MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Londyn - Anglia

Piotr Kutkowski

Z Londynem najlepiej kojarzy się scena z filmu "Miś" Stanisława Barei. Kobieta na poczcie mówi tam: "Nie mogę wysłać tej depeszy! Nie ma takiego miasta - Londyn! Jest Lądek, Lądek Zdrój, tak..." Stolica Wielkiej Brytanii jednak istnieje i jest dostępna dla każdego z nas za o wiele mniejsze pieniądze niż to się może wydawać.

Założenie było proste - spędzić w Londynie kilka dni, jak najwięcej oglądając i wydając jak najmniej pieniędzy. Pierwsza i najważniejsza sprawa to dojazd. Autokar w dwie strony kosztuje kilkaset złotych za dwie doby podróży. Za drogo i za długo, zwłaszcza gdy alternatywą są tanie linie lotnicze. Komputer, Internet, porównanie kilku ofert. Najatrakcyjniejszą wydaje się bilet linii lotniczych "Easy Jet", które dopiero wchodzą na polski rynek. Według internetowego cennika za przelot w obie strony wraz z opłatami lotniskowymi zapłacimy niecałe 40 funtów, czyli około 240 złotych. Jeszcze tylko zapłata przy pomocy karty kredytowej i rezerwacja jest gotowa. Na tej samej stronie internetowej jest również propozycja skorzystania ze współpracującej z liniami lotniczymi firmy przewozowej, która może dowieźć pasażerów z lotniska do oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów Londynu. Za bilet tam i z powrotem, kupiony przez Internet, trzeba zapłacić 8 funtów, czyli dwa razy mniej niż u kierowcy czy w biurze. I jeszcze jedno internetowe poszukiwanie, tym razem hotelu. Taniego, ale w miarę wygodnego. Propozycji jest mnóstwo, szukanie zajmuje blisko godzinę. Ważne, by hotel leżał w I lub II strefie metra i korzystający z niego goście mogli sami przyrządzać sobie potrawy w kuchni. Oferty rozpoczynają się zwykle od 15 funtów za miejsce w wieloosobowym pokoju, ale jest i prawdziwa perełka - 25 funtów za pokój dla dwóch osób. Poprzez Internet trzeba wpłacić 10-procentową zaliczkę. W zamian na ekranie komputera pokazuje się potwierdzenie zamówienia. Trzeba je tylko wydrukować i zabrać z sobą.

Przed Londynem korki

Samolot startuje z lotniska Okęcie-Etiuda tuż przed godziną 12. Niecałe dwie godziny wcześniej ja i moi towarzysze podróży wpadamy jednak w korek w centrum Warszawy. Prędkość śladowa, perspektywy na odblokowanie niewielkie. Minuty zamieniają się w kwadranse, wskazówki zegarków coraz bardziej zbliżają się do punktu krytycznego. Na lotnisko wpadamy 20 minut przed odlotem. Polski pracownik "Easy Jet" kręci głową.

- Nie da rady - mówi wskazując na tabliczkę z napisem, że odprawy kończą się na pół godziny przed odlotem.

Jedyne wyjście to następny lot tych samych linii za kilka godzin. Pracownik potwierdza, że taka możliwość istnieje.

- Zrobimy to dla państwa za darmo. Jesteśmy chyba jedyną linią, która tak działa - uśmiecha się pytany, ile to będzie kosztowało.

Wieczorem jesteśmy na lotnisku już na dwie godziny przed odlotem. Wydruk z komputera jest jednocześnie biletem, odprawa przypomina zwykłą odprawę, różnica w podróżowaniu tanimi liniami od zwykłych polega na tym, że nie ma numerowanych miejsc i że na pokładzie za każdy podany nam produkt trzeba zapłacić. Na lotnisku w Luton jesteśmy punktualnie o godzinie 22.30. Praktycznie "zero" odprawy celnej i paszportowej i bardzo sprawne wyładowanie walizek pozwalają nam na znalezienie się już 15 minut później w autobusie. I tu doceniamy potęgę Internetu - wydrukowane w Polsce karteczki zamieniają się w rękach kierowcy w prawdziwe bilety. Ostatni etap podróży, tym razem już wprost do hotelu, pokonujemy metrem. Na szczęście nie jest jeszcze zamknięte, kraty zasuwane są dopiero po północy. Hotel nie poraża elegancją, łazienki są na korytarzu, kuchnia niewielka, za to pokój duży i przestronny. Bez luksusu, ale i bez smrodu. Miłym zaskoczeniem jest polska recepcjonistka.

- Za tę cenę naprawdę trudno byłoby wam w Londynie znaleźć coś równie atrakcyjnego - potwierdza nasz wybór kobieta.

Piechotą po Londynie

Rano odkrywamy, że hotel stoi na obrzeżach wielkiego parku. Mało w nim drzew, za to mnóstwo równiutkiej trawy, na której rozgrywają piłkarskie mecze starzy i młodzi. Wchodząc do metra zastanawiamy się, jaki wariant biletu wybrać, a jest ich kilka - karta dzienna uprawniająca do podróżowania w dwóch strefach, w czterech strefach, karta weekendowa, karta tygodniowa. Cena najtańszej, uprawniającej do podróżowania niemal przez cały dzień wszystkimi środkami komunikacji miejskiej wynosi 4 funty 30 pensów. Gdy się porówna z ceną jednorazowego przejazdu, czyli dwa funty, to tanio.

Metro, zwane przez Anglików tube, jest największe na świecie. Każda z linii ma swoje kolorowe oznaczenie, orientację w podziemnym świecie ułatwiają powszechnie dostępne mapki. Dla tych, którzy wolą jeździć wolniej, ale za to z możliwością podziwiania widoków Londynu dostępne są piętrowe autobusy. Starsze modele mają z tyłu platformy pozwalające na wskakiwanie i wyskakiwanie w biegu, najnowsze są wyposażone w ciekłokrystaliczne monitory, w których kierowca i pasażerowie mogą oglądać zmieniające się obrazy z kilku kamer. Dzięki nim widać doskonale faceta na dolnej platformie, który wyścielił swoimi nogami znajdujący się przed nim fotel oraz panią, która zajada bułkę. Dziwimy się, że takie nowinki są tu na porządku dziennym, bo u nas ekrany i kamery zniknęłyby pewnie za sprawą pasażerów w kilka minut!

Londyńskich taksówek jednak nie testujemy, chociaż chyba warto. Wszystkie wozy mają obowiązkowo czarny kolor, jednakowe wymiary kabiny i zaskakują konserwatywnym wyglądem. Projektowano je w latach, gdy powszechnym nakryciem głowy były meloniki i cylindry, stąd taka wysokość auta. Najtańszym i najbardziej niezawodnym sposobem przemieszczania się po Londynie są jednak nogi. Tyle tylko, że trzeba stale uważać, bo ruch jest lewostronny, stąd też nasze przyzwyczajenia przy przechodzeniu przez jezdnię mogą się okazać zgubne. Na szczęście przed każdym krawężnikiem znajduje się napis ostrzegający przed niebezpieczeństwem i wskazujący, w którą stronę należy najpierw skierować oczy.

Wysoka cena historii

Zwiedzanie zaczynamy od Piccadilly Circus. Na środku placu znajduje się słynna rzeźba Erosa, a na kamienicach słynne, ogromne neony. Kilkaset metrów dalej leży Trafalgar Square z wzniesionym w 1840 roku pomnikiem admirała Nelsona. Ulica Whitehall jest jedną z najbardziej znanych w Londynie. Znajdują się przy niej gmachy rządowe, a turystów przyciąga przede wszystkim uliczka premierów, czyli Downing Street. By spotkać się z brytyjską tradycją, warto zobaczyć zmiany warty królewskiej przed Buckingham Palace i popisy Konnej Kawalerii Królewskiej. To prawdziwe spektakle, których scenariusz nie zmienia się od setek lat. Nawet wypowiadane przez oficerów kwestie są takie same, jak przed wiekami.

Ulica Whitehall doprowadza nas do gmachu parlamentu, przed którym strajkują właśnie jacyś ludzie. Policja jednak nie reaguje, podobnie jak przechodnie. Nas interesuje jednak wieża, na której znajduje się słynny zegar Big Ben. Liczy on ponad sto lat, mechanizm waży pięć ton, a ciężary schodzą do samej ziemi. Anglicy twierdzą, że w swojej historii zegar stanął tylko kilka razy i to nie ze swojej winy. I kolejny słynny punkt Londynu, czyli Opactwo Westminsterskie, w którym znajdują się groby królewskie i groby wielkich ludzi, chociażby Dickensa. By je zobaczyć, trzeba zapłacić ponad 6 funtów. - Taka jest cena historii - żartujemy między sobą.

Grający na pachołku

Wieczór rezerwujemy na okolice Cover Garden. To dzielnica artystów, cyganerii, wędrownych grajków i ulicznych mimów. Tutaj liczy się oryginalność, która jest zaraz przeliczana na pensy i funty. Płaci ten, komu się podoba. Nam podoba się facet grający na... drogowym pachołku. Może nie ze względu na formę, styl i muzykalność, ale za pomysł.

Być w Londynie i nie wejść do pubu to grzech. Grzechem jest być w pubie i nie zamówić piwa. Kufel kosztuje 2,5 funta, czyli lekko licząc około 15 złotych. Pierwszy "guinness" gorzko smakuje, drugi wpływa do gardła już dużo lżej. Byłby i trzeci, gdyby pięć minut przed godziną 23 nie rozległ się dźwięk gongu. - Ostatnia kolejka dżentelmeni - oświadczył z szacunkiem barman i co najważniejsze, dotrzymał słowa ratując nas od bankructwa.

Do hotelu wracamy nocnym autobusem. Miasto jest pięknie oświetlone, więc warto zobaczyć je nie tylko za dnia. Wydaje się bardziej tajemnicze, a jednocześnie przyjazne i ciepłe.

Lenina za bródkę

Lista miejsc, które warto zobaczyć w Londynie jest ogromna, ale czasu, by je zwiedzić, dużo mniej. Korzystając z metra i autobusów dojeżdżamy do znanego z widokówek mostu Tower Bridge, do zamku Tower, katedry Świętego Pawła. Chcąc je poznać od środka trzeba jednak wysupłać z kieszeni po kilka funciaków. To i tak nic w porównaniu z Galerią Figur Woskowych Madame Tussaud's, gdzie wejściówka kosztuje kilkanaście funtów. Ale warto wydać te pieniądze, by móc zobaczyć perfekcyjnie wykonane podobizny najbardziej znanych ludzi na świecie i na przykład skubnąć za bródkę Lenina. Muzea figur woskowych istnieją już w wielu miastach, ale to było pierwsze, a poza tym jest największe i najbardziej znane. W Londynie można fotografować się z figurami, a nawet je dotykać. Pokusa jest zbyt silna, by nie spróbować i chociażby dlatego warto zapłacić za wstęp.

Oddechem dla kieszeni są natomiast inne muzea, gdzie wstęp jest darmowy. W Muzeum Historii zwiedzający nie tylko oglądają eksponaty, ale także stają się aktywnymi uczestnikami pokazu. Chcesz dowiedzieć się, jak śpiewa ptaszek z ilustracji - naciskasz guzik; jaka jest różnica nacisku stopy słonia i konia - naciskasz z różną siłą dwa różne, metalowe walce. W przeniesionym z Japonii wnętrzu sklepiku możemy przeżyć trzęsienie ziemi, a przezroczysty model ludzkiego ciała pozwala na ujrzenie, jak organizm radzi sobie z potrawami.

National Galery zgromadziła z kolei ogromną kolekcję obrazów. Do "Słoneczników" van Gogha można podejść na odległość ramienia, równie przystępne są obrazy słynnych impresjonistów lub takich sław, jak Rembrandt czy Rubens. Od wielkich dzieł aż głowa boli, mając kilka godzin trudno się napatrzeć na tyle piękna. Podobny ból czeka nas w British Muzeum. Zbiory egipskie, greckie, rzymskie, przekrój wszystkich kultur i całej historii. Na dokładniejsze obejrzenie wszystkich wystawionych zbiorów przydałby się cały tydzień.

- Nagrabili wszystkiego z całego świata, że aż pozazdrościć - wzdycha jeden z kolegów.

W każdym z muzeów "grasują" grupy dzieciaków z nauczycielami. Ubrane w jednakowe ubiory maluchy biegają z notatnikami po salach albo wysiadują po turecku przed danym eksponatem i z otwartymi ustami słuchają opowieści przewodnika. Są też uczniowie -"malarze", którzy wpatrując się w dzieło mistrza tworzą własne rysunki. Niekoniecznie podobne, ale na pewno oryginalne.

Taniej niż w Lądku

Czas w Londynie mija błyskawicznie. Szkoda go na wysiadywanie w knajpach, w których najskromniejszy obiad kosztuje około 10 funtów. Dla naszych kieszeni zbawienna jest hotelowa kuchnia, w której sami szykujemy potrawy i tylko raz fundujemy sobie obiad, znajdując knajpkę, gdzie za 6 funtów można jeść, ile się podoba. Za darmo są za to widoki w restauracji, metrze, na ulicach. Mało jest miast na świecie, w których można byłoby spotkać taki konglomerat kolorów skóry, fryzur, strojów, zachowań. Dostojny pan w meloniku stoi obok noszących długie brody Hindusów - Gurkhów. Na przystanku autobusowym czeka mężczyzna ubrany w szkocki strój z nieodłączną spódniczką, z taksówki wysiadają szczelnie zasłonięte muzułmanki. Japończycy przemykają obok Murzynów, Jamajczycy obok białych. I nikomu to nie przeszkadza.

Pakując walizki podsumowujemy wydatki. Okazało się, że koszt tego wyjazdu na osobę to nieco ponad 100 funtów, czyli około 600 złotych. A ile byśmy wydali przez ten czas w Lądku Zdroju?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie