadba lepiej o zdrowie?

Pana życie prywatne stało się tematem publicznym za sprawą byłej żony. Przy okazji rozwodu opowiedziała jednej z gazet, jak duże pieniądze zarabiał Pan grając w Rosji, jak mocno Pana zmieniły i zniszczyły Wasze małżeństwo. Trudno o to nie zapytać, pominąć tę sprawę.

Ci, którzy mnie znają, wiedzą, jakim jestem człowiekiem. Nie widzę potrzeby, żeby się oczyszczać, bo nie mam z czego. Sąd jednoznacznie ocenił, po czyjej stronie stała wina za rozpad małżeństwa. Dorośli ludzie nieraz się rozstają, tak bywa. Trzeba mieć jednak na uwadze dzieci, które są najważniejsze. Nie może być tak, że to one płacą rachunek za wszystko.

Wtedy, w szpitalu, czuł się Pan samotny?

Była ze mną rodzina: brat, tata, chrzestna, moja dziewczyna, znajomi i wspaniali ludzie z personelu szpitalnego. Miałem wsparcie. To było ważne. Nie chodzi o to, że tylko w tym momencie. Ogólnie w życiu ważne jest, aby mieć kogoś, komu się ufa, z kim można porozmawiać na każdy temat. Często w świecie futbolu pojawiają się ludzie, którzy sprawiają wrażenie nam bliskich. Później okazuje się, że liczą, że dostaną coś w zamian. Grasz w reprezentacji, masz dobry okres w życiu, więc chcą się przy tobie ogrzać. Gdy do tego masz jeszcze pieniądze, mają nadzieję, że uda im się namówić ciebie na jakiś pseudobiznes. Samo życie. Tyle że moje dokładnie wskazało, na kogo mogę liczyć, a na kogo nie w tych trudnych momentach. Takich jak choroba.

Co było bezpośrednią przyczyną przeszczepu wątroby?

Choroba PSC. Schorzenie polega na tym, że drogi żółciowe w wątrobie się zwężają. Żółć zalega, jest źródłem bakterii, stanów zapalnych, niszczy wątrobę. Współistniejącą dolegliwością jest wrzodziejące zapalenie jelita grubego. To choroby autoimmunologi-czne, które często występują razem. Wątroba uszkadzała się sukcesywnie. Stany zapalne i wysoka temperatura wyniszczały mnie, choć brałem antybiotyki. Pod koniec podawano mi je dożylnie. Tkwił nade mną wyrok, odraczany. Pozostawało pytanie: jak długo? Przeszczep wątroby odbył się w lipcu 2013 roku w szpitalu na Banacha w Warszawie. Operacja uratowała mi życie.

Wie Pan, dzięki komu żyje?

Żyję dzięki wspaniałym ludziom. Mam na myśli doktor Barbarę Bakę-Ćwierz z krakowskiego szpitala Jana Pawła II wraz z zespołem oraz profesora Piotra Milkiewicza z zespołem ze szpitala Banacha w Warszawie - jestem nadal pod ich opieką. Życie zawdzięczam anonimowej osobie, która zostawiła mi pośmiertnie ogromny dar. Wiem tylko, że była o 10 lat młodsza ode mnie. Mam poczucie ogromnej wdzięczności, ale w przypadku dawcy niespersonalizowanej.

Nie próbował się Pan dowiedzieć, kto to był?

To niemożliwe. I myślę, że tak jest lepiej. Nie znam dokładnie szczegółów prawnych. Nie wiem też, czy rodzina tej osoby życzyłaby sobie tego.

Wiedział Pan o chorobie i jej konsekwencjach?

Nie od początku. W 2001 roku miałem zapalenie jelita grubego. Leżałem długo w szpitalu. Wtedy lekarze nie do końca wiedzieli, co mi dolega. O tym, że czeka mnie przeszczep, dowiedziałem się pięć lat później, w 2007 roku. To wyszło przy badaniu USG.

Choroba miała wpływ na Pana piłkarską formę?

Do momentu, kiedy zdrowie pozwalało mi na w pełni profesjonalne uprawianie sportu, grałem. Gdybym był zdrowy, pewnie jeszcze teraz kopałbym piłkę zawodowo w jakimś klubie. Kocham to robić. Obecnie występuję w drużynie oldbojów Wisły Kraków.

Nie zraził Pana samobójczy gol w derbach z Cracovią? Domyślam się, że jest on dla Pana wielką traumą.

Był to najgorszy moment w całej mojej karierze. Także z racji okoliczności, w jakich padła bramka, sytuacji, w jakiej wówczas się znalazłem; pod względem rodzinnym, jak i zdrowotnym. Tak trudny moment uczy jednak także dystansu. Teraz w kontekście przeszczepu wątroby i pobytu w szpitalu ta bramka to tylko bramka. Trudny moment, ale trzeba dalej żyć.

Przypomnijmy go: Wisła prowadzi z Cracovią 1:0. Wygrana w meczu i zwycięstwo w kolejnym, ostatnim w sezonie, zapewnia Wam mistrzostwo Polski. Ostatnie sekundy. Cracovia wykonuje rzut wolny, piłka spada na Pana głowę i po chwili ląduje w bramce „Białej Gwiazdy”. Ostatecznie mistrzostwo świętował Lech Poznań.

To fragment mojej osobistej historii i historii polskiej piłki. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek na treningu tak zagrał. Ten błąd nie wynikał z głupoty. Jeżeli czymś to mogę dziś tłumaczyć - czego nie lubię robić - to zmęczeniem.

Co działo się po meczu?

Targały mną emocje, górę brało poczucie winy, rozgoryczenie. Wróciłem do domu, nie mogłem zasnąć. Po meczu w głowie jeszcze raz przerabia się wszystkie trudne momenty. Z jednej strony to dobre, bo uczy, jak uniknąć kolejny raz błędu. Ta sytuacja niczego jednak nie uczyła. Po prostu się zdarzyła.

Koledzy z drużyny Pana obwiniali?

Nie. Czułem od nich wsparcie, nawet nie w słowach, ale w przywitaniu, prostych gestach. Kto uprawia sport, ten zrozumie.

Jest Panu przykro, że z całej kariery, wielu będzie pamiętać tę samobójczą bramkę?

To powierzchowne, ale tak bywa. W przypadku napastników pamięta się piękne strzelone, zwycięskie bramki, a jeżeli chodzi o bramkarzy czy obrońców, często wypomina się im kiksy. W tamtej sytuacji najgorsze było poczucie, że człowiek zawiódł sam siebie. Gdyby nie ten gol, prawdopodobnie zdobylibyśmy mistrzostwo. Nadal, nawet teraz, gdy o tym rozmawiamy, czuję się niekomfortowo. Ale staram się nie tłumaczyć, tylko zmierzyć z tym. Najgorszy w sumie był splot okoliczności towarzyszący tamtej sytuacji.

Co ma Pan na myśli?

Przecież zdarzają się samobójcze gole, o których nikt nie pamięta. Gdyby mój padł wcześniej, byłby czas na naprawienie. To były jednak ostatnie sekundy. Gdyby do końca sezonu pozostało kilka spotkań, można byłoby się zrehabilitować. Tyle że graliśmy przedostatni mecz sezonu...

Były jednak te przyjemniejsze momenty, chwile. Które z nich Pan zapamiętał?

Nigdy nie zapomnę meczów Wisły w europejskich pucharach. Szczególnie spotkanie z Schalke w Gelschenkirchen, które wygraliśmy 4:1. Pamiętam kilkutysięczną grupę kibiców Wisły. Na wielkim stadionie liczyli z dziesięć razy mniej niż fani niemieckiego zespołu. Pod koniec słychać było jednak tylko naszych; Niemcy, widząc co się dzieje, zamilkli. Piękny moment. Takie uczucie towarzyszyło mi też w wygrywanych meczach eliminacji do mistrzostw świata w 2006 roku, czy mistrzostw Europy w 2008 roku. Pamiętam zwycięskie bramki zdobywane w Rosji. Środowisko piłkarskie to świetna grupa ludzi.

W Rosji rzeczywiście były duże pieniądze?

W Moskwie nie byłem gwiazdą, jaką są napastnicy, którzy zajmują pierwsze miejsca na liście płac. Żyło się dobrze, ale odległości, które musiałem pokonać, były ogromne, do tego ciągłe korki. Po cenach w centrum, samochodach przed restauracjami czuło się duże pieniądze. Czy poznałem wystawne życie? Nie pociągało mnie. Nie musiałem imponować autem, ubraniem czy restauracją, w której zamawiam stolik. Przez pierwsze cztery lata żyłem tam z rodziną. W ostatnim roku, ze względu na to, że syn szedł do szkoły, podjęliśmy wspólnie decyzję z ówczesną żoną, iż wróci z dziećmi do Krakowa. Zostałem w Moskwie sam.

Jaką ma Pan opinię o Rosjanach?

Poznałem zwykłych Rosjan oraz tych związanych z piłką - i mam o nich dobre zdanie. W Polsce, w środowisku krakowskim, które zaobserwowałem, rozdźwięk między tym, co mówiono a robiono był wielki. W Rosji słowo jest cenniejsze. Jak się coś powie, to nie trzeba tego zapisywać. I nie jest to związane z posiadaniem pieniędzy.

Teraz na stałe zadomowił się Pan w Krakowie. Czym się Pan zajmuje na co dzień?

Futbolem. Od połowy 2012 roku pracuję w krakowskiej Akademii Piłkarskiej 21, która współpracuje z Wisłą. Trenuję trampkarzy. Skończyłem kurs UEFA A Elite Youth dający najwyższą z możliwych licencji do pracy z młodzieżą, a niedawno kurs edukatorów Polskiego Związku Piłki Nożnej. Założyłem sobie, że najlepsza droga to iść od dołu w górę, przejść wszystkie trenerskie szczeble, aż do szkoleniowca kadry młodzieżowej.

Co Pan przekazuje podczas zajęć młodym ?

Najważniejsze, aby mieli świadomość tego, po co to robią oraz tego, że sam trening nie wystarczy. Trzeba „spać z piłką”, oglądać mecze, podpatrywać najlepszych, prowadzić odpowiedni styl życia. Bardzo ważne jest, by do 10. roku życia próbować różnych sportów, wszechstronnie się rozwijać. Dla dziecka to frajda, kiedy może pobiegać za piłką. To jednak nie oznacza, że zostanie zawodowym piłkarzem. Niektórzy rodzice przywożą swoich synów na treningi z takim nastawieniem. Niczego nie można robić na siłę.

A Pan jak się sprawdza w roli ojca?

Na pewno nie chcę być tatą, który jest tylko portfelem, istnieje wyłącznie po to, by płacić alimenty. To nie może być jedyny element ojcostwa. Bardzo ważna jest też rola drugiego z rodziców; na ile będzie wspierał albo zniechęcał do kontaktu z ojcem.

Jest Pan szczęśliwy?

Tak. Mam bliską mi osobę. Prawie wszystko dobrze mi się układa. To jest dla mnie dobry okres.

Ciekawostki z kariery Mariusza

W pierwszej reprezentacji Polski wychowanek KSZO Ostrowiec Świętokrzyski zadebiutował 30 kwietnia 2003 roku, w towarzyskim meczu z Belgią (1:3). Rozegrał w niej 27 spotkań.

Uczestniczył w mistrzostwach świata w 2006 roku i mistrzostwach Europy w 2008 roku. Na niemieckim turnieju zagrał jeden mecz, przegrany z Ekwadorem. -Przytrafiła mi się grypa żołądkowa. To mnie wyłączyło ze spotkania z Niemcami. Bartek Bosacki zagrał na tyle dobre spotkanie, że nie było już dla mnie miejsca w podstawowym składzie w ostatnim meczu. Ale i tak z sentymentem wspominam ten Mundial - mówił nam Mariusz Jop. Dodajmy, że na mistrzostwach Starego Kontynentu w Austrii i Szwajcarii wystąpił w spotkaniu z Austrią.

Do rosyjskiego FK Moskwa trafił za 500 tysięcy dolarów. Do tego klubu przeszedł z Wisły Kraków, z którą odniósł największe sukcesy w karierze, między innymi wywalczył trzy tytuły mistrza Polski.

W FK Moskwa grał w latach 2004-2009. Z reguły wystawiany był na środku obrony. To był jego pierwszy i - jak się później okazało - ostatni zagraniczny klub. Zdobywając bramkę w meczu z Szynnikiem Jarosławl, został pierwszym Polakiem, który wpisał się na liste strzelców w lidze rosyjskiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie