Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jechał po pijanemu, zabił dwie kobiety. W piątek usłyszy wyrok

Monika WOJNIAK
Ze spuszczoną głową 35-latek słuchał zeznań męża nieżyjącej Agnieszki.
Ze spuszczoną głową 35-latek słuchał zeznań męża nieżyjącej Agnieszki. Ł. Zarzycki
W piątek ma zapaść wyrok w sprawie tragicznego wypadku w Osinach. Na przydomowej ławeczce zginęły wtedy dwie sąsiadki.

W kilka sekund zawaliło się życie dwóch rodzin z podkieleckich Osin. Dzieci straciły matki, mężowie żony. Czy jakikolwiek sądowy wyrok może zrekompensować taką stratę?

Tej niedzieli, 31 sierpnia 2008 roku, 31-letnia Agnieszka skończyła pracę o godzinie 14. Sprzedawała w sklepie, więc nie zawsze mogła świętować w dni wolne. Mąż pracował w Niemczech. Na utrzymaniu mieli dwie córeczki: 11- i 6-letnią. - Do domu wróciła może kwadrans, może 20 minut po 14 - wspomina Teresa Miszczyk, bratowa Agnieszki. - Dzieci chciały, żeby im zorganizować ognisko na pożegnanie wakacji.

Zebrała się więc najbliższa rodzina. Usiedli na polanie, naprzeciwko domu Teresy. - Agnieszka z rodziną kiedyś mieszkała w tym samym budynku. Ale dwa miesiące wcześniej wyprowadzili się na swoje - opowiada druga bratowa. - Jedną noc z mężem w tym nowym mieszkaniu zdążyła spędzić…

Więc tego ciepłego niedzielnego popołudnia było wesoło. Siedzieli, gadali, śmiali się. - Było nas czternaście osób. Dzieci pięcioro - wspomina Teresa Miszczyk.

KWADRANS NA ŁAWECZCE

44-letnia Ela wyszła z domu przed godziną 18. - Agnieszka siedziała wtedy z nami. Ale jak zobaczyła idącą ulicą Elę, to wstała i poszła do niej. Mówiła, że jest jej winna 15 złotych za gaz - takie detale zapadają bliskim w pamięć na zawsze. - Usiadły sobie na ławeczce.

Ławeczka stała przy płocie, w zatoczce, która oddzielała bramę na podwórko od ulicy. Na wsiach są setki takich ławeczek.

Jak długo tam siedziały? Może kwadrans. - Starsza córeczka Agnieszki z jeszcze jedną dziewczynką poszły do nich, żeby zrobić im zdjęcie. Zaraz potem pobiegły dalej. Na szczęście. Bo mogły być cztery trupy… - mówi z płaczem Teresa Miszczyk.
Kilka sekund później zza pobliskiego zakrętu wypadło bordowe renault laguna.

MINUTY DO TRAGEDII

Renault jechało od strony Drugni. Już na pierwszy rzut oka widać było, że coś jest z nim nie w porządku. Zwróciło to nawet uwagę policjantów, którzy akurat w tym samym czasie radiowozem przejeżdżali tą drogą. - Renault jechało z przeciwka, całą szerokością drogi - opowiadał później w sądzie jeden z nich. - Gdy nas mijało, to aż musieliśmy zjechać na pobocze. Postanowiłem zawrócić. Myślałem, że może tamto auto gdzieś się zatrzyma. W międzyczasie straciliśmy je jednak z oczu. Minęły może dwie minuty, gdy zobaczyliśmy wóz ponownie. Już było po wypadku…
Co się stało w ciągu tych dwóch minut? Renault zbliżało się coraz bardziej do posesji, przy której stała ławeczka z Agnieszką i Elą. Pokonało ostatni zakręt… - Ten samochód po prostu pędził. Miałam wrażenie, że w zakręt wszedł na dwóch kolach, że zaraz się przewróci - zeznawała w sądzie Teresa Miszczyk. - To było aż nieprawdopodobne.

Biegły stwierdził, że samochód jechał z prędkością 104 kilometrów na godzinę. - Wiedziałem, że coś się stanie. Już wcześniej samochód złapał pobocze. Jechał teraz bokiem, po płocie. Uderzył centralnie w te kobiety - dodawał inny z bliskich Agnieszki.

LEŻAŁY W OGRÓDKU

Huk, trzask, wylatujące w powietrze sztachety rozwalonego płotu… - Łamały się jak zapałki - opowiadali świadkowie. - Potem samochód wpadł do ogródka. Wtedy już leciał w powietrzu, a nie jechał.

- Mój zięć krzyknął "Tam siedziały nasze kobiety!". Pobiegliśmy. I one tam leżały. W ogródku. Już nieżywe. Agnieszka twarzą do ziemi. Ela twarzą do góry - gdy Teresa Miszczyk wracała w sądzie do tych chwil, zaniosła się płaczem. Wszystkim na sali ścisnęły się gardła.

Renault zatrzymało się dopiero wtedy, gdy rozwaliło murowany słupek, podtrzymujący balkon domu, stojącego kilkanaście metrów od drogi.
- Usłyszałem ten huk. Wyszedłem na drogę. Zobaczyłem tuman kurzu. Wiedziałem, że Ela poszła w tamtą stronę, bo chciała porozmawiać z Agnieszką. Kierowany przeczuciem zacząłem tam biec - mąż Eli starał się mówić rzeczowo, spokojnie. - Zobaczyłem zniszczony samochód, a potem żonę i Agnieszkę, leżące w ogródku. Zbadałem tętno żony. Już było niewyczuwalne… Czekałem na karetkę. Cały czas miałem nadzieję, że pogotowie ją uratuje.

Dzieci płakały. Starsza córka Agnieszki, 11-letnia błagała, aby powiedzieć jej, co stało się z mamą.

PRZYZNAJE SIĘ

Jak się okazało, za kierownicą renault siedział 35-letni mężczyzna. Mieszkaniec gminy Gnojno, rozwiedziony, mechanik samochodowy, prowadzi gospodarstwo po rodzicach. Został ciężko ranny. Kilka dni był nieprzytomny. W wieczór tragedii pobrano mu krew do badań na zawartość alkoholu. Okazało się, że miał 1,7 promila! Prokuratura oskarżyła go o to, że po pijanemu spowodował śmiertelny wypadek.

- Przyznaję się - powiedział, kiedy w poniedziałek stanął przed Sądem Rejonowym w Busku. Nie chciał składać wyjaśnień. W śledztwie mówił, że niczego nie pamięta. Później, podczas kolejnych przesłuchań przyznał, że wypił tamtego dnia butelkę wódki.

Na sali rozpraw siedział ze spuszczoną głową. - Co chciałby pan powiedzieć rodzinom ofiar? - zapytał jego obrońca. - Chcę przeprosić, prosić o wybaczenie - odparł mężczyzna.

JAKA KARA?

Proces 35-latka ograniczył się do jednej tylko rozprawy. Sąd przesłuchał ośmiu świadków. A później wysłuchał końcowych mów oskarżenia i obrony. - Do tej pory oskarżony nie miał kłopotów z prawem. Ale w wyniku jego postępowania zginęły dwie osoby. A to nie jedyne ofiary tego wypadku. Zostały rodziny, osierocone dzieci - mówiła pani prokurator. Dla oskarżonego zażądała maksymalnych kar, jakie przewiduje za zarzucane mu przestępstwo kodeks karny: 12 lat więzienia oraz dożywotniego zakazu prowadzenia wszelkich pojazdów mechanicznych.

Obrońca oskarżonego, mecenas Stanisław Szufel, prosił sąd o łagodniejszy wyrok. - Nikt na tej sali nie zaprzeczy, że nastąpiła tragedia. Nie ma tu nikogo, kto nie współczułby rodzinom ofiar - podkreślał adwokat. - Ale czy oskarżony zasługuje na najwyższą karę? Nie neguje swojej winy, nie kręci. Sąd musi wziąć pod uwagę, że nie miał do tej pory kłopotów z prawem, nie łamał przepisów. To był incydent, oderwany od całego jego życia. Choć tragiczny w skutkach. Z tej lekcji oskarżony na pewno wyciągnie wnioski.

Sam 35-latek w ostatnim słowie jeszcze raz przepraszał. - Stało się, jak się stało. Bardzo tego żałuję. Proszę sąd o łagodny wyrok - mówił. A wyrok sąd ma ogłosić właśnie w piątek.

ŻEBY TYLKO ŻYŁA

Mąż Agnieszki w dniu wypadku był akurat w pracy w Niemczech. - Siostra do mnie zadzwoniła i powiedziała, co się stało. To był szok. Zwłaszcza, że akurat przypadała 12 rocznica naszego ślubu - wspomina. Teraz już do pracy za granicę nie wyjeżdża. Opiekuje się córkami. - One tak bardzo tęsknią - płaczą ciotki dziewczynek. - Serce się rwie, kiedy pytają, dlaczego właśnie ich mama musiała zginąć. Mówią: nawet gdyby musiała jeździć na wózku, to kochałybyśmy ją, opiekowałybyśmy się nią. Żeby tylko żyła.

Syn Eli studiuje. Córka w tym roku będzie zdawać maturę. Nie pochwali się mamie świadectwem dojrzałości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie