- Każdy o czymś marzy, ja marzyłem po przepłynięciu oceanu – mówi. By wziąć udział w regatach ARC – Atlantic Rally for Cruisers starał się rok. – Razem z Arkiem musieliśmy znaleźć załogę i jacht – opowiada. Zgłosiliśmy się do Andrzeja Ciepały, który postanowił wystartować na swoim jachcie Per Sempre. Okazało się, że miał komplet, ale pod koniec sierpnia, kiedy wypadł jeden z załogantów zaproponował nam udział.
Regaty rozpoczynały się w Las Palmas na Wyspach Kanaryjskich, nasi krajanie dotarli tam w noc przed wyruszeniem. Rano poznali resztę załogi – oprócz Polaków był tam jeden Holender i jeden Katalończyk. – Szybko zapoznaliśmy się z jachtem, był to Elan 450, dzielny jacht.
Andrzej Pacanowski przyznaje, że przydało się jego regatowe doświadczenie. Cała załoga debiutowała w oceanicznej rywalizacji i wszyscy zgodnie ustalili, że nie zwycięstwo, ale dotarcie na metę jest celem.
Regaty były podzielone na dwa odcinki, w pierwszy, który zajął 6 dni dotarli do Cape Verde, na Wyspach Zielonego Przylądka. Meta znajdowała się na Karaibach, na wyspie Santa Lucia. - Regaty odbywały się strefie wiatrów pasatowych, tak więc większość rejsu płynęliśmy z wiatrem od rufy. Było dobrze, tylko trzykrotnie dopadł nas sztorm. Najgorszy był ten w pobliżu mety, nawet nie z powodu wiatru, ale bardzo intensywnego deszczu. Sztormy przechodziły jednak po 1,5 – 2 dobach - opowiada Andrzej Pacanowski.
Rejs chociaż wyczerpujący był fantastycznym przeżyciem. – Po starcie, w ciągu 1 – 2 dni jachty rozpłynęły się, czasami mijaliśmy jakieś, czasami ktoś nas wyprzedzał, ale przez większość regat byliśmy sami. Nie było niebezpiecznie, bo przecież mimo, że niewidoczne w pobliżu znajdowały się inne jachty. Na szczęście poza drobnymi usterkami nie doszło do żadnej awarii. Atmosfera też była dobra, udało nam się zgrać.
Andrzej Pacanowski nawet o nocnych wachtach mówi z sympatią. – Rozgwieżdżone niebo robi niesamowite wrażenie. Pamiętam jak pierwszej nocy zobaczyłem dwa światła czerwone i białe, kurs kolizyjny pomyślałem, ale po pewnym czasie wyjaśniło się, że to co brałem za światło statku było wschodzącą planetą Wenus. W czasie rejsu towarzyszyły nam delfiny, widzieliśmy dwa wieloryby, orki, żółwie morskie, latające ryby wpadały na pokład.
Po 3 tygodniach żeglowania Per Sempre dotarł na Karaiby. Każdą wpływającą jednostkę witano, załoga otrzymywała kosz owoców i butelkę karaibskiego rumu.
- Czekając aż dopłyną inni zwiedzaliśmy Santa Lucię, która jest przecież państwem. Dopłynęliśmy na 40 miejscu, bo bez spinakera i wytykacza nie mogliśmy płynąć szybciej. Musieliśmy halsować - dodał Andrzej Pacanowski. Z Santa Luci wracali do domu przez Martynikę, która należy do Francji i dzięki temu bilet przez Paryż do Warszawy kosztuje 1300 zł a nie 5 tys. jak z Saint Luci.
Kolejne marzenia Andrzeja Pacanowskiego to Ocean Spokojny.
Arkadiusz Cichoń pochodzi ze Skarżyska - Kamiennej, jest przedsiębiorcą w branży budowlanej. Mieszka w Warszawie, ale niemal każdy weekend spędza w powiecie skarżyskim. Żegluje od 2006 roku, głównie po morzach.
- To był mój najdłuższy rejs. Pierwszy etap regat to tydzień na morzu bez zawijania do portu. Drugi etap - kolejne dwa tygodnie. Myślę, że każdy, kto żegluje po morzu, chciałby przeżyć taką przygodę - mówi Arkadiusz Cichoń. Trasa, którą płynęli, to stary, żeglarski szlak. - O tej porze roku jest tam raczej bezpiecznie, siła wiatru waha się od trzech do ośmiu stopni w skali Beauforta. Płynęliśmy pełnymi kursami, razem z wiejącym Passatem - wyjaśnia.
POLECAMY RÓWNIEŻ:
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?