Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jarosław „Foka” Bukowski: - Od dziecka lubiłem pomagać

Paulina Baran
Dawid Łukasik
Człowiek Roku 2016 w kategorii Pomoc Społeczna Jarosław „Foka” Bukowski opowiada, jak zaczęła się jego przygoda z pomaganiem i konferansjerką. Zdradza swoje szalone marzenie.

Mówi się, że czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci. Zgadza się Pan z tym przysłowiem? Czy już w dzieciństwie miał Pan zadatki na dobrego konferansjera?

Zgadzam się z tym przysłowiem w 100%. Myślę, że wychowanie w domu rodzinnym, a w moim przypadku także przez harcerstwo, wytworzyło we mnie wewnętrzną potrzebę pomagania innym. Jeśli chodzi o konferansjerkę, to także param się tym zajęciem od bardzo młodych lat.

Jak Pan wspomina swoje dzieciństwo? Ma Pan rodzeństwo?

Mam starszego o rok brata Grzegorza, z którym chodziliśmy do jednej klasy, ponieważ ja bardzo chciałem rozpocząć szkołę o rok wcześniej, a mój brat także dał rodzicom do zrozumienia, że on beze mnie nie zamierza się uczyć…

A potem, pewnie się biliście?

Oczywiście, że się zdarzało, chociaż muszę przyznać, że brat częściej bił się za mnie. Ja zawsze byłem bardziej zadziorny, a on był bardziej postawny. Ogólnie wyglądało to tak, że ja kogoś zaczepiałem, a potem brat musiał się bić w moim imieniu.

Skąd wzięło się w Pana życiu harcerstwo?

Tak jakoś się złożyło, że razem z bratem i grupą kumpli już w szkole podstawowej trafiliśmy na wspaniałych instruktorów i rozpoczęliśmy przygodę z harcerstwem, którą kontynuowaliśmy w jednym zastępie aż do zakończenia studiów. Z resztą do dziś utrzymujemy przyjaźnie i staramy się angażować w różnorakie akcje.

Jak teraz wygląda Pana codzienne życie? Niedawno skończył Pan 50 lat.

Teraz pracuję w jednej ze spółek grupy Kolportera, gdzie jestem dyrektorem marketingu. Oprócz tego, „po godzinach”, jestem oczywiście konferansjerem i prowadzę wiele różnorakich imprez. Przygoda z konferansjerką również zaczęła się właśnie od harcerstwa, ponieważ na początku prowadziłem i animowałem zabawy przy ogniskach na rajdach czy obozach. Potem przychodziły większe imprezy, takie jak chociażby festiwale piosenki na Wołosatem w bieszczadzkiej stanicy kieleckich harcerzy, na które przybywały tysięczne tłumy młodzieży z całej Polski, kieleckie harcerskie festiwale, czy znana niegdyś impreza-konkurs „Asy z naszej klasy”, w której prowadziłem program V Liceum imienia Piotra Ściegiennego w Kielcach, do którego oczywiście wtedy chodziłem. Pamiętam, że zajęliśmy drugie miejsce.

Skąd u Pana taka „smykałka” do rozbawiania ludzi, szybkiego „łapania” z nimi kontaktu?

Przychodzi mi to faktycznie z dużą łatwością, a najważniejsze, że ja to naprawdę lubię robić. Efekt jest taki, że na konferansjerkę poświęcam wiele weekendów. Prowadzę różnego rodzaju imprezy, od tych poważnych z wręczeniami różnych medali i nagród, poprzez imprezy estradowe, kabaretowe czy bale charytatywne, których tylko w tym roku prowadziłem chyba pięć.

A czy zdarzyło się Panu zaliczyć jakąś „wpadkę” podczas występu?

Posiadam jakąś taką umiejętność, że zwykle udaje mi się z tych wpadek wybrnąć. Chyba nigdy nie zdarzyło mi się, żeby publiczność zauważyła, że coś poszło nie tak. Największy problem mam z nazwami obcojęzycznymi, które trzeba na imprezach wypowiedzieć i tutaj czasami faktycznie zdarzają się pewne problemy, które jednak zawsze obracam w żart. Pamiętam jedną sytuację, kiedy nie miałem pojęcia, jak przeczytać dane słowo, ale tak to „ograłem”, że wszyscy myśleli, że robię sobie z tego bardzo fajne żarty.

Razem z kilkoma innymi osobami zorganizowaliście licytację dla chorego na siatkówczaka Stasia Patrzałka ze Staszowa, dzięki której zebrano ponad 90 tysięcy złotych na leczenie chłopca. Pamięta Pan kiedy po raz pierwszy usłyszał o tym, że potrzeba jest pomoc?

Zadzwoniła do mnie koleżanka Ola Słowik, która mieszka w Staszowie i poprosiła o pomoc przy nagłośnieniu w Kielcach akcji na rzecz Stasia. Obiecałem jej wtedy, że na ile tylko będę w stanie to na pewno pomogę. W międzyczasie okazało się, że Ola skontaktowała się również z moim znajomym z Brzezin, Damianem Woźniakiem i ostatecznie zgadaliśmy się, że warto połączyć siły i zrobić coś wspólnie. Potem dołączyła do nas jeszcze Julita Suchanowska i Wojtek Pieczaba, po czym wszyscy ruszyliśmy z akcją na facebooku.

Kiedy ogłosiliście, że zbieracie fanty na licytację zgłosiła się do Was prawdziwa rzesza darczyńców. Byliście zaskoczeni taką falą dobroci?

Ja byłem bardzo zaskoczony i myślę, że teraz mamy dobry czas, żeby podziękować tym wszystkim, którzy zaangażowali się w akcję, często w sposób anonimowy. Takie rzeczy zawsze przywracają mi wiarę w ludzi. To było naprawdę niesamowite, ciągle otrzymywaliśmy jakieś maile, informacje na facebooku, że coś jest do odebrania, albo, że coś nam zaraz przywiozą. Wśród tych osób byli nasi znajomi, ale też osoby zupełnie nam nieznane.

Ostatecznie udało się zebrać 1, 5 miliona złotych dla Stasia, dzięki czemu chłopiec przeszedł specjalistyczne zabiegi w Stanach . Czujecie satysfakcję, że pomogliście?

Na pewno tak. Cieszymy się, że dołożyliśmy swoją cegiełkę, ale należy pamiętać, że my uzbieraliśmy 96 tysięcy, a potrzeba było piętnaście razy tyle. W tym wszystkim najgorsze jest jednak to, że takich dzieciaków jak Staś jest w Polsce bardzo dużo i nie wszystkim uda się pomóc.

A ma Pan jakieś marzenia związane tylko „ze sobą”, nie z pomocą innym? Myślał Pan o tym, żeby w życiu zrobić coś szalonego?

Marzę o dalekich podróżach… ale mam też trochę „głupich pomysłów”, przy których żona mnie zawsze strofuje… Bardzo chciałbym zbudować tratwę i przepłynąć nią Wisłę.

Wspomniał Pan o żonie. Jaka Ona jest?

Moja żona Grażyna jest nie tylko wspaniałą kobietą, ale i cenionym nauczycielem języka polskiego. Sama dużo pracuje i chyba też przyzwyczaiła się do tego, że ja poświęcam dużo czasu na swoje dodatkowe zajęcia i to w dodatku w weekendy. Podobnie nasz syn Janek, który co prawda teraz ma już 24 lata i studiuje medycynę w Warszawie marząc o specjalizacji z pediatrii, jak był mniejszy przyzwyczaił się do tego, że taty często nie było w domu bo „miał imprezę do poprowadzenia”.

Zdobył Pan tytuł Człowieka Roku 2016 w kategorii Pomoc Społeczna. Jak Pan odbiera to wyróżnienie? Skąd pomysł codziennego wstawiania memów „Foki” pod postacią księdza czy różnorakich zwierząt?

Bardzo się cieszę, że miałem tak duże poparcie i dziękuję wszystkim, którzy na mnie praktycznie codziennie klikali przez Internet. Wiem, że wśród nich było bardzo dużo moich uczniów, bo trzeba dodać, że z wykształcenia jestem nauczycielem i przez dwanaście lat uczyłem geografii w „Norwidzie”, znanym kieleckim liceum. To właśnie moi uczniowie zmotywowali mnie, żebym się codziennie przypominał z głosowaniem i wymyśliłem, że trzeba podejść do tego na luzie. Memy wstawiałem po to, żeby uatrakcyjnić „przypominajki” o głosowaniu, żeby ludzie nie odbierali tego jako czegoś nachalnego lecz uśmiechali się i poświęcili chwilę na oddanie na mnie głosu. Wynik pokazuje, że chyba się udało.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie