Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Małgorzata Oracz na scenie Teatru Lalki i Aktora Kubuś w Kielcach jest już 40 lat: Po to się urodziłam by grać i pomagać [ZDJĘCIA]

Lidia Cichocka
Małgorzata Oracz świętuje 40-lecie pracy na scenie Teatru Lalki i Aktora Kubuś w Kielcach
Małgorzata Oracz świętuje 40-lecie pracy na scenie Teatru Lalki i Aktora Kubuś w Kielcach Dawid Łukasik
W sobotę brawurowo zagrała tytułową wiedźmę w sztuce " Jak zostałam wiedźmą" i świętowała 40-lecie pracy na scenie Teatru Lalki i Aktora Kubuś w Kielcach. Małgorzata Oracz mówi o swej pracy i domu.

40 lat minęło. Były podziękowania, kwiaty. Czy w takich momentach wspominasz czasy, kiedy zaczynałaś pracę w teatrze?

- Coraz częściej wracam pamięcią do tamtych czasów. Także z biegiem upływających lat, tych moich, osobistych. To były fajne czasy, inaczej się wtedy funkcjonowało. Byliśmy wielką rodziną teatralną. Jechaliśmy na występy, w autokarze się śpiewało. Po spektaklach zatrzymywaliśmy się, bo las, bo sklep na wsi, robiliśmy ognisko. Takie różne rzeczy, których teraz się nie robi. Chciałabym wrócić jeszcze do tamtych czasów, tamtej atmosfery.

A pamiętasz swoją pierwszą wizytę w Kubusiu?
Tak, przyszłam na egzamin. Wcześniej startowałam do szkoły aktorskiej w Warszawie, ale ponieważ dziewczyn było wiele powiedziano mi żebym wróciła za rok, przyjmą mnie nawet bez egzaminu. Tyle, że po powrocie do Kielc zobaczyłam, że jest nabór na aktorów do teatru Kubuś. Przyszłam bez podania, ale z gitarą. I kiedy Zdzisiu Wenus zapytał: Kto z państwa chce iść pierwszy? powiedziałam, że ja. - To chodź laluniu - usłyszałam, bo Zdzisiu zawsze tak mówił: laluniu. Wyrecytowałam wiersze, zaśpiewałam piosenkę, którą sama ułożyłam. Od razu dyrektor Dragan mi powiedziała, że jestem przyjęta, tylko tym czekającym na korytarzu miałam nic nie mówić, bo chętnych było jeszcze wielu.

Twoja pierwsza rola?

W spektaklu, który już grali - "Baranki i ospały diabeł" grałam trawkę. Biegałam i robiłam po swojemu, bo uciekałam barankom. Potem dostałam dwie duże role: w "Szopce krakowskiej" zagrałam krakowiankę Małgorzatkę, to były lalki, ale też żywy plan. Potem w "Baśni o zaklętym kaczorze" grałam wojewodziankę. Tę lalkę, piękną, ale bardzo ciężką zapamiętam na zawsze. Niedawno policzyłam, że miałam 151 spektakli i ponad 180 ról, bo często gra się więcej niż jedną postać.

Wróciłaś na studia?

Kiedy przyszła pora egzaminów dyrektor Irena Dragan przekonała mnie żebym została. Tu zarabiałam i nie siedziałam mamusi na karku, byłam samodzielna. Mogłam grać i przygotowywać się do egzaminu eksternistycznego. Po latach trochę tego żałuję. Bo wiesz, jak jest w teatrze lalki. Tu się gwiazdą nie zostaje. Nie mówię, że chciałabym nią być, ale chciałabym się bardziej realizować. Ja kocham lalki i publiczność dziecięcą, ale często reżyserzy mówili mi: Ty powinnaś w dramacie grać. No tak, ale ja kocham animować, będę umierać i będę animować

Od niedawna jesteś aktorka dramatyczną...

Tak, Teresa i Mirek Bielińscy zaprosili mnie do teatru TeTaTeT. Propozycja była zaskakująca, miałam mało czasu, 2 - 3 krótkie próby przed wejściem w "Umrzeć ze śmiechu", ale udało się. To wspaniała przygoda i dała mi bardzo dużo. Radość grania a przede wszystkim wiarę w siebie, w moje aktorstwo. Bo ja jestem bardzo samokrytyczna i zawsze myślę, że można coś zrobić lepiej. Nie mam kompleksu na punkcie teatru lalki, bo wiem, że aktorowi z teatru dramatycznego trudno byłoby grać lalkami, to jest ciężka fizyczna i umysłowa praca. Często gra się na kolanach, wygina kręgosłup we wszystkie strony. Ja do dramatu mogę pójść, radzę sobie, gorzej jest w drugą stronę.

Obecny dyrektor docenia aktorów, promuje ich z imienia i nazwiska, nie chowa za lalkami, pokazuje twarze. To chyba dobrze?

Jestem mu bardzo za to wdzięczna. Do tej pory aktorów nie było, grali, ale ich nie było. Dobrze, że teraz będą obchodzone jubileusze, że ma być podsumowanie sezonu. Byłam zaskoczona faktem, że z powodu mojego jubileuszu do teatru przyszedł prezydent. I popłakałam się po premierze, bo nie zdarzyło się, żeby ktoś o mnie tyle ciepłych słów powiedział. Dyrektor Jędrzejczak na scenie podziękował mi za wszystkich, którym pomogłam. Rozczuliło mnie to.

Małgosia Oracz jest znana z tego, że pomaga innym...

Tak, bo trzeba tak robić, trzeba zachować człowieczeństwo. Nie możemy być wilkami, bo co z tego będzie?

Policzyłaś społeczne, charytatywne akcje, w których brałaś udział?

Nie, ale było ich mnóstwo i wiem od kiedy, od akcji w pałacyku Zielińskiego w 2001 roku. Mama nas tak wychowywała, bo mój brat okulista też jest taki. Wpajała nam, że trzeba być dobrym człowiekiem i nawet jak ktoś nam dokuczy to trzeba mu przebaczyć. Każdy może popełnić błąd, my też nie jesteśmy święci. A ja kocham ludzi i będę ich kochać nawet, jak mi dokuczą.

I każdemu kto się zwróci o pomoc pomożesz?

A nawet jak się nie zwróci. Wydaje mi się, że tak powinno być. Na tym polega życie. A jeszcze po operacji guza mózgu, gdy nie było wiadomo czy przeżyję... Bóg dał mi drugie życie, bo bardzo wierzę w Boga, jestem z nim blisko, modlę się dużo. W tej obecnej sytuacji za Ukrainę i za nas, Polaków też. Pomyślałam, Boże, jak dałeś mi drugie życie to ja będę jeszcze więcej robić. Dla mojego sumienia i żebym się cieszyła, że mogę komuś pomóc. Mogę dać nadzieję, dobre słowo. Po tej mojej chorobie odzywało się wiele osób chorych onkologicznie. Zresztą ja nie wiem dlaczego, ale przyciągam ludzi, którym coś złego się dzieje. Nawet w kolejce obcy zwierzają mi się ze swoich problemów. Może to jakiś dar? Może jestem do tego stworzona?

Kiedyś miałaś zdolność uleczania bólu głowy...

Miałam, ale nie wolno mi tego robić. Owszem wyczuwałam choroby, kręgosłup umiem nastawić. Mogłam tak jak brat być lekarzem, ale wolę być aktorką.

Moja córka też ma taki talent do ludzi, jest fizjoterapeutą, ale i psychologiem. Przyciąga do siebie tych z problemami i mówi, że ma to po mnie.

Ostatnie lata, pomijając pandemię, były dla ciebie dobre?

Tak, bo nawet jeśli są problemy to wiem, że z nich wyjdę dzięki opatrzności bożej. Mam wrażenie, że ktoś mi mówi: idź tą drogą. Raz miałam taki przypadek: zawsze jeżdżę tą samą drogą, ale nagle jakby mi coś kierownicę odbiło, skręciłam nie tam, gdzie chciałam. Zła byłam, że się pomyliłam, ale kiedy czekałam na światłach usłyszałam potężne łup! Za mną doszło do wypadku. Gdybym tam pojechała wzięłabym w nim udział. Inny przykład: wszystkie badania wskazywały, że mam glejaka a kiedy otworzyli mi głowę okazało się, że ten nowotwór jest zbity w jedną kulkę. Modliłam się wtedy do ojca Pio, dostałam książkę o nim, ale nie miałam siły jej czytać. Powtarzałam tylko tę modlitewkę. Wiedziałam, że kiedy ojciec Pio przychodzi do człowieka w potrzebie to czuć zapach fiołków. Kiedy pojechałam do Łodzi na operację byłam przerażona, ale tam to poczułam - w brudnej, śmierdzącej zazwyczaj łazience poczułam zapach fiołków. I pomyślałam: ojciec Pio?

Nie jestem nawiedzona, ale wiem, że po to się urodziłam, by grać i by pomagać ludziom. I zwierzętom.

W twoim domu zazwyczaj było ich wiele, ile jest teraz?

Została tylko yoreczka, którą dostałam od brata, w październiku, ale na gwiazdkę i kicia, którą córka przywiozła z Częstochowy. Pojechała się pomodlić przed egzaminem i znalazła ją pod cmentarzem. Psa Aramisa zabrała do siebie. Ona też kocha zwierzaki i bardzo im pomaga.

Paulina jest dzisiaj dorosła, założyła rodzinę, ale jak sobie radziłaś , kiedy była mała? jak godziłaś pracę z domem?

W moim domu zawsze wszystko było zrobione. Potrafiłam wstać o 5 rano, ponieważ Paulina miała alergię, specjalną maszyną wyparowywałam wszystko, sprzątałam. Jak wracałam z pracy to obiad już był podgotowany - robiłam to wieczorem lub w nocy. A po obiedzie mogłam poświęcić czas córce, zwierzakom, mężowi a nawet nauczyć się roli. Ja sobie świetnie radziłam. Trochę się dziwię, że do tej pory mam tyle energii. Kiedy niedawno tańczyliśmy kankana w czasie charytatywnego występu "Alicji w krainie czarów" w Kieleckim Teatrze Tańca, chociaż byłam prawie najstarsza najwyżej podnosiłam nogi.

Może to efekt diety?

Nie stosuję żadnej, tylko w chorobie stosowałam: jadłam chudo, ale za to 5 razy dziennie i do dzisiaj mi zostało, że częściej jadam.

Ja kocham teatr, ale też marzę o tym, że jak już skończę pracę, będę bliżej dziecka, które mieszka w Kołobrzegu. Mam ją jedną i bardzo mi jej brakuje. Zięcia też mam bardzo kochanego.

Planujesz wyjechać z Kielc, przejść na emeryturę?

Kiedyś trzeba będzie.

Ale jak wytrzymasz bez teatru?

Ponieważ jeżdżę tam na wakacje to już mnie trochę znają. Kiedy zaproponowano mi bym zrobiła wieczór poświęcony poezji Poświatowskiej. Wątpiłam czy ktokolwiek z sanatorium na to przyjdzie, ale spotkanie trwało 2 godziny, ludzi naszło się tyle, że stali. Miałam też za sąsiada Tomasza Stockingera i to on, gdy dowiedział sie, że jestem aktorką, zaproponował bym zatańczyła z nim, zaśpiewała na jego wieczorku "Lata 20, lata 30.". Balowaliśmy i bawiliśmy razem. Prowadziłam też bal morsów, więc jestem tam już znana.

Mam nadzieję, że nie oznacza to szybkiego zniknięcia z Kielc. Jakie masz teatralne plany na najbliższą przyszłość?

Będę grać w spektaklu "Wróżka z kranu", który reżyseruje pan Walny. Premiera jeszcze w tym sezonie.

Dziękuję za rozmowę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

MECZ Z PERSPEKTYWY PSA. Wizyta psów z Fundacji Labrador

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie