Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kielczanka Leokadia Salwa potrzebuje pieniędzy na zakup schodołazu

Iwona Rojek
Leokadia Salwa  straciła lewą nogę z powodu powikłań cukrzycy, na co dzień wspierają ją mąż Tadeusz i sąsiadka Urszula Woźniak, która zorganizowała akcję zbierania na schodołaz.
Leokadia Salwa straciła lewą nogę z powodu powikłań cukrzycy, na co dzień wspierają ją mąż Tadeusz i sąsiadka Urszula Woźniak, która zorganizowała akcję zbierania na schodołaz. Łukasz Zarzycki
Kielczanka Leokadia Salwa straciła już jedną nogę, teraz z powodu cukrzycy grozi jej amputacja kolejnej. Do tego, żeby mogła wyjść z domu i zacząć o siebie ciężką walkę bardzo potrzebny byłby schodołaz.

- Nieszczęście spadło na mnie nagle - opowiada 60-letnia Leokadia Salwa, która razem z mężem i synem mieszka na jednym z kieleckich osiedli.

- Nagle spuchła mi noga, zrobiła się dziwnie różowa, do tego doszła gorączka, więc wezwaliśmy pogotowie. Najpierw pojechaliśmy do szpitala na Kościuszki, ale tam orzeczono, że nic złego się nie dzieje, noga nie wymaga leczenia. Ale ponieważ obrzęk i ból nie mijały, za kilka dni udałam się do szpitala przy ul. Ogrodowej. Kielczanka mówi, że tam na oddziale chirurgicznym stwierdzono, że nie jest z nią dobrze, trzeba działać szybko, ale nie wiedziała co lekarz miał na myśli. Ktoś mowił, że ma sepsę, ktoś, że niedokrwienie. Na karcie było napisane, że ropowicę stopy i podudzia lewego.

Powiedziano, że konieczny jest zabieg i następnego dnia obudziła się bez nogi. - To był dla mnie i moich bliskich ogromny szok - podkreśla.

- Uważam, że lekarze czy psycholog, którego tam nie było, powinni mnie jakoś do tego wszystkiego przygotować. Przeżyłam ogromną traumę, wpadłam w depresję, przez dwa kolejne miesiące już po powrocie do domu siedziałam jak manekin albo cały czas płakałam. Nie wiedziałam już kim bez tej nogi jestem. Przychodzili jacyś rehabilitanci, miałam ćwiczyć, ale było mi wszystko jedno. Tym bardziej, że doszły kolejne komplikacje, zakażenie wdało się w odcinek kręgosłupa, doszło do rdzenia, pojawił się ropień przykręgowy i ropniak nadtwardkówkowy, musiałam znów powrócić na 2 miesiące do szpitala.

Groźne skutki cukrzycy

Pan Tadeusz , mąż Leokadii mówi, że były to najtrudniejsze chwile w ich życiu. Wcześniej ich też nie brakowało. Syn Grzegorz, obecnie 35-letni urodził się z uszkodzeniem splotu barkowego, doszło do niego podczas porodu, ma niesprawną jedną rękę, trzeba było go latami rehabilitować.

- Stale jeździliśmy po szpitalach - opowiada kobieta. - I kiedy wydawało się, że będzie nieco spokojniej, to zdiagnozowano u mnie cukrzycę insulinooporną. Byłam wtedy młoda po trzydziestce i zdziwiona, bo nikt wcześniej z naszej rodziny cukrzycy nie miał. Zarówno pan Tadeusz, jak i pani Leokadia mówią, że nie mieli pojęcia, jakie cukrzyca może przynieść tragiczne powikłania i konsekwencje. Najpierw pogorszył mi się wzrok, potem miałam często omdlenia, kołatania serca, ale nie myślałam nigdy o tym, że mogę stracić nogę. Uważam, że powinno się o tym więcej mówić, ostrzegać pacjentów co im grozi. Ja miałam dodatkowe obciążenia, nadciśnienie, przepuklinę, stłuszczenie watroby, podwyższony cholesterol.

Tę moją utratę nogi, jak opowiada kielczanka, przeżyli bardzo córka mieszkająca w Sosnowcu, też ma problemy z kolanem i syn Grzegorz, żyjący z nimi na co dzień. Obowiązki robienia zakupów, leków, sprzątanie spadły głównie na męża, który sam ma problemy ze zdrowiem.

Pomogła sąsiadka

Obydwoje małżonkowie mówią, że nie wiedzą zupełnie co by się z nimi działo, gdyby nie pomoc sąsiadki Urszuli Woźniak mieszkającej w tej samej klatce.

- Ta wspaniała kobieta uczy wychowania fizycznego w szkole i jest złotym człowiekiem, nie przejdzie obok potrzebującego pomocy obojętnie - podkreśla pan Tadeusz. - Bez niej żona by już nie żyła.

Leokadia Salwa przyznaje, że pierwszy raz w życiu po tej amputacji popadła w taki stan niemocy i rozpaczy. Nawet nie wiedziała, że to jest depresja. Jak straciła nogę, to niczego już nie widziała przed sobą. Siedziała osowiała w fotelu, nawet jej się nie chciało umyć.

- Tym bardziej, że wcześniej byłam osobą ruchliwą, pracowałam w PSS Społem, uwielbiałam gotować i dogadzać swoim bliskim - opowiada. - I nagle zostałam wyłączona z życia.

Urszula Woźniak potwierdza, iż jakiś czas temu dostrzegła, że ta rodzina potrzebuje wsparcia i zaczęła je organizować.

- Okazało się, że największym problemem jest nie tylko załamanie pani Leokadii, ale trzeba było znaleźć też jakieś wyjście, żeby mogła wychodzić z domu - wspomina - Największą barierą były schodki, które należało pokonać. Zniesienie kobiety, wózka wymagało nie lada wysiłku. Nieraz prosiłam mojego męża o pomoc, w dźwiganie włączał się syn Leokadii, jej mąż, ale i tak łatwo nie było. Najlepszym rozwiązaniem byłby schodołaz, bo te 7 schodków to bariera nie do pokonania. Pani Ula mówi, że także z racji pracy jest fanką sportu, sama codziennie biega, bo wie, jakie ruch ma dobroczynne znaczenie właśnie dla zdrowia, dlatego chce zrobić wszystko, aby sąsiadka mogła wychodzić na świeże powietrze.

Tadeusz, mąż Leokadii, dopowiada, że jemu też nie jest łatwo podołać wszystkim nowym obowiązkom w domu, tym bardziej, że sam ma nadciśnienie, cukrzycę, astmę i bezdech senny. - Często muszę podłączać specjalny aparat, żeby nie brakowało mi tlenu, a ostatnio się zepsuł - mówi. - To są skutki pracy w szkodliwych warunkach i hałasie w Iskrze. Tracę słuch. Boję się też spustoszeń, jakie czyni w organizmie cukrzyca. Z rzeczy bardziej optymistycznych opowiada, że udało im się już dostosować częściowo mieszkanie i łazienkę do potrzeb osoby niepełnosprawnej, choć też musieli do środków otrzymanych z Państwowego Funduszu Osób Niepełnosprawnych wziąć pożyczkę i dołożyć swój wkład. Ale żona może już swobodnie myć się w łazience.

Ratować drugą nogę

Po tym jak amputowano jedną nogę pani Leokadii, ona sama najbardziej boi się o to, aby nie pozbawiono jej drugiej.

- A takie niebepieczeństwo istnieje, bo druga stopa też zrobiła cukrzycowa, skóra od niej odpada platami, aż do kości i nie mogę w ogóle na niej stanąć, żeby utrzymać ciężar całego ciała - martwi się bardzo. - Dziś już kolejny raz jadę do Siemianowic Ślaskich, żeby coś zaradzono. Gdybym zostala bez dwóch nóg , to byłaby tragedia. Sąsiadka mnie pociesza, że wyjdę z tego, żebym tylko była dobrej myśli i silnej psychiki, to jeszcze po schodolazie zdobędziemy protezę i będę mogła normalnie chodzić.

Ale teraz najważniejszy jest schodołaz. - Dotarlam do radnej Joanny Winiarskiej i Jacka Wiatrowskiego, poroznosiłam pisma po urzędach i z pomocą tych osób udało się zorganizować bieg. Charytatywny bieg i marsz z kijkami dla Leokadii Salwy i I Bieg Emeryta odbył się 10 października na stadionie lekkoatletycznym. - Mimo nie najlepszej pogody wzięło w nim udział ponad 100 osób - cieszy się organizator Jacek Wiatrowski, prezes Stowarzyszenia Biegacz Świętokrzyski. - Udało się na nim zebrać 1 tysiąc 400 złotych. A schodołaz kosztuje od 15 do 20 tysięcy. Dlatego nie możemy ustawać w wysiłkach.

Prosi o pomoc

Pani Leokadia mówi, że obecnie udaje jej się wyjść z domu jedynie w niedzielę do kościoła. W pozostałe dni nie chce nikogo obciążać swoją osobą. Mąż będzie mnie dźwigał i sam dostanie zawału - boi się o niego.

- Może dobrzy ludzie pomogą mi w zgromadzeniu funduszy na zakup schodołazu, bo sami z niskiej renty i emetytury nie damy rady tyle uzbierać. - Nogę straciłam w 2012 roku, ale tyle czasu upłynęło zanim lekarze poradzili sobie z powikłaniami, a ja ze swoją psychiką, żeby mi się w ogóle chciało żyć - przyznaje Leokadia. - Jednak w przypadku, gdy człowiekowi zdarzy się tak wielkie nieszczęście bardzo potrzebny jest ktoś drugi, żeby podał mu rękę i wskazał jakieś rozwiązania. Z perspektwy czasu oceniam, że w tym szpitalu można mnie było jednak jakoś przygotować do tej amputacji nogi, więcej wyjaśnić, zapytać o zgodę, przedstawić co mnie czeka, dlaczego tak się stało, a nie amputować i koniec. To było trochę takie przedmiotowe traktowanie człowieka. Położyłam się na stół operacyjny, a obudziłam bez nogi. To był za duży wstrząs.

Na szczęście to co najgorsze minęło, choć walka się jeszcze nie skończyła. - Urszula Woźniak przekazuje nam codziennie tyle optymizmu, że zachciało mi się o siebie powalczyć - mówi Pani Leokadia. - Również dla 35-letniego syna, który jeszcze nie ma własnej rodziny i na pewno chciałby widzieć mamę uśmiechniętą. A Ula pociesza nie tylko mnie, ale też syna i męża. Choć jej samej nie brakuje kłopotów.

Ewa Bąk, kielecki oddział Fundacji Szansa Dla Niewidomych

Wszyscy, którzy chcieliby pomóc Leokadii Salwie w uzbieraniu pieniędzy na zakup schodołazu bardzo proszeni są o wpłaty środków na konto Fundacja Szansa dla Niewidomych numer 2212 4010 8211 1100 0005 1417 95 z dopiskiem: “Na schodołaz dla Leokadii Salwy” .

O pomoc dla kobiety prosi szczególnie sąsiadka, nauczycielka Urszula Woźniak. - Ta rodzina bez wsparcia drugich na pewno sobie nie poradzi - mówi. - A brak kontaktu ze światem tylko pogarsza stan psychiczny pani Leokadii Salwy . Schodołaz byłby bardzo potrzrebny ,umożliwiłby jej wychodzenie na powietrze. Dlatego w imieniu tej rodziny, który wstydzi się prosić o cokolwiek proszę wszystkich o pomoc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie