Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Michał Gębura, najlepszy świętokrzyski piłkarz w historii bez tajemnic: - Żona nigdy nie pozwoli, żebym zboczył na niewłaściwe ścieżki

Bartosz MICHALAK
Michał Gębura został uznany przed paru laty za najwybitniejszym piłkarzem tego województwa. W piłkarskim środowisku znany z poczucia humoru i dystansu do własnej osoby.
Michał Gębura został uznany przed paru laty za najwybitniejszym piłkarzem tego województwa. W piłkarskim środowisku znany z poczucia humoru i dystansu do własnej osoby.
Michał Gębura, słynny piłkarz, uznany za najlepszego w historii regionu świętokrzyskiego: - Występy w reprezentacji Polski były spełnieniem moich marzeń.

Michał Gębura

Michał Gębura

Urodzony 10 listopada 1964 roku w Starachowicach - wychowanek miejscowego Staru; były reprezentant Polski; legendarny piłkarz Błękitnych Kielce. Jako pierwszoplanowy zawodnik Lecha Poznań zdobył w latach 1990-92 mistrzostwo, a także dwa Superpuchary Polski. Mimo, że był obrońcą strzelał bardzo dużo bramek. W sumie w dawnej I lidze w 65 meczach strzelił ich 16. W swojej karierze grał również w Siarce Tarnobrzeg - lata 1988-90 - awans do dawnej II ligi, zdobycie korony króla strzelców ligi w rozgrywkach 1988/89 z trzydziestoma trafieniami na koncie, a także szwedzkiej Assyriska FF Sodertalje. Podczas obchodów 75-lecia Świętokrzyskiego Związku Piłki Nożnej został wybrany przez kapitułę najwybitniejszym piłkarzem województwa świętokrzyskiego. Obecnie szef do spraw szkolenia młodzieży i trenerów w Świętokrzyskim Związku Piłki Nożnej, a także szkoleniowiec juniorów starszych Korony Kielce.

Jako obrońca potrafił strzelić w jednym sezonie 30 bramek i zostać królem strzelców rozgrywek. To musiało w końcu zaowocować transferem do klubu z dawnej I ligi, a następnie również powołaniami do reprezentacji.

W Lechu Poznań spędził tylko dwa pełne sezony, wszystko przez złamaną nogę i długie leczenie. Mimo to do dziś jest pamiętany w stolicy Wielkopolski. Zdobycie mistrzostwa, dwóch superpucharów Polski, a także strzelenie 15 goli w nieco ponad 50 grach dla "Kolejorza" są potwierdzeniem powiedzenia, że nie liczy się ilość, tylko jakość.

Ponoć z Pana to był w młodości, jakby to ująć młodzieżowo, niezły wariat (uśmiech).
Kto ci takich rewelacji naopowiadał (śmiech)? Bardzo wcześnie się ożeniłem, dlatego bądź co bądź byłem skazany na trochę bardziej spokojne życie, niż te które mogli prowadzić młodzi kawalerzy (uśmiech). Małżonka z powodzeniem trenowała w młodości piłkę ręczną w Budowlanych Kielce. Kiedy jednak na świecie pojawiły się dzieci, tylko mi było dane kontynuować sportową karierę. Wszędzie podróżowaliśmy razem. Zarówno w Tarnobrzegu, w Poznaniu czy nawet na rok czasu do Szwecji wyjechaliśmy wspólnie. Przeczuwałem, że żona nigdy nie pozwoli, żebym zboczył na niewłaściwe ścieżki. Jestem człowiekiem bardzo rodzinnym. Poukładane życie prywatne pozwalało mi na dobrą grę na boisku. Teraz jak tylko mam wolną chwilę, a przy okazji dopisuje pogoda, to uwielbiam spędzać czas z wnuczką na działce (uśmiech).

Słyszałem, że po powrocie z Poznania po Kielcach jeździł Pan nowiutkim zachodnim autem. Jak na początek lat 90. był to rarytas…
Fakt, że jako bardzo młody chłopak zacząłem zarabiać stosunkowo duże pieniądze. Dla przykładu: mój tato za cholernie ciężką pracę w fabryce dostawał 8 tysięcy, a mi od ręki zaproponowano 24. Pieniądze te częściowo oddawałem właśnie rodzicom. Mając niespełna 17 lat trafiłem do Błękitnych Kielce. Podpisałem kontrakt i dostałem mieszkanie.

17-latek z własnym mieszkaniem i wysoką pensją. Proszę mi nie wmawiać, że trochę Panu nie "powiało" w głowie (uśmiech).
Dzisiaj profesjonalni piłkarze mieszkania mogą sobie kupić za kilka swoich pensji, kiedyś się je dostawało (uśmiech). W Kielcach pilnował mnie trener Bogumił Gozdur. Był dla mnie jak ojciec. To dzięki niemu wiedziałem jak postępować, aby nie spocząć na laurach. Aby nie zadowolić się jednym mniejszym sukcesem, tylko dążyć do tych kolejnych, większych. Inna sprawa, że nigdy w życiu nie dostałem nic za darmo. To sprawiło, że nawet jako młody chłopak byłem bardzo roztropny i ostrożny w życiu.
Urodziłem się i wychowałem w Starachowicach. Mieszkałem na tej samej ulicy, na której był stadion. Nie miałem innego wyjścia, musiałem zostać piłkarzem (uśmiech). Kiedy zdobyliśmy z chłopakami Puchar Jerzego Michałowicza byłem przekonany, że w przyszłości z tej mojej gry coś będzie. Miałem wówczas jakieś 14 lat. Mimo to plan w głowie już był dosyć konkretny (uśmiech). Nawet nie śniłem o tym, że zagram kiedyś w reprezentacji! To było spełnienie marzeń, ale takich, jakby to ująć: bardzo skrytych i dziecięcych. OK, w kadrze dane mi było wystąpić tylko 3-krotnie za kadencji trenera Andrzeja Strejlaua, ale życzę każdemu piłkarzowi takiego przeżycia. Nawet koszulkę z eliminacyjnego spotkania z Irlandią mam gdzieś schowaną (uśmiech).

Kontynuując wyniki mojego dochodzenia w Pana sprawie (uśmiech). Podobno nie było szatni, w której Gębura by się nie "przyjął".
Przyznam szczerze, że nie zdarzyło mi się, żeby jakiś trener, bądź starsi zawodnicy nie chcieli mnie w swojej szatni. Byłem i wciąż jestem wesołym, pozytywnym człowiekiem. To na pewno ułatwiało mi wejście do nowych zespołów. Nigdy nie paliłem za sobą mostów. Jestem zwolennikiem trzymania tajemnicy szatni, dlatego nie namówisz mnie na publiczne opowieści o "wypuszczaniu" kolegów (śmiech).

Skąd wziął się Pana pseudonim "Poziomka"?
Będąc z Lechem Poznań w Izraelu na meczach Pucharu Intertoto przysnęło mi się trochę na słońcu. Kiedy już się obudziłem, byłem czerwony jak poziomka. Chłopaki to momentalnie podłapali (uśmiech). Przede wszystkim mówili do mnie jednak "Miszka".

Jak Pan sobie poradził z tak dużym przeskokiem? Gra w niższych ligach, w Kielcach i Tarnobrzegu, a za chwilę transfer do I-ligowego Lecha Poznań i styczność z takimi zawodnikami jak: Podbrożny, Okoński, Trzeciak, Juskowiak…
Damian Łukasik, Czesław Jakołcewicz - długo by wymieniać. Jurek Podbrożny z tego co pamiętam przyszedł do Poznania rok później po mnie. Do Wielkopolski trafiłem między innymi razem z Kaziem Moskalem, który dzięki świetnym występom w Wiśle Kraków dał się już poznać całej piłkarskiej Polsce. Miałem 26 lat. Byłem w pełni ukształtowanym zawodnikiem i człowiekiem. Poza tym w Tarnobrzegu mieliśmy naprawdę super zespół. Był Jacek Zieliński, Andrzej Kobylański, Damian Bartoszewski, no i przede wszystkim Świętej Pamięci trener Janusz Gałek. Moim zdaniem jeden z pierwszych w Polsce menadżerów.

Co konkretnie ma Pan na myśli?
Trener Gałek bardzo często nie uczestniczył w treningach. Rozporządzał swoim asystentom, co mają z nami robić, a on z boku wszystkiemu się przyglądał. To była swego rodzaju nowość dla mnie. Nigdy wcześniej się z czymś takim nie spotkałem. Trener chcąc większość czasu poświęcać na przygotowanie taktyki na mecz, składu, a nawet wyszukiwanie nowych zawodników w regionie, zamiast codziennej pracy z zespołem, musi mieć mocną pozycję w klubie.

Nie bez powodów trener Gałek ma w Tarnobrzegu swoją ulicę.
To był naprawdę świetny fachowiec. Pamiętam, że jak nam czasami nie szło to krzyczał: "Michał, do przodu!". Będąc po jego skrzydłami strzeliłem w sezonie 30 goli, zostając tym samym królem strzelców ligi (uśmiech). W jednym z meczów wygraliśmy 5:0, a wszystkie bramki zdobyłem ja (uśmiech). Nie mieliśmy sobie równych. Z powodzeniem graliśmy później także w dawnej II lidze.

Jako obrońca został Pan królem strzelców?
Dokładnie.

Jak to możliwe? Wiem, że kiedyś defensorzy nie grali w linii, tylko na "ostatniego" i przed nim czyszczącego "forstopera", ale to nie znaczy, że strzelali tak dużo goli…
W młodości zapatrzyłem się na Kazimierza Deynę, Andrzeja Szarmacha oraz Roberta Gadochę. Od zawsze imponowali mi napastnicy. Zawsze chciałem zdobywać bramki. Ale warunki fizyczne miałem takie, że trenerzy widzieli mnie bardziej z tyłu. Mimo to lubiłem "zaplątać" się w akcjach ofensywnych. Stałe fragmenty gry to nie wszystko. Cieszyłem się dobrym zdrowiem, które pozwalało mi robić dodatkowe kilometry na boisku (uśmiech). Poza tym miałem tak zwaną "czutkę", dzięki której wiedziałem jak się ustawić, by za chwilę być już przy piłce.
Wracając jeszcze do tematu Lecha Poznań. Wypatrzył mnie i ściągnął do siebie trener Jerzy Kopa. Pojechałem z drużyną na testy, na wcześniej wspomniany Puchar Intertoto. Zwyciężyliśmy w tych rozgrywkach, pozostawiając w tyle izraelskie: Bnei Yehuda i Maccabi Hajfa oraz węgierski Siofok. Udało mi się zagrać we wszystkich sześciu meczach i zdobyć w nich z tego co pamiętam trzy gole. Po powrocie do Polski czekał na mnie kontrakt do podpisania. Tak się złożyło, że byłem podstawowym piłkarzem "Kolejorza" również w meczach w Pucharze Europy. Najpierw wyeliminowaliśmy faworyzowany Panathinaikos Ateny, a następnie w legendarnych meczach musieliśmy uznać wyższość Olympique Marsylia.
Mówię o tym, ponieważ nie byłem ściągany do Poznania jako podstawowy stoper. O pierwszy plac musiałem ciężko zapracować na treningach. Pomogła mi w tym "mocna głowa". Mam na myśli silną psychikę (uśmiech). Gdybym mocno nie wierzył w swoje umiejętności, w swoje "ja", to pewnie przez dwa lata siedziałbym na ławce lub trybunach stadionu Lecha…

Czy to co robi pan dziś daje satysfakcję?
Jestem koordynatorem do spraw szkolenia młodzieży i trenerów w Świętokrzyskim Związku Piłki Nożnej. Mam pod sobą wojewódzkie kadry chłopców, ale też dziewcząt. Chłopcy z rocznika 2002/2003 awansowali do finału mistrzostw Polski. Oprócz nich awansowały jeszcze dwie starsze kadry, a jednej zabrakło do tego dosłownie 4 minut. Uważam jednak, że jak na tak niewielkie województwo możemy być bardzo zadowoleni. W Koronie Kielce jestem trenerem juniorów starszych w Centralnej Lidze Juniorów. Niestety zajęliśmy najgorsze, 3. miejsce w lidze i to Wisła z Cracovią awansowały do finałów. Osobiście jestem zwolennikiem zasady, że trener grup młodzieżowych powinien w swoim życiu porządnie kopnąć piłkę. Mieć czucie gry, doświadczenie boiskowe. Bo praca z najmłodszymi często jest najtrudniejsza. To tych najmłodszych trzeba nauczyć piłkarskiego abecadła. Przyjęcia piłki z odejściem w określonym kierunku, zagrania piłki w tempo, wyjścia na pozycję. Co z tego, jak ja mam w grupie kilkunastu chłopaków, których jakby tak nagrał na treningu, to wachlarz zwodów mają praktycznie taki sam jak Cristiano Ronaldo, skoro nie dają mi oni rady podczas gry w "dziadka"?

Co Pan tak psioczy na tych swoich podopiecznych (uśmiech)?
Ja tych chłopców nie szkolę od małego. Przejmuję ich dopiero w wieku 17-18 lat. Jestem dumny z rozwoju Piotrka Malarczyka, Marcina Cebuli czy Maćka Załęckiego. Jest przed nimi duża przyszłość. Moim zdaniem mają dużo łatwiej, niż starsi zawodnicy kiedyś. Dzięki rozwojowi mediów w szybszy sposób mogą dać się poznać wielu ludziom w Polsce. Dawniej program podsumowujący kolejkę trwał dosłownie kilka chwil i pokazywani byli w nim zazwyczaj tylko strzelcy bramek…

Zna Pan nazwisko piłkarza, który Pana zdaniem mógł zrobić furorę w piłkarskim świecie, ale… czegoś mu zabrakło?
Świętej Pamięci Jerzy Wójcik. Byłem z nim w Błękitnych Kielce. Kuszony przez wiele klubów. Pamiętam, że Zagłębie Lubin kilkukrotnie przyjeżdżało do Kielc, żeby go w końcu namówić. Zginął tragicznie. Zostawmy to między sobą, nie chcę publicznie mówić o śmierci Jurka, bo to ciężki temat. Na pewno nie był to poukładany mentalnie człowiek. Myślę, że domyślasz się o co chodzi…

Jak kiedyś wyglądało świętowanie tytułu mistrzowskiego? Pan zdobył ten tytuł w sezonie 1991/92. Grubo ponad 20 lat temu…
Nie musisz mi przypominać, że niedługo kończę 50 lat (śmiech). Poznań szalał. Na rynku przez ponad 3 godziny siedzieliśmy z chłopakami przy stolikach i rozdawaliśmy autografy. Mogliśmy poczuć się trochę jak gwiazdy (uśmiech). Widok kilkudziesięciu tysięcy radosnych ludzi ubranych w klubowe barwy to niesamowite przeżycie…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie