MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Maroko - Modlitwa z wężem na szyi

Lidia Cichocka
Wcale nierzadki widok - jeźdźcy na koniach lub wielbłądach.
Wcale nierzadki widok - jeźdźcy na koniach lub wielbłądach. M. Lubarski
Maroko jest coraz popularniejsze. Przekonał się o tym kielczanin Mirosław Lubarski, który nowy rok spędzał w Marrakeszu.
Typowa miejska zabudowa, domy poodgradzane od sąsiadów.
Typowa miejska zabudowa, domy poodgradzane od sąsiadów. M. Lubarski

Typowa miejska zabudowa, domy poodgradzane od sąsiadów.
(fot. M. Lubarski)

Spotkał tam znanych aktorów Hugh Granta i Stefena Moellera. Dyrektora Lubarskiego z Polskich Składów Budowlanych Afryka interesuje od dawna, a zima to w jego branży najlepsza pora na odpoczynek. Zdecydował się odwiedzić Maroko, a powód by wybrać ten kraj był jeszcze jeden - żona Elżbieta zgodziła się odwiedzić Czarny Ląd, którego do tej pory unikała. Drugiego dnia świąt Bożego Narodzenia lecieli do Agadiru. Przez następne dni zwiedzali zabytkowe miasta, podziwiali krajobrazy.

- Co mnie najbardziej zaskoczyło w Maroku? To, że jest tam tak zielono. Myślałem, że zobaczymy spaloną ziemię i kamieniste góry, pustynię, a zwiedzaliśmy żyzne doliny, piękne ogrody.

Bo grudzień to pora, gdy wszystko w Maroku zaczyna kwitnąć, piękniejszy jest tylko przełom stycznia i lutego, kiedy także pustynia zakwita. - Teraz nie dziwię się, że Marokańczycy zupełnie serio proponują Polakom kupno ziemi. Zależy im, by nasi rolnicy prowadzili tam uprawy na przykład daktyli - dodaje Lubarski. Nie raz dyrektor przekonał się, jak dobre zdanie o Polakach mają Marokańczycy. Co prawda emigracja polska nie jest wielka, osiedliło się tam może 500 rodaków, ale wszyscy są szanowani jako wspaniali specjaliści. Ludzie pamiętają jeszcze polskie ekipy budujące tu cukrownię i zakłady chemiczne. - Także nasz przewodnik był Polakiem i muszę przyznać, że tak fachowego pomocnika jeszcze nie miałem. Sypał wiadomościami na każdy temat, żadne pytanie go nie zaskakiwało.

Zimno w hotelach

Marokańczycy nie są Arabami. 80 procent mieszkańców to Berberzy. Z dumą podkreślają, że to oni właśnie przed wiekami podbili Hiszpanię. Zaczynają wprowadzać do szkół swój język, przypominają alfabet, ale na ulicach ciągle króluje arabski i francuski. Znając któryś z tych języków każdy da sobie radę. - My poruszaliśmy się drogami dla turystów. Szlak naszej wyprawy wiódł z Agadiru wybrzeżem. Pogoda była piękna, temperatura w dzień około 20 stopni. Nic dziwnego, że na plażach nie brakowało wypoczywających. A wybrzeże w Maroku jest przepiękne. I jeszcze nie tak bardzo zabudowane jak w Europie. Co prawda hotele rosną jak grzyby po deszczu, ale wiele miejsc jest jeszcze dzikich.

Jeśli już mowa o temperaturze, to wiadomo, że w Afryce jej wahania są bardzo duże. Także w grudniu w nocy jest około 5 stopni. Dotkliwe jest to nawet w hotelach, bo budynki są nieogrzewane, na podłogach ułożono płytki lub kamienie. Polskim turystom często było po prostu zimno.

Trasa wycieczki wiodła przez kurorty Essaouira, Safi do El Jadid, miasteczka z dawną twierdzą portugalską. Niedawno odkryto w nim ogromnych rozmiarów podziemny zbiornik z wodą. W trakcie przebudowy jeden z mieszkańców przypadkowo wykuł dziurę w ścianie swojego domu. Przez lata nie wiedział, co ma za ścianą. Zbiornik już jest dodatkową atrakcją turystyczną.

Tylko jedna żona

Europejczyków zakochanych w filmie "Casablanca" miasto o tej nazwie rozczarowuje. - Ale przecież film był kręcony w Hollywood - uśmiecha się dyrektor Lubarski. Casablanka jest ogromnym miastem z dzielnicami przemysłowymi. Wszyscy przybywający do niego turyści podziwiają za to trzeci największy meczet na świecie. Jego minaret ma wysokość 200 metrów. I jeszcze jedna ciekawostka - minarety w Maroku budowane są na planie prostokąta. W innych krajach są okrągłe. Ale i tu, kiedy z minaretu rozlega się głos kapłana wzywającego do modlitwy, ludzie padają na kolana i biją pokłony Allachowi.

W nieodległym Rabacie, stolicy państwa, zagląda się do królewskiego pałacu. - Nic ciekawego - stwierdzili Polacy, ale z ciekawością wysłuchali opowieści o panującym królu Hasanie II. Wychowany w Stanach, pracował w Organizacji Narodów Zjednoczonych i stara się wprowadzać światowe obyczaje. O dziwo, ożenił się nie z księżniczka, ale z dziewczyną z bardzo ubogiej rodziny. Ma tylko jedną żonę i jest zwolennikiem monogamii. Mieszkańcy Maroka mogą bowiem mieć do czterech żon, wszystkie muszą być traktowane podobnie, ale z tego przywileju korzysta zaledwie jeden procent panów. I to nie z powodu braku pieniędzy, ale dlatego właśnie, że nie jest to dobrze widziane.

Lepiej się nie gubić

O tym jak wyglądają marokańskie stare miasta polscy turyści przekonali się w Fezie, dawnej stolicy ulokowanej w żyznej dolinie. Jego mieszkańcy to elita. Już w X wieku istniały tu uniwersytet, liczne świątynie, szkoły koraniczne. - A stara część miasta to plątanina uliczek, domy stawiane jeden na drugim. Zewnętrzne ściany nie miały okien, kryły dziedzińce ozdobione mozaikami i różane ogrody. Tłumy ludzi na uliczkach, zapachy mieszające się z sobą - opowiada Mirosław Lubarski. - Przewodnik uprzedzał nas, że jeżeli się zgubimy, to mamy zostać w tym samym miejscu. On z podobną grupą będzie w okolicy za dwa tygodnie, to nas zabierze.
Na szczęście kielczanom nic się nie stało. Trafili do hotelu bogatsi o przepiękną ceramikę marokańską.
Spotkanie z gwiazdami

Z Fezu wyruszyli w stronę Marrakeszu, mijali tereny półpustynne, ale ciągle z uprawami. W Volubilis podziwiali ruiny rzymskich budowli, ze świetnie zachowaną mozaiką. W samym Marrakeszu nadziwić się nie mogli krajobrazom: nad miastem wznosiły się potężne góry Atlas, z dobrze widocznymi czapami śniegu. W dole owocowały palmy. - W pobliżu był nawet jakiś ośrodek narciarski, ale nie zjechaliśmy tam - przyznaje Lubarski.

To w Marrakeszu spotkali w hotelu Hugh Granta i znanego z Polski Stefena Moellera. Nic jednak dziwnego, do miasta zjeżdżają tłumy turystów. Na tutejszym rynku Jema al-Fna zbierają się wróżbici, wokół nich krążą zaklinacze węży. Zielarze sprzedają tajemnicze mikstury, inni handlują kryształami. Słychać piszczałki i dzwonki. Na straganach złocą się daktyle, mandarynki, pomarańcze. Nosiciele wody w papuzich strojach oferują ten bezcenny trunek.

Święto barana

- Na wróżbę nikt z nas nie miał ochoty, ale zanim się obejrzałem już miałem na szyi gada, oczywiście z dziękczynną modlitwą na szczęście od właściciela. My zresztą byliśmy w okresie szczególnym - akurat obchodzono święto dziękczynienia, zwane tam Dniem Barana. Miało to swoje dobre i złe strony. Z powodu święta - to jedno z najważniejszych świąt w roku, część zabytków była zamknięta. Z drugiej strony mogliśmy się napatrzeć na przedziwne sceny. Ponieważ każda rodzina musi zabić swojego barana, tak jak my karpia na Wigilię, więc spotyka się ludzi wiozących te barany: przywiązane do rowerów, upchnięte w jeepach.

Pierwszego barana zabija własnoręcznie król - ma to miejsce około 9-10. Po nim za zabijanie i oprawianie baranów bierze się naród. Dla nas to dosyć makabryczne, zwłaszcza że często zwierzęta są uśmiercane i pieczone na ulicy. Zapach roznosi się wszędzie i nie jest zbyt przyjemny.

W porównaniu z tym świętem Nowy Rok obchodzony jest w Maroku bardzo skromnie. Owszem, dla Europejczyków zorganizowano kolację w restauracji, były pokazy tańców brzucha i zaklinaczy węży, ale nic specjalnego. Lampka wina i po godz. 12 do łóżka. Zwłaszcza że następnego dnia rano czekał ich kolejny etap podróży.

Z ulgą do fast fooda

- Pamiętam, że po tych dniach spędzonych między Marokańczykami, po jedzeniu w ich knajpkach, z radością odwiedziliśmy lokal McDonald'sa w Agadirze - wspomina. - Bo ta firma na całym świecie ma takie same standardy higieniczne.

Przez cały czas stołowali się lokalnych restauracjach, by rzeczywiście zakosztować smaku Maroka. Niestety, pod względem czystości bywało różnie, najczęściej serwetki zastępował szary, oddzierany z większego kawałka papier. Ze względów bezpieczeństwa każdy codziennie wypijał szklaneczkę czegoś mocniejszego. Tylko jednak osoba z grupy wyłamała się z tego obowiązku i od razu to odchorowała. Kłopoty żołądkowe towarzyszyły jej niemal do końca wycieczki. Alkohol, jakkolwiek oficjalnie tubylcy go nie spożywają, jest dostępny w sklepach.

- Jedzenie jest bardzo smaczne. Zazwyczaj są to duszone warzywa z mięsem, podawane w takich specjalnych stożkowatych naczyniach. Specyficzna jest też herbata: bardzo słodka i podawana z miętą. Skutecznie gasi pragnienie. Wodę pije się tylko butelkowaną.

- Maroko zrobiło na nas ogromne wrażenie. Jeśli czegoś mi żal, to tego, że nie zajrzeliśmy na pustynię. Nie było czasu, ale to powód, by do Maroka wrócić - mówi Mirosław Lubarski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie