- Wystąpiłeś w pierwszym polskim filmie tanecznym "Kochaj i tańcz!". Czy w związku z tym zapałałeś miłością do tańca?
- Ja zawsze lubiłem to robić - w mniejszym lub większym natężeniu.
- Ale ponoć lwem parkietu raczej nie jesteś...
- Szczerze - najwięcej oddawałem się tego typu rozrywkom, będąc dzieckiem i jeżdżąc na kolonie. Już wtedy też zdecydowanie wolałem wolniejsze kawałki do tańczenia...
- ... do których prosiłeś kolonijne koleżanki?
- Nie, nie zrozumieliśmy się. Chodziło mi o to, że sam wydawałem się sobie niezgrabny przy szybkich ruchach. Przy wolniejszych więc potrafiłem bardziej kontrolować swoje ciało.
- Ale przełamałeś wewnętrzny opór. W "Tańcu z gwiazdami" pokazałeś, na co cię stać!
- No tak, ale - niestety - jeśli zaniedbuje się treningi, zapomina się wszystko bardzo szybko. Gdy oglądam swoje popisy w "Tańcu z gwiazdami", to nie chce mi się wierzyć, że moje ciało jeszcze niedawno tak się wyginało (śmiech).
- Łatwiej tańczy się w parze?
- Zdecydowanie łatwiej. I piękniej. Uwielbiam tańce standardowe.
- A pozwalasz prowadzić się w tańcu?
- Niejednokrotnie to robiłem, tańcząc z Ewą Szabatin. Jednak moją ambicją było, żeby przejąć w końcu prowadzenie. I pochwalę się, że parę razy mi się to udało.
- Rzesze fanek uważają cię za amanta, czarującego mężczyznę, na którego widok serca biją w przyspieszonym tempie...
- (grymas)
- Co znaczy ta kwaśna mina? Chyba jesteś tego świadomy?
- Powiem tak - w zawodzie aktora należy w rozsądny sposób podchodzić po pewnych kwestii. Nie ma sensu negować tego typu stwierdzeń, bo skoro powtarzają ci: "Jesteś amantem", to znaczy, że w dużej mierze tak właśnie jest. I trzeba to zaakceptować, aby ewentualnie walczyć z zaszufladkowaniem.
- A ty chcesz walczyć z etykietą amanta?
- Walczyć to za mocne słowo. Chciałbym po prostu urozmaicić mój wizerunek. Moje aktorskie zadanie polega na budowaniu różnych postaci, a nie powielaniu tego samego schematu. Myślę, że im wcześniej człowiek tej profesji zreflektuje się, jak postrzega go publiczność i czy to odpowiada jego ambicjom, tym lepiej. Bo wtedy nie jest jeszcze za późno na zmiany.
- Kto ściąga ciebie na ziemię, gdy za bardzo bujasz w obłokach?
- Jest cała masa takich ludzi, ale przez siedemnaście lat pracy w zawodzie udało mi się samemu wykształcić mechanizm, który w razie konieczności studzi moje nadmierne zapały. Nabyłem więc umiejętność wychodzenia z siebie i stawania z boku, aby z tej perspektywy spojrzeć na siebie w miarę karcącym okiem.
- Nie należy, oczywiście, i w tym względzie popadać w przesadę...
- Masz rację. Ale w połączeniu z ambicją i wyraźnie wytyczonymi celami tworzę wewnętrzną harmonię między tym, co we mnie dobre i złe. Zresztą jestem zdania, że gdyby miało mi odbić, to dawno już powinno tak się stać. I przy tym obstaję. A ewentualne przejawy tak zwanej "sodówki" uważać będę za ważny krok w moim rozwoju.
- Nie rozumiem...
- Powiem jaśniej - jeśli po siedemnastu latach pracy w zawodzie aktora odmówię przyjęcia pewnej propozycji, złośliwi skomentują to, że woda sodowa uderza mi do głowy, że wybrzydzam. A patrząc na to z innej strony - jeśli nie nauczę się mówić "nie", to stale będę się cofał w rozwoju.
- I na koniec - na spotkanie przybyłeś o kulach, z nogą w gipsie...
- No tak, to skutek niefortunnego skoku na planie "Teraz albo nigdy!".
- Wypadek nie wykluczył cię z zobowiązań zawodowych?
- W żadnym wypadku. Sceny, w których Andrzej Bosz z "Teraz albo nigdy!" biega, zostały przepisane na takie, w których siedzi.
- A widać będzie twoją kontuzję na ekranie?
- Właśnie nie. Widz nie domyśli się, że pod stołem chowam nogę w gipsie. W końcu wszyscy wiedzą, że telewizja nagina prawdę (śmiech)!
Dziękuję za rozmowę
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?