MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Lekarz Roku: Dziękuję każdego dnia (wideo, zdjęcia)

Iza BEDNARZ
Kiedy doktor Bogusław Kupis zaczynał pracę, dermatologowi wystarczały własne oczy i lampa, dziś przychodzi z pomocą diagnostyka medyczna na bardzo wysokim poziomie, badająca mikrostruktury najmniejszych żywych organizmów.
Kiedy doktor Bogusław Kupis zaczynał pracę, dermatologowi wystarczały własne oczy i lampa, dziś przychodzi z pomocą diagnostyka medyczna na bardzo wysokim poziomie, badająca mikrostruktury najmniejszych żywych organizmów. Ł. Zarzycki
Z doktorem Bogusławem Kupisem, świętokrzyskim Lekarzem Roku 2008 rozmawiamy o górach, grzybach, chorobach ciała i duszy oraz o tym, dlaczego pieniądze szczęścia nie dają.

Doktor Bogusław Kupis, został wybrany Lekarzem Roku 2008 w plebiscycie organizowanym przez "Echo Dnia" i świętokrzyski oddział Narodowego Funduszu Zdrowia. Pan doktor nie miał przed nami i państwem tajemnic.

Iza Bednarz * Na stronie internetowej poświęconej historii kieleckiej dermatologii wyczytałam, że kiedyś do poradni dermatologicznej zgłosił się pacjent z rozwiniętą postacią choroby wenerycznej i przyznał się do 50 kontaktów seksualnych w ciągu miesiąca. Lekarz, który go przyjmował, zapytał: "Panie, jak pan to robi?!". A pacjent: "Mam rower". "To, co by było jakbyś pan miał motocykl?"

Doktor Bogusław Kupis: - No comments (śmiech). Ale zdarzały się takie rzeczy. Zwłaszcza w latach siedemdziesiątych było dużo zachorowań na schorzenia przenoszone drogą płciową. Doktor Maria Kowalska, która była moim mistrzem zawodu i opracowała cały standard postępowania i prowadzenia oddziału dermatologicznego, miała też kiedyś pacjentkę z dość zaawansowaną chorobą. Kiedy zapytała ją, czy ma swojego chłopaka, dziewczyna żachnęła się: "Ależ skąd!", "No, jak to, taka ładna dziewczyna?" - powątpiewała pani doktor. Potem się okazało, że dziewczyna podała, jako kontakty większość mężczyzn ze swojej miejscowości i trzeba było przebadać kilkudziesięciu panów. Tak bywa.

Na co teraz chorujemy?

- Jest dużo schorzeń skóry, przede wszystkim łuszczyca, dominują w naszym społeczeństwie choroby alergiczne. Obserwujemy też wzrost zachorowań na choroby przenoszone drogą płciową. Chociaż na szczęście nie jesteśmy jako województwo na czołowym miejscu.

W czasie studiów zastanawiał się pan nad wyborem specjalizacji rozważając dermatologię, anestezjologię, chirurgię i właśnie psychiatrię. Druga pana córka kończy psychologię, czy miał pan jakiś wpływ na jej wybór?

- Chyba nie, ale mamy dużo do porozmawiania ze sobą. Dziś sobie tak myślę, że psychiatria byłaby drugą specjalnością, którą bym wybrał, gdybym miał jeszcze raz zaczynać wszystko od początku. Tym bardziej, że wiele chorób dermatologicznych ma podłoże psychiczne. I to się trudno leczy. Ja widzę, że w przypadku łuszczycy czy atopowego zapalenia skóry, niezwykle ważny jest czynnik emocjonalny. Bardzo potrzebna jest pacjentom pomoc psychologa, psychoterapeuty, emocjonalne wsparcie w leczeniu i w życiu ze schorzeniem przewlekłym. Moim marzeniem było, żeby w oddziale dermatologicznym, w przychodni dermatologicznej mógł pracować psycholog. Myślę, że nawet 50 procent powodzenia w leczeniu niektórych dermatoz zależałoby od współpracy dermatologa i psychologa.

Chodzi o to, żeby pacjenta odstresować, wzmocnić?

- Bezwzględnie, zresztą wiele osób w obecnym czasie wymaga takiego wsparcia. Trudne czasy przyszły.

Czy w tych trudnych czasach pacjenci też są trudniejsi?

- Są bardzo dobrzy. Nie zawsze można im stworzyć komfortowe warunki w leczeniu, ale ja staram się zawsze w miarę swoich umiejętności, wiedzy i praktyki, zapewnić im standard leczenia, bo to jest najważniejsze. Może nie zawsze jest spełniony komfort przyjęcia, bo pracuję w jedynej poradni publicznej, która obsługuje całe województwo, więc nie jesteśmy w stanie przyjąć od razu wszystkich zgłaszających się. Ale 99 procent pacjentów, to są ludzie wspaniali, z godną podziwu cierpliwością czekający na przyjęcie. I przede wszystkim współpracujący z lekarzem. Ja wszystkich swoich pacjentów pamiętam, noszę w sercu, może nie pamiętam z nazwiska, ale kiedy wchodzą, wiem, z czym przychodzą, o co mam ich zapytać, o co nie mogę zapytać, w czym ich mogę pocieszyć. Przez wiele lat leczenia nawiązuje się kontakt emocjonalny, do niektórych nawet starszych od siebie, mówię po imieniu. Szczególnie ciepło staram się traktować biednych pacjentów, ludzi samotnych, schorowanych, takich bez żadnej pozytywnej strony życia, cierpiących na choroby, których nie jesteśmy jeszcze w stanie wyleczyć. Dużo jest takich pacjentów i oni są wdzięczni nawet za dobre słowa. Bo oprócz leku na skórę, potrzebują też tego leku na serce, na duszę.

Koledzy żartują, że pana pasją jest praca od rana do nocy. Nie jest pan już trochę tym zmęczony? Leczy pan trzecie pokolenie pacjentów.

- Czasy nie są komfortowe ani dla nas, ani dla pacjentów, trzeba dużo pracować. Ale w poradni przyszpitalnej stworzono nam naprawdę bardzo dobre warunki. Przychodnia dysponuje najlepszym sprzętem, fachowcami od diagnostyki i lecznictwa. Jest przede wszystkim dla pacjentów. To nie jest oddział przynoszący szpitalowi zyski, dlatego jestem wdzięczny dyrektorom szpitala, że utrzymują przychodnię. Czasem rzeczywiście jest trudno, bo na tych 99 pacjentów trafi się jeden, który sprawi nam autentyczną przykrość.

Przez te wszystkie lata nie uodpornił się pan na takich pacjentów?

- Lekarz nie jest człowiekiem z żelaza, od którego wszystko się odbija nie przenikając do środka. Dlatego, kiedy odbierałem nagrodę, dziękowałem mojej rodzinie, która jest dla mnie absolutnym azylem. Tam wracam i mogę wypowiedzieć wszystkie swoje żale, zmęczenie i tam znajduję zrozumienie, cierpliwość, bo przecież w domu jestem dopiero wieczorem. Trzeba z czegoś żyć, aczkolwiek niczego w życiu się nie dorobiłem (śmiech). Mieszkam w bloku. A, mam samochód. Powiem jednak szczerze, że nie rozpaczam z tego powodu, bo nie będę się martwił, co komu dać. Pieniądze nie są w życiu najważniejsze.

A co jest najważniejsze?

- Ciepło i uczucie, których doznaję od żony i córek. Ja jestem człowiekiem wierzącym i codziennie dziękuję Bogu za to, co mam, a szczególnie za to, co mam najbliższego. To mi wystarczy. Ocenili mnie pacjenci, ocenił mnie ktoś jeszcze, co więcej mi potrzeba? Ja jestem szczęśliwym człowiekiem. Przeżywałem różne czasy, różne rządy i zawsze miałem jedną idee fixe: muszę być uczciwy. Tego mnie nauczyli moi rodzice: "Dziecko, ty nie możesz nikogo skrzywdzić, bo całe życie będziesz miał go na sumieniu". Byli dobrymi, uczciwymi ludźmi, mieli gospodarstwo pod Bodzentynem. I myślę, że największym moim szczęściem będzie to, że nikt nie będzie miał do mnie żalu za to, co mogłem uczynić złego.

Trudno jest przejść przez życie nikogo nie krzywdząc.

- Trudno. Ale cieszę się, że moje córki mówią: "Niedobrze przygotowaliście nas do życia, takie jesteśmy niewspółczesne, naiwnie uczciwe, zawsze idziemy prostą drogą, a inni chodzą na skróty…". A my mówimy z żoną: "Nie szkodzi, to się ocenia po latach, są pewne wartości, których trzeba przestrzegać, ale potem można powiedzieć, o całe szczęście, że się nie zeszmaciłem". Można spokojnie spojrzeć w lustro i… umrzeć (śmiech).

Bardzo niedobre zakończenie…

- Ale ja jeszcze nie mam takiego zamiaru. Mam, dla kogo żyć i pracować. Ja jeszcze muszę żyć długo.

Żeby długo żyć, trzeba mieć kondycję, wiem, że pracuje pan nad nią w górach. Jaka jest ta ukochana trasa?

- Czerwone Wierchy. Najlepiej, kiedy jest brzydka pogoda, niebo zaciągnięte chmurami i nagle wiatr przewieje chmury, albo spadnie deszcz i odsłaniają się takie widoki, że dosłownie wbijają człowieka w ziemię. Ale lubię wszystkie trasy w Tatrach i chodzę wszędzie, gdzie może wejść człowiek w moim wieku. Kocham góry, wystarczy mi być tam kilka dni, żeby się zregenerować. Najczęściej wędruję z moją młodszą córką Marceliną. Idziemy tak sobie przez 12 godzin i w ogóle się do siebie nie odzywamy, czasem pada jedno zdanie na godzinę. Coś fantastycznego. Chociaż w ubiegłym roku mieliśmy małą scysję, bo ja jestem grzybiarzem i kiedy widzę grzyby, nie potrafię sobie odmówić, żeby je zebrać. Na szlaku z Czerwonych Wierchów znalazłem cztery piękne prawdziwki. Marcelina, która jest bardzo świadomym ekologicznie człowiekiem i w życiu nie zerwałaby niczego w parku narodowym, ofuknęła mnie: "Chyba nie zamierzasz ich zerwać?!". Tłumaczę: "Marcelinka, ale ja muszę, bo się zmarnują. Proszę, weź je do plecaka". "Za żadne skarby! Nieś sobie sam! Ja w ogóle idę 20 metrów przed tobą." I wziąłem te prawdziwki, ususzyłem, cymes! Oprócz Tatr lubię też Bieszczady. I oczywiście nasze Góry Świętokrzyskie, wśród których się wychowałem. Ja strasznie lubię tu wracać, jak już tak się napatrzę na inne góry z przyjemnością wędruję po naszych.
Jak to dobrze jest wyjechać, żeby wrócić…
- …i zobaczyć, jak tu jest pięknie. Czasem trzeba wyruszyć w podróż, żeby móc wrócić do siebie, żeby odnaleźć siebie.

Porozmawiajmy jeszcze o innych przyjemnościach życia, na przykład o jedzeniu…

- Jem wszystko, cokolwiek żona ugotuje, zresztą ona mnie rozpuszcza. Ostatnio zrobiła wyśmienitą rybę w sosie. Niebo w gębie. Robi też cudowne rydze w maśle i pomidorach. Ale lubię wszystko i wszystko zjem. Lubię mleko i przetwory mleczne, jabłka. Najbardziej te z robalami.

A gdzie pan chodził na jabłka, jak był pan małym dzieckiem?

- No jak to gdzie? Tam gdzie wszyscy. Do sąsiada. Pyszne miał jabłka, do dziś pamiętam ich smak. Jeszcze czasem można takie spotkać, jak chodzę na spacery z psem, w okolice Karczówki, tam są przedwojenne sady.

Kiedy ma pan już trochę wolnego czasu, co pan lubi poczytać, oprócz dermatologii i psychiatrii?

- Głównie dermatologię! Z reguły polecają mi książki moja żona i córki: "O, tato, tego jeszcze nie czytałeś?" "Nie, ale zaczynam!". I już wiem, że muszę przeczytać, żeby być na bieżąco. A taką książką, którą bym zabrał ze sobą na bezludną wyspę, są "Chłopi" Reymonta. Znam na pamięć wstęp do każdej pory roku i czytam nieustannie te fantastyczne opisy przyrody. Moje dzieci powiedziały, jak ty możesz to czytać?!

Marzy pan o…

- Marzę, żeby nic się nie zepsuło w moim życiu zawodowym i osobistym. Marzę, żeby moje córki były zadowolone z siebie, z wyboru zawodu, z życia. Chciałbym też kiedyś pojechać do prawdziwej Grecji, nie tej dla turystów, ale na wieś w góry, posiedzieć sobie tam z Grekami na ławeczkach, napić się cipuro, to jest wódka grecka domowego wyrobu, bo ouzo jest dla turystów. Popatrzeć na zwyczajne życie. I tyle.
Dziękuję za rozmowę

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie