Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kenia: Nakuru - jezioro z różowym kożuchem

Marzena Kądziela
Flamingi z jeziora Nakuru
Flamingi z jeziora Nakuru Archiwum
Jezioro Nakuru w Kenii wygląda z daleka jak szaroniebieski talerz udekorowany przy brzegu różowymi kwiatami. Niektórym "kwiaty" kojarzą się z miękkim różowym kożuchem. Gdy docieramy blisko wody, okazuje się, że owa tajemnicza ozdoba to flamingi. Setki, tysiące, dziesiątki tysięcy brodzących przy brzegu barwnych ptaków.

Jedziemy wzdłuż Wielkiego Rowu - ogromnego uskoku tektonicznego. Zielona dolina wygląda jakby zupełnie niedawno pod trawą zapadła się ziemia tworząc granicę między wschodnią i zachodnią Kenią.
Przewodnik mówi o ogromnym znaczeniu Wielkiego Rowu w historii całej Afryki. Przez tysiąclecia właśnie tędy wędrowały ludy z podmokłych terenów południowego Sudanu i wyżyn Etiopii. Przez kilka stuleci krainą władali Masajowie, którzy na żyznych łąkach wypasali swe bydło. Europejscy osadnicy wyparli Afrykanów z dawnych pastwisk u wylotu doliny i zamknęli ich niemal na cały okres kolonialny w "Południowym Rezerwacie".

Droga biegnie nad brzegiem doliny. Zatrzymujemy się na jednym z punktów widokowych. Zielony uskok widoczny jest jak na dłoni. Do pełni szczęścia brakuje tylko Masaja w czerwonej szacie narzuconej na ramiona, z długim kijem i jego stada.

Miasto z ogromnym kraterem

Wjeżdżamy do Nakuru - stolicy rozległej prowincji Wielki Rów ciągnącej się od granicy sudańskiej po Kilimandżaro. Miasto było najpierw jedynie stacją kolejową na linii do Ugandy. Dziś jest czwartym co do wielkości miastem kraju. Nie ma ono jednak nic wspólnego z wielkimi metropoliami. Zachowało swój rolniczy charakter, co widoczne jest choćby po ilości sklepów zaopatrujących farmerów w nasiona, nawozy, narzędzia.
Na przedmieściach Nakuru wznosi się wygasły wulkan Menengai, którego krater ma 12 km średnicy i miejscami prawie 500 metrów głębokości. W kraterze rozegrała się niegdyś wielka bitwa między masajskimi plemionami. Ilpuko zaatakowali Ilaikipiak, którzy lekceważyli głównego wodza Biatiana. Chodziło oczywiście nie tylko o honor, ale przede wszystkim o prawo do wypasu bydła w Wielkim Rowie. Podobno setki wojowników plemienia Ilaikipiak zostały strącone w przepaść. Masajowie do dziś wierzą, że na dnie mieszkają diabły i inne złe duchy, dlatego nie chcą podchodzić zbyt blisko krawędzi krateru.

Archeologiczne znaleziska

W okolicy Nakuru znajduje się prehistoryczna osada. Northeast Village to 13 odkopanych w latach 20. ziemianek z neolitu. Archeolodzy znaleźli tam mnóstwo rozbitych naczyń, narzędzia z obsydianu, kości zwierzęce. Prawdopodobnie jamy były zamieszkałe od XII do XVI wieku n.e. Zdaniem naukowców półkoczowniczy lud pasterzy Sirikwa lub Kalendżinów wyparli później z tych terenów Masajowie.
Nieopodal znaleziono neolityczny kurhan, w którym spoczywały szczątki 19 osób. Obok szkieletów kobiet znajdowały się przedmioty codziennego użytku: naczynia, tłuczki, moździerze. Kiedyś bowiem pozycja kobiet w Kenii była znacznie wyższa niż obecnie.

Flamingi powróciły

Po tej porcji historii czas na safari w pobliskim niewielkim Lake Nakuru National Park. Dojeżdżamy do jeziora Nakuru, które z każdej odległości wygląda bajecznie. Jest to zasługa nie tylko położenia, ale przede wszystkim ptaków - flamingów i pelikanów, które są mieszkańcami Nakuru.
Ptaki odlatują z Nakuru i czasami nie pojawiają się przez dwa, trzy lata. W 1962 r. jezioro wyschło niemal całkowicie, ptaki odleciały. Pod koniec lat 70. z kolei w następstwie większych opadów i mniejszego parowania obniżyło się zasolenie, a podniósł poziom wody. Flamingi masowo opuszczały Nakuru przenosząc się na sąsiednie jeziora. Kilka lat temu lustro wody znów się podniosło, głównie dzięki deszczom wywołanym przez huragan El Nino, ale jednocześnie spadło zasolenie i ptaki znów wyniosły się poza park. Gdy tam trafiłam, okazało się, że wróciły zaledwie dwa miesiące przed naszą wycieczką.

Kiedyś nad ciepłymi, alkalicznymi wodami, w których dzięki ptasim odchodom bujnie rozwijały się glony, żyło w pewnym momencie prawie dwa miliony czerwonaków małych (około jednej trzeciej światowej populacji tych ptaków). Obok nich można było zobaczyć także znacznie rzadsze czerwonaki wielkie, których populację na całym świecie ocenia się na 50 tysięcy. Są one wzrostu człowieka i mają mniej wygięte dzioby niż małe, przy pomocy których, z głową pod wodą, szukają drobnych skorupiaków i planktonu.

Naukowcy od lat próbują rozwikłać zagadkę znikania ptaków. Przyczyn upatrują w karczowaniu pobliskich lasów, rozwoju miasta Nakuru, a także w nawadnianiu pól, erozji gleby powodującej zamulanie wód, wydobywaniu piasku z rzeki Njoro. Aby walczyć z komarami, na początku lat 60. wprowadzono do jeziora ryby z gatunku tipala. Ilość komarów znacznie zmalała, za to nad jeziorem zjawiło się mnóstwo białych pelikanów, które również przeszkadzają spokojnemu życiu flamingów. My jednak mieliśmy szczęście i mogliśmy "różowy kożuch" jeziora podziwiać w całej krasie.

Nie tylko flamingi

Park Nakuru to jednak nie tylko jezioro i ptaki. W akacjowym lesie żyje wiele dzikich zwierząt, takich jak hipopotamy, żyrafy, lwy, pantery, bawoły, impale, guźce, zebry, antylopy, strusie, szkale, hieny, pawiany, gazele i wiele innych. Trasy, którymi można się poruszać, gwarantują spotkanie oko w oko z wieloma z nich.

W początkach lat 90. z prywatnego rancza Solio Game Ranch przetransportowano do parku Nakuru kilka czarnych nosorożców, a potem temu Republika Południowej Afryki podarowała dziesięć białych nosorożców. Ogrodzony park skutecznie chroni te zwierzęta przed kłusownikami.

Lwie śniadanie

Gdy buszujemy terenowym samochodem wśród akacjowych lasów i sawanny, nagle nasz kierowca John zatrzymuje pojazd i wskazuje ręką coś, co kotłuje się pośród trawy. Wytężamy wzrok i dostrzegamy makabryczny obraz. Dwie czy trzy lwice zagryzają potężnego bawoła, który macha nogami, jakby w ostatnich chwilach życia miał jeszcze nadzieję na ratunek. Lwice wyszarpują mięso. Wyrywamy sobie lornetkę, by obserwować "śniadanie na trawie". W pewnym momencie, od strony jeziora nadbiega pomoc. Kilkadziesiąt bawołów pędzi do swego przyjaciela. Lwy jeszcze nic nie czują, nadal walczą ze swoją ofiarą. Bawoły z całym impetem wpadają na oprawców, którzy czmychają z uczty. To, co zobaczyłam, przeszło moje wszelkie oczekiwania. Gdy lwy odskoczyły, bawół, o którym myślałam, że już nie żyje, podniósł się i pobiegł w stronę jeziora ze swymi kuzynami. Lwy nie dały za wygraną. W bezpiecznej odległości podążyły za stadem. Wiedzą, że prędzej czy później ich ofiara wykrwawi się, osłabnie i upadnie. Wtedy nie będzie już przeszkód w dokończeniu posiłku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie