MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Można kupić... sekret opata

Jarosław PANEK

Przygotowania trwały kilka lat, a samą recepturę opracowywano ponad rok. Ale jest. Miesiąc temu powstała pierwsza partia gotowej do sprzedaży leczniczej nalewki na alkoholu. W ten oto sposób klasztor na Świętym Krzyżu wraca do kilkusetletniej tradycji produkcji leczniczych preparatów, z których słynął przed wiekami. "Sekret Opata", bo taką nazwę nosi pierwsza mieszanka dwudziestu ziół pomaga podobno na wszystko, trzeba tylko zażywać jej z umiarem.

Misjonarze oblaci nigdy nie zajmowali się lecznictwem, bo powstali po to, aby krzewić wiarę, wyjeżdżając na misje do najbardziej oddalonych zakątków świata. Ale mieszkają na szczycie Świętego Krzyża, w klasztorze, który przez 800 lat należał do benedyktynów. A ci dla odmiany od wieków słynęli z wiedzy lekarskiej i ziołolecznictwa. Wytwarzali z ziół mnóstwo lekarstw, nalewek herbat, syropów, a w późniejszych czasach przeprowadzali nawet zabiegi chirurgiczne. I to wszystko działo się właśnie niemal pod naszym bokiem, na szczycie góry Łysieć, bądź Łysej Górze, którą teraz znamy jako Święty Krzyż. Nic zatem dziwnego, że choć oficjalnie opactwo klasztoru benedyktynów łysogórskich zniesiono w 1819 roku, to silnie zakorzeniona tradycja została. Mieszkańcy okolicznych wiosek doskonale pamiętają, że to właśnie tu prowadzono znaną w całej Polsce aptekę. Że tu, na południowym stoku zakonnicy wyrąbali kilkaset lat temu spory kawałek puszczy, żeby hodować zioła. Do dzisiaj starsi ludzie pytają oblatów, dlaczego już nie można kupić uzdrawiających mieszanek ziół, czy popularnej niegdyś nalewki, zwanej "benedyktynką".

- Od kilku lat zaczęli pytać o to samo pielgrzymi i turyści odwiedzający nasz klasztor. Te pytania powtarzały się tak często, a tradycje naszych poprzedników były tak bogate, że zdecydowaliśmy się przywrócić do życia ową "benedyktynkę" - wyjaśnia ekonom zakonu oblatów na Świętym Krzyżu, ksiądz Karol Lipiński.

Najpierw było wino

Jest wiek XV. Klasztor na Świętym Krzyżu obchodzi właśnie swoje... 500-lecie. Choć trudno w to uwierzyć, już wtedy pół tysiąca lat temu uchodził za bardzo stary i wiekowy. Wszak ufundowano go prawdopodobnie już około roku 1006, tak więc za rok będzie uroczyście obchodził swoje milenium. Po kilkuset latach zmagań, dramatycznych wydarzeń, wycinaniu zakonników w pień przez pogan, sprowadzaniu nowych z klasztoru na Monte Cassino, benedyktyni na Świętym Krzyżu zadomawiają się na dobre. W XV wieku klasztor na szczycie góry słynie już ze swej działalności, bogactw i osiągnięć naukowych. Miejsce to często zasłonięte gęstymi mgłami, sieczone a to deszczami, a to śniegiem, odgrodzone od reszty świata nie tylko naturalnym wzniesieniem terenu, ale też niebezpieczną puszczą, wydaje się wówczas miejscem tajemniczym. Bo lud niby już w pogańskie legendy dawno nie wierzy, ale wszyscy nadal boją się mieszkających w lesie strzyg, płaczek, upiorów i czarownic. W XV wieku tutejsi benedyktyni są już wysokiej klasy specjalistami od ziołolecznictwa, a od stu lat uprawiają tak zwany hortulus, czyli ogród powstały w XIV wieku po wyrąbaniu kawałka puszczy na południowym stoku góry.

- Miejsce usytuowania "hortulusa" było wręcz idealne. Ogród zewsząd otaczała puszcza, która delikatne zioła osłaniała od wiatru. Wielkie jodły osłaniały, ale nie zacieniały, gdyż rośliny lecznicze rosły na stoku, ogrzewane słońcem od południowej strony i były obficie zraszane licznymi źródełkami bijącymi w tym miejscu - wyjaśnia ksiądz Karol.

Zioła w "hortulusie" oddalonym od klasztoru ledwie o sto metrów rosły wspaniale, a benedyktyni szybko zaczęli z nich przyrządzać specjalne mieszanki oraz benedyktyńskie wino, które stosowano przeciw dżumie. Jak smakował ów trunek? Pewne wyobrażenia możemy mieć dzięki opisom jego produkcji. Otóż do baryłki gotowego już wina, wkładano worki, w których znajdowały się odpowiednio rozdrobnione: ziele piołunu, ziele jaskółcze, wężowy mór, jelenie języki, korzeń podróżnika, kurze ziele, pestki i skórki cytrynowych jabłek oraz... kawałki bursztynu. Pyszności. Ale skoro było skuteczne, to czemu nie.

Historyczna apteka

Benedyktyni bardzo dobrze znali się na ziołach. W opisywanym "hortulusie" hodowali też rutę, która obecnie jest składnikiem wielu reklamowanych w telewizji leków na przeziębienie i grypę. Ich zabiegi lecznicze z pewnością skuteczne były, skoro na kurację "wpadał" na Święty Krzyż nawet sam król Władysław Jagiełło. Monarcha szczególnie lubił uspokajające spacery dookoła wirydarza, czyli też ogrodu, ale innego niż "hortulus". Wirydarz mieścił się bowiem i mieści do dziś na dziedzińcu klasztoru. Tu, osłonięte od wiatru, a częściowo również od mrozu, rosły między innymi stosowane dziś jako przyprawy bazylia i rozmaryn. Król upajał się ich śródziemnomorskim zapachem oraz podziwiał również rosnące tutaj wspaniałe róże, które w Polsce były wówczas rzadkością. Z biegiem wieków Święty Krzyż stawał się prawdziwym polskim centrum medycznym. W XVI wieku powstał nawet w tym miejscu szpital z prawdziwego zdarzenia, a sto lat później uruchomiono słynną Aptekę Łysogórską.

- Apteka nie była tylko miejscem, gdzie sprzedawano gotowe preparaty. Tutaj je sporządzano. W jednym pomieszczeniu istniało laboratorium, w drugim suszarnia ziół, w trzecim kuchnia apteczna - wyjaśnia ksiądz Karol.

Przez wieki prowadzenia swej leczniczej działalności zakonnicy zgromadzili mnóstwo literatury, dotyczącej ziołolecznictwa. Na początku XIX wieku na Świętym Krzyżu było aż dwieście ksiąg z różnych wieków, traktujących o leczeniu. Swego czasu przechowywano tutaj opisy rozmaitych przypadków medycznych, w których zioła benedyktynów, uratowały porażonych piorunem, czy pomogły odzyskać wzrok, słuch i mowę. Niestety ten bezcenny rękopis zaginął. Ale tradycja oraz wiedza przekazywana z pokolenia na pokolenie zostały. Benedyktyni prowadzili aptekę do końca swojej bytności na Świętym Krzyżu. Dziś zostały po tych czasach tylko dawne pomieszczenia apteczne, zresztą służące obecnie zupełnie innym celom. Ale ojcowie oblaci wrócili do dawnej tradycji i już uruchomili coś na kształt apteki.

Czas na "benedyktynkę"

- Zaczęliśmy od sprzedaży ziół ojców bonifratrów z Łodzi. Średnio rocznie klienci kupują ich u nas dziesięć tysięcy opakowań. Bonifratrzy proponują mieszanki na wiele schorzeń. Odwiedzające nas turystki pytają szczególnie często o preparaty na odchudzanie - śmieje się ksiądz Karol, ale przyznaje, że oprócz tego ma w swojej ofercie również mieszanki, maści i nalewki na inne schorzenia, takie jak cukrzyca czy nadciśnienie. Znajdziemy tu nawet spreparowany lubczyk!

- Część tych preparatów osobiście wypróbowałem. Znakomity jest na przykład środek na uśmierzanie bólu. Nie działa zbyt długo, ledwie na kilka godzin, ale gdy zażyjemy te zioła, nawet najgorszy ból głowy czy zęba przechodzi w piętnaście minut - przekonuje nas rozmówca.

Ale sprzedaży ziół bonifratrów nie było, do czego chcieli powrócić ojcowie oblaci. Pamiętali bowiem o słynnych tradycjach ich poprzedników. Pragnęli, tak jak czyni to wiele klasztorów na świecie, produkować coś swojego, coś z czego mógłby zasłynąć Święty Krzyż. Wiele zgromadzeń w Europie wytwarza do dziś własne piwa, wina i nalewki, stosując receptury przechowywane od pokoleń. Warto tu wspomnieć choćby słynne chmielowe trunki trapistów w Belgii. Ojcowie oblaci postanowili, że nie będą gorsi i dlatego reaktywowali nalewkę, która tradycją miała nawiązywać do świętokrzyskiej "benedyktynki", najsłynniejszej mikstury ze Świętego Krzyża.

- Po pierwsze zainspirowali mnie do tego turyści i pielgrzymi, a po drugie wizyta w zakonie benedyktynów na Węgrzech. Gdy ich odwiedziłem, odkryłem, że tamtejszy klasztor wciąż wytwarza cały szereg nalewek ziołowych, herbat i leczniczych mieszanek, które cieszą się ogromnym powodzeniem. Pomyślałem więc, dlaczego by na Świętym Krzyżu nie przywrócić podobnych tradycji, które przecież były tu od wieków. Tak powstał pomysł, aby na nowo wytwarzać "benedyktynkę" - wyjaśnia ksiądz Karol.

Rok nad recepturą

Niestety nie było to takie proste. Jakkolwiek istniały pewne zapisy dotyczące składników używanych do wytwarzania tej nalewki, to nigdzie nie zachowała się dokładna jej receptura, określająca proporcje składników. Pozostało więc odtworzenie, a wręcz stworzenie takowej receptury od nowa. Pierwsze kroki oblaci skierowali do bonifratrów, słynących z zielarskich tradycji. Ale z tej dobrze zapowiadającej się współpracy nic nie wyszło. Może to i lepiej, bowiem przygotowaniem receptury zajęli się ostatecznie zakonnicy ze Świętego Krzyża. W ten oto sposób klasztor w pełni powrócił do tradycji benedyktynów. Nowa nalewka została opracowana na Świętym Krzyżu i na bazie rosnących wokół tego miejsca ziół.

- Opracowanie receptury zajęło nam ponad rok. Nalewka powstała trochę metodą prób i błędów. Musiała mieć odpowiednie proporcje, skuteczne działanie, no i oczywiście dobry smak oraz aromat. Uzyskanie wszystkich tych parametrów nie było takie proste, ale z ostatecznego efektu jestem bardzo zadowolony. Nasza nalewka zbiera pochlebne recenzje, chociaż tak naprawdę próbowało ją wciąż niewiele osób, bo sprzedajemy ją raptem od kilku tygodni - wyjaśnia ksiądz Karol.

Chociaż roboczo nazywano nalewkę "benedyktynką" to jej oficjalna nazwa brzmi "Zioła Świętokrzyskie - Sekret Opata". Taka nazwa widnieje na oficjalnym opakowaniu. A jest nim niewielka 100-mililitrowa płaska buteleczka, kojarząca się raczej z lekarstwami niż dobrym trunkiem. Bo też "Sekret Opata" ma być przede wszystkim uniwersalnym lekarstwem, tak jak kiedyś była nim "benedyktynka" świętokrzyskich benedyktynów.

- Wszystko opracowaliśmy sami, recepturę, nalewki, nazwę, kształt butelki, a nawet wzór etykiety, którą zaprojektował jeden z zakonników. Można powiedzieć, że to w pełni nasz świętokrzyski produkt - cieszy się ksiądz Karol.

Powrót do tradycji

Co kryje w sobie "Sekret Opata"?

- Jak sekret, to sekret. Nie możemy tego powiedzieć, ale wprawny zielarz, który spróbuje naszej nalewki, rozpozna w niej kilka charakterystycznych ziół, których zmieszano tu w sumie dwadzieścia - informuje nasz rozmówca.

Choć nie wiadomo, jakie składniki kryje w sobie nalewka wyprodukowana przez zakonników na Świętym Krzyżu, to wiadomo już, że ma wyborny smak.

- Co roku w Lublinie organizowany jest specjalny konkurs, w którym biorą udział tego typu trunki jak nasz. Jeden z członków jury tego konkursu był u nas i próbował "Sekretu Opata" wyrażając się o nim niezwykle pochlebnie. Ponoć mamy szansę na nagrodę, choć nie dla nagród opracowaliśmy naszą recepturę. Chodziło nam raczej o podtrzymanie wspaniałych tradycji klasztoru - przekonuje ksiądz Karol.

Na razie "Sekret Opata" jest wytwarzany w niewielkich ilościach, gdyż do większej produkcji potrzeba sporej ilości ziół. Ale i o tym poważnie myślą oblaci na Świętym Krzyżu. Chcą nawet znowu wrócić do tradycji uprawiania ziół wokół klasztoru. Namawiają ich do tego urzędnicy z Urzędu Gminy w Nowej Słupi, którzy w powrocie do zielarskich tradycji tych okolic upatrują szansę na zdobycie pomocy z Unii Europejskie, jaka przyznaje grunty na tego typu działalność.

- Mamy łąkę przed klasztorem, na której teoretycznie mogłyby rosnąć zioła potrzebne do produkcji "Sekretu Opata". Nie chcemy jej jednak obsadzać tymi roślinami, gdyż łąka będzie nam potrzebna w przyszłym roku dla wiernych i turystów, których spodziewamy się w ogromnej ilości w związku z uroczystymi obchodami 1000-lecia klasztoru. Nie ma sensu zakładać tam uprawy na rok, żeby potem to zostało zadeptane. Dlatego rozglądamy się po okolicy za jakimś odpowiednim kawałkiem gruntu. Kto wie, być uprawa ziół przyniesie kiedyś oblatom taką samą sławę, jak dawniej benedyktynom - zastanawia się nasz rozmówca.

Choć "Sekret Opata" dopiero co zadebiutował i można go kupić w niewielkich ilościach, to zakonnicy myślą już o następnych własnych preparatach o właściwościach leczniczych, sygnowanych przez Święty Krzyż. Ponoć są w trakcie opracowywania receptur. Powoli, ale systematycznie klasztor wraca do tradycji z jakich słynął przed wiekami i do słynnego motta, że "wszystkie łąki, pastwiska, lasy i góry są aptekami".

Wino z... bursztynem

Wprawdzie receptura "Sekretu Opata" okryta jest mgłą tajemnicy, ale za to zupełnie jawny jest przepis na wino produkowane kiedyś na Świętym Krzyżu przez benedyktynów. Przepis ten znajdziemy właśnie na etykiecie nalewki. Wystarczy tylko mieć ziele piołunu, ruty, pobrzyku, konwalii, dzikiej gruszy, odrobinę wężowego moru, jelenich języków i jaskółczego ziela, trochę korzeni podróżnika i kurzego ziela, pestki i skórki cytrynowych jabłek oraz... kawałki bursztynu. Prawda jakie to proste?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie