MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Lekcja (nie)sprawiedliwości

Agnieszka Białek [email protected]
Rodzina Ciszków chce tylko sprawiedliwości. - Minęło kilka miesięcy, a policja nic nie zrobiła - mówią rodzice chłopca.
Rodzina Ciszków chce tylko sprawiedliwości. - Minęło kilka miesięcy, a policja nic nie zrobiła - mówią rodzice chłopca.
W Piotrowcu jeden z ojców siłą wymierza sprawiedliwość w klasie jego córki. Rodzice szukali pomocy na policji. Bezskutecznie.

Dzieci boją się chodzić do szkoły. Rodzice ośmiolatków są przerażeni, bo policja i sądy - ich zdaniem - nie chcą im pomóc. Czemu? Ponieważ w Piotrowcu mężczyzna karze dzieci, bo jego zdaniem skoro rodzice nie wychowali swoich dzieci, on musi to zrobić.

Szkoła Podstawowa w Piotrowcu, w gminie Strawczyn, jest niewielka, uczy się tu 50 dzieci. Wszyscy się znają. 26 października ubiegłego roku Sebastian jak zwykle został przywieziony przez ojca do szkoły. - Widziałem, że syn wszedł do budynku i odjechałem. Miałem na sobie ubranie robocze, dlatego nie wchodziłem do środka. Gdybym wiedział, że tam spotka go takie nieszczęście, to wszedłbym z nim nawet do klasy i cały dzień siedział i pilnował - opowiada Wiesław Ciszek.

Zbigniew Hołda, prawnik, profesor i wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w prawach człowieka:

Zbigniew Hołda, prawnik, profesor i wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w prawach człowieka:

- Zadziwiająca i niedorzeczna sprawa. Zarówno sąd, jak i policjanci popełnili kilka niewybaczalnych błędów. Po pierwsze policjanci po zawiadomieniu przez dyrektora szkoły powinni od razu zawiadomić prokuraturę i wszcząć postępowanie karne z urzędu. Z drugiej strony sędzia prowadzący sprawę powinien od razu się zorientować, że to nie chodzi o dziecko, tylko o dorosłego i powinien przekazać sprawę do właściwego wydziału sądu. Dlaczego rodzice nie wiedzieli, że w sądzie toczy się postępowanie z udziałem ich dziecka, dlaczego dziecko nie było przesłuchane? Za dużo niejasności w tej sprawie, ktoś to powinien wyprostować.

Sebastian przebierał się w szatni. Ponieważ pomieszczenie jest małe, niechcący - jak mówi - potrącił swoim tornistrem plecak koleżanki z klasy. - W przejściu nagle podszedł do mnie jej tata. Stanął, podniósł mnie za uszy i zapytał, czy chcę zobaczyć Warszawę. Potem mi ściągnął spodnie i powiedział, że następnym razem wleje mi pasem - płacze chłopak.

Ośmiolatek bał się krzyknąć. Rozpłakał się. Płakał przez cały czas, w klasie również. Zobaczyła to wychowawczyni. Dopiero dzieci, które widziały całe zajście, wytłumaczyły, pani dlaczego Sebastian płacze. Same również były wystraszone. Nauczycielka dzwoniła do rodziców, nikogo nie zastała. Poszła do dyrektora szkoły, a ten od razu zawiadomił policję.

BAŁ SIĘ CO POWIE MAMA

Kiedy ośmiolatek wrócił do domu, nic nie powiedział rodzicom. - Czułam, że coś się stało - mówi Ewa Ciszek, mama chłopca. - Dopiero młodsza córka powiedziała. Serce mi zapłakało, mój synek upokorzony na oczach całej szkoły. Od razu pojechaliśmy do szkoły, ale była zamknięta. Następnego dnia zgłosiliśmy się na policję. - Policjanci nie chcieli od nas przyjąć zeznań, bo mówili, że już ta sprawa zgłoszona jest przez dyrektora szkoły - mówi pani Ewa.

Od tego dnia państwo Ciszek nie mogli doczekać się podjęcia przez policjantów jakichkolwiek działań. - Dzwoniliśmy, przyjeżdżaliśmy na posterunek. Ale tam nikt nie chciał powiedzieć, co w sprawie zrobiono. 5 grudnia dowiedzieliśmy się, że sprawa syna znajduje się w sądzie dla nieletnich i trzeba czekać. Zastanawialiśmy się z mężem i rodziną, dlaczego tam, przecież to dorosły popełnił przestępstwo. Nikt nam tego nie mógł wytłumaczyć - mówią Ciszkowie.

21 stycznia byli znowu na posterunku. - Dzielnicowy nie chciał z nami rozmawiać, powiedział, że on niczego nie będzie szukał. Żebyśmy sobie do sądu pojechali - mówią. To nazajutrz pojechali. Ale swojej sprawy nigdzie nie znaleźli. Ani w sądzie, ani prokuraturze.

Kiedy Sebastian opowiada, płacze. Rodzice co chwilę uspakajają chłopca. - Nie płacz synku, ten pan ci już nic nie zrobi. Dopilnujemy tego - mówi ojciec. Sebastian do szkoły długo nie chciał chodzić. Do domu przyjeżdżały ciotki, babcie, wszyscy z nim rozmawiali. Teraz, gdy chłopiec widzi ojca koleżanki, boi się wejść do szkoły, a samej dziewczynki unika jak ognia. - Ten pan czasami pojawia się w szkole, staje w przejściu i czeka na mnie. Jak widzi, że jestem z tatą, to odchodzi, ale jak jestem sam, to muszę bokiem się przeciskać - mówi Sebastian.

A WIKTOR ZA CO?

Okazuje się, że nie tylko Sebastianowi się dostało. Kilka dni wcześniej ten sam mężczyzna wymierzył sprawiedliwość innemu chłopcu. - Wiktorek przyszedł ze szkoły. Nic nie mówił, był blady - mówi babcia drugiego dziecka. - Patrzymy, a tu uszy ma naderwane, aż krew było widać. Myśleliśmy, że to jakieś dziecko mu zrobiło, ale nie mogliśmy dowiedzieć się niczego od wnuka. Przez dwa tygodnie milczał i prawie nic nie jadł. Córka pojechała do lekarza. Nie wiedzieliśmy, co się stało z naszym dzieckiem.

Dopiero kiedy we wsi rozeszło się, co się stało Sebastanowi, babcia zapytała Wiktora, czy jemu też ten sam mężczyzna naderwał uszy. - To było dla mnie szok. Wiktor nagle stanął na środku kuchni i się zsikał ze strachu. Zięć następnego dnia pojechał na policję - mówi babcia.

Otrzymali z sądu informację, że mają zapłacić 300 złotych kosztów sądowych, dopiero wtedy mogło być wszczęte postępowanie. - Daliśmy sobie spokój, bo nas nie stać, a po policji spodziewaliśmy się czegoś innego - mówi babcia.

WZIĄŁ SIĘ ZA WYMIERZANIE KAR

Na początku rozmowy mężczyzna, na którego wskazują obaj chłopcy, wypiera się wszystkiego i dziwi się, że go pytamy o tą sprawę. - Niczego takiego nie zrobiłem. Byłem na policji, policjanci nawet mnie nie przesłuchiwali. Niczego nie podpisywałem. Powiedzieli, że postępowanie kończą - mówi ojciec dziewczynki.

W trakcie dalszej rozmowy, stwierdza: - Musiałem wymierzyć karę, bo dokuczali mojej Julitce. Pół roku wcześniej jeden z chłopaków zdjął jej spodnie. Córka pokazała, który i go skarciłem. Żona zgłaszała to do szkoły, ale żadnych efektów nie było, więc sam się sprawą zająłem. I będę to robił zawsze, gdy mojej Julitce będzie się działa jakakolwiek krzywda. Mogę nawet siedzieć, ale krzywdy jej zrobić nie dam - mówi stanowczo.

Mówi, że od tej pory jest spokój. - Jak go matka z ojcem nie wychowała, to ja wychowam - zapewnia. - Jeszcze się dowiem, które dziecko przecina córce woreczek z butami. Rozumiem, że można się doczepić, jakbym dziewczynki bił, ale to chłopaki, których rodzice nie wychowują. Takie dzieci nadają się do poprawczaka - opowiada.

ZROBIŁ, CO MÓGŁ

Ryszard Janowski, dyrektor Szkoły Podstawowej w Piotrowcu mówi, że do tej pory żaden wychowawca nie zgłaszał do niego jakiegokolwiek problemu z dziećmi. Pierwsze było z Sebastianem. - Przyszła do mnie wychowawczyni i opowiedziała, co zrobił Sebastianowi jeden z rodziców. Od razu złapałem za telefon i zawiadomiłem policję - mówi Ryszard Janowski.
Dyrektor wysłuchał też dzieci, które potwierdziły całe zajście w szatni. - Niech ten pan zacznie wychowywanie od swoich dzieci. Wymierzanie kary przez tego pana jest niedopuszczalne. Ponieważ dopuścił się czynu karalnego, moja rola się tu kończy a resztą powinna się zająć policja czy sąd - stwierdza dyrektor.

POMYLILI POSZKODOWANYCH?

Posterunek policji w Łopusznie, godzina 13. Drzwi zamknięte. Długo pukamy. Dopiero po kilku minutach kierownik otwiera drzwi. Wyjaśniamy, po co przyjechaliśmy. Policjanci nie bardzo się orientują, o co pytamy. Zaczynają szukać w książkach interwencji, czy takie zgłoszenie było. Okazuje się, że nigdzie nie jest odnotowane, iż dyrektor szkoły dzwonił z interwencją. Natomiast znaleźli zgłoszenie Ewy Ciszek, matki Sebastiana. - A, to sobie przypomniałem, proszę szukać w sądzie dla nieletnich - mówi Jarosław Gumia, kierownik posterunku w Łopusznie. Dlaczego? - Bo komendant tak kazał. Nie wiem, dlaczego.

- Wysłałem papiery do sądu dla nieletnich - mówi Marian Wojda, dzielnicowy posterunku w Łopusznie i nie zastanawia go to, czemu niby podejrzanym dorosłym ma się zajmować sąd - jak sama nazwa wskazuje - dla nieletnich. - Potem sąd nakazał mi uzupełnienie informacji. To je wysłałem - wyjaśnia.

Tymczasem w Komisariacie Policji w Strawczynie, któremu podlega posterunek w Łopusznie, dowiadujemy się, że sprawę skierowano do… sądu rodzinnego, ponieważ w sprawie uczestniczył nieletni - wyjaśnia zastępujący komendanta komisarz Grzegorz Chlasta. Obiecuje, że zbada sprawę od początku. - Znalazły się materiały. Prawdopodobnie mylnie policjant przesłał notatkę tej spawy - mówi następnego dnia. - Nie wiem, czy sąd dalej się pomylił, ale sprawa dotyczy osoby dorosłej, a pokrzywdzonymi są nieletni.

ODBIJAJĄ PIŁECZKĘ

Prezes Sadu Rejonowego we Włoszczowie pisemnie udziela nam odpowiedzi. Dorota Stach-Chrzanowska pisze, że posterunek policji w Łopusznie Komisariat Policji w Strawczynie 5 grudnia, czyli dopiero ponad miesiąc po zdarzeniu, przesłał do Sądu Rodzinnego notatkę urzędową. - Z uwagi na to, że notatka policji wymagała uzupełnienia w zakresie danych osobowych drugiego uczestnika zdarzenia, zwróciliśmy się 11 grudnia do posterunku w Łopusznie o dodatkowe informacje - wyjaśnia prezes Sądu. Jak się okazuje, notatka policji nie zawierała pełnych danych, jakie powinna zawierać, nie pozwalała znaleźć sprawcy. Sąd miał tylko dane nieletniego i nie wiedział przeciwko komu prowadzić postępowanie.

Dopiero 10 stycznia, czyli po 78 dniach od zgłoszenia, sąd dowiedział się, że w zdarzeniu uczestniczyło nie dziecko, ale… dorosły mężczyzna. - Stąd uznaliśmy, że rozpoznanie sprawy nie należy do właściwości Sądu Rodzinnego i poinformowaliśmy posterunek policji w Łopusznie, że sprawę, która dotyczy osoby dorosłej musi rozstrzygać inny sąd - wyjaśnia prezes.

Prezes nie chce oceniać pracy policji i tego, kto się pomylił. Kończy, że sprawa w sądzie rodzinnym została zakończona, a wniesienie "aktu oskarżenia do sądu należy do kompetencji organów ścigania lub pokrzywdzonego w sprawach prywatnoskargowych".

SĄ W SZOKU

Rodzice Sebastiana niczego już nie rozumieją. - To znaczy, że postępowanie mogło być prowadzone przeciwko naszemu synkowi, a potem dopiero sąd połapał się, że ktoś się pomylił? - dziwią się. Rodzina Ciszków była w prokuraturze. Prokurator, kiedy usłyszał jakie mają problemy z policją, powiedział, żeby na policjantów złożyli skargę za niedopełnienie obowiązków i lekceważący stosunek do sprawy. Skargę złożyli następnego dnia. - Nie chcemy pieniędzy czy czegokolwiek. Chcemy, żeby ten mężczyzna odpowiedział za swoje czyny - mówią.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie