MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Na targu w Otavalo

Marzena Kądziela
Na równiku.
Na równiku. M. Kądziela
Miałam mieszane uczucia, gdy wkładałam do ust kęsy mięsa ze świnki morskiej. To przysmak ekwadorski, dlatego nie mogłam sobie odmówić jego skosztowania. Poza tym, po zakupach na jednym z najsłynniejszych targów Ameryki Południowej, byłam zwyczajnie głodna.

Kilkunastogodzinny lot do stolicy Ekwadoru, Qiuto, był dość wyczerpujący. Mimo to na lotnisku, za namową naszej pilotki Majki Szury z kieleckiej Agencji Turystycznej "Sigma" podejmujemy decyzję o dalszej podróży. Bagaże jadą do hotelu, my pakujemy się do niewielkiego autobusu i ruszamy do Otavalo. Jest sobotni poranek. A sobota to dzień targowy w Otavalo. Majka mówi o tym, że odbywa się tam targ uznawany za jeden z najbarwniejszych i najbardziej znanych na kontynencie. Zmęczenie mija błyskawicznie wyparte przez widoki oglądane z okna samochodu i ciekawość zupełnie nowego dla mnie świata. W Ekwadorze jestem po raz pierwszy.

Agawy i uśmiechnięte dzieciaki

Jedziemy słynną trasą Panamericana, mijamy prawie nagie wzgórza, ledwie porośnięte skąpą roślinnością. Co jakiś czas obserwuję strzelające w niebo agawy. Zawsze z przykrością patrzę na kwiatostan sięgający kilku metrów, bo wiem, że roślina kwitnie tylko raz w życiu, po czym ginie. Najbardziej znanym produktem wytwarzanym z soku jest mocny alkohol, tequila. Słabsze nalewki służą jako środki na przeczyszczenie i choroby żołądka. Miejscowi używają zmiażdżonych liści do okładania dotkniętych bólami reumatycznymi części ciała.

Mijamy wioski, w których życie toczy się leniwie. Przed domami siedzą kobiety w kapeluszach na głowach wyskubujące z kolb kukurydzianych ziarna. Na niewielkim zboczu pasterz dogląda stada owiec. Dzieciaki, jak wszędzie na świecie, z uśmiechem machają do nas przyjaźnie.

Stragany pod chmurką

Trafiamy wreszcie do celu podróży, miasteczka Otavalo, oddalonego od stolicy o 95 kilometrów. Wyskakujemy z samochodu i pędzimy na targ. Jego sława sięga jeszcze czasów przedinkaskich. Tu spotykali się mieszkańcy okolicy, którzy wymieniali między sobą towary. Tkaniny zamieniano na kukurydzę, kurczaki na ziemniaki, owce czy lamy na kolorowe błyskotki.

Obecny kształt ogromne targowisko zawdzięcza Instytutowi Antropologii Otavalo, który wspierał rząd holenderski. W 1972 roku wybrukowano liczne uliczki, przecinające się ze sobą jak szachownica, wybudowano betonowe stoiska i budynki handlowe. Do budynków nie wchodzimy, bo najciekawsze dzieje się wśród straganów ustawionych pod chmurką.

Uśmiechnięte ryjki

Targowisko podzielone jest na kilka części. Pierwsza, zwierzęca zaczyna żyć wczesnym świtem. Mieszkańcy okolicznych wiosek przyprowadzają, przywożą i przynoszą swój żywy inwentarz. Kury, kurczaki, świnie, owce, kozy, lamy, alpaki głośno akcentują swoją obecność w miasteczku. Podoba mi się sposób targowania, udawanie obrażania się, odchodzenia i powroty po wybrany towar. Można tu także kupić gotowe prosię pieczone w całości. Upieczone uśmiechnięte ryjki w kolorze jasnego brązu zdobią wiele stoisk. W jednym z kojców dostrzegam stadko małych, puszystych zwierzątek. - To świnki morskie, przysmak Ekwadorczyków - tłumaczy Majka. - Będziecie później mieć okazję spróbować ten specjał.

Patrzę z litością na milutkie zwierzątka, potem jednak przypominam sobie nasze króliki, które też są śliczne, puszyste i mięciutkie, a goszczą na niejednym polskim stole...

Owocowy raj

Prawdziwy raj dla oczu stanowi druga część targowiska z owocami i warzywami. Czegóż tam nie ma? Kiście dojrzałych bananów, pomarańcze, mandarynki, dorodne ananasy, papaje, awokado, guanabana, chemimoya i mnóstwo innych owoców, których nazw nie jestem w stanie zapamiętać. A wszystko tanie jak barszcz. Jednostką monetarną w Ekwadorze jest amerykański dolar, łatwo więc przeliczać ceny na złotówki. Za kiść z 20-30 bananami płacimy równowartość trzech złotych, za sporą torbę pomarańczy dwa złote, za ananasy po kilkadziesiąt groszy. Tylko kupować i smakować.

Wśród warzyw królują ziemniaki i kukurydza. To podstawowe produkty żywnościowe tutejszych mieszkańców. Ziemniaki, podobnie jak w innych krajach andyjskich, występują w różnych kształtach, kolorach i wielkości. Na niektórych stoiskach sprzedawczynie oferują już ugotowane czy upieczone ziemniaki wyciągane z garnków opatulonych kocami.
Andyjskie kolory

Na stoiskach z odzieżą trudno oderwać wzrok od bajecznie kolorowych swetrów, pasiastych poncz, szali, chust, toreb. Kilimy, makatki, koce zdobią andyjskie wzory, obrusy misterne hafty. Po kilkuminutowej transakcji sprzedawcy godzą się na ceny, które są do przyjęcia. Kupuję kolorowy sweter za równowartość kilkunastu złotych, ponczo, potem jedną torbę, drugą, jakieś koraliki. Moje bagaże robią się coraz obszerniejsze, a tu, w kolejnych alejkach odkrywam niezliczoną ilość kramów z instrumentami muzycznymi, maskami, rzeźbami, bransoletkami, figurkami, obrazkami. Uciekam na chwilę z tłumu, by odsapnąć i przywołać się do porządku. Nie mogę przecież wydać całego kieszonkowego w pierwszy dzień wycieczki...

Wyborcze dyskusje

Siadam na murku i oddaję się obserwacji tubylców. Czynność ta okazuje się równie ekscytująca jak robienie zakupów. Indianie z Otavalo wyglądają bowiem tak samo barwnie, jak oferowane przez nich towary.

Mężczyźni swoje kruczoczarne włosy zaplatają w warkocz wystający spod niewielkiego filcowego kapelusza. Wielu z nich zamiast swetra czy marynarki nosi poncza. Niektórzy są nieco podchmieleni miejscowym piwem i wódką. Jak mówi miejscowy przewodnik, Carlos, sobotni "stan błogości" to tradycja. - Po ciężkim tygodniu przybywają z okolicznych wiosek do Otavalo nie tylko po to, by sprzedać coś czy kupić, ale głównie po to, by spotkać się z bliższą i dalszą rodziną, ze znajomymi, z którymi plotkują, politykują i piją - informuje Carlos. W dniu, w którym odwiedziliśmy miasteczko, było o czym rozprawiać, bowiem następnego dnia Ekwadorczycy mieli wybierać prezydenta kraju. A że uczestnictwo w wyborach jest obowiązkowe, (za niedotarcie do urn wyborczych płaci się karę w wysokości stu dolarów), dyskutowano głośno o dwóch kandydatach na głowę państwa. Carlos dodaje z uśmiechem, że dla wielu mężczyzn te sobotnie spotkania kończą się dość nieprzyjemnie. - Zasypiają, gdzie popadnie, a żony z dzieciakami muszą czekać, aż upojone alkoholem głowy rodziny obudzą się - śmieje się przewodnik. - Nieraz na to obudzenie muszą czekać do niedzielnego poranka.

Kapelusze, szale i złote zęby

Zauważam, że kobiety z Otavalo i okolic mają nakrycia głowy dwojakiego rodzaju. Jedne to kapelusze, podobne do tych męskich. Drugie to szale poskładane i jakby tylko nałożone na głowy. Tego typu "czapkę" widzę po raz pierwszy. Wiele pań nosi białe haftowane kolorowymi nićmi bluzki i szerokie, pomarszczone spódnice. Wszystkie błyskają "złotymi" naszyjnikami i...zębami. Złote zęby są tu chyba w modzie, bo większość niewiast pokazuje je w szerokim uśmiechu.

Dowiaduję się, że Indianie zamieszkujący okolice miasteczka wciąż posługują się językiem keczua. Większość z nich oczywiście mówi także po hiszpańsku.

Obładowani zakupami wracamy na parking. Tam już czekają na nas handlarze polujący na turystów. To głównie małe dzieci oferujące dość nachalnie szaliczki, bransoletki, koralikowe naszyjniki. Daję im garść cukierków i czmycham do samochodu.

Figury na rondzie

To jednak nie koniec wizyty w tej części kraju. Musimy jeszcze odwiedzić kilka wiosek i miasteczek znanych z wyrobów rzemieślniczych. Na rondzie każdej miejscowości stoją duże figury przedstawiające rzemieślników wytwarzających swe produkty. W Cotacachi, słynącego z wyrobów ze skór, oglądam kilka postaci szyjących odzież z wielkich płacht skór. Gotowe wyroby, kurtki, płaszcze, rękawiczki, spódnice, kamizelki, w bardzo przystępnych cenach znajduję w dziesiątkach sklepów usytuowanych przy głównej ulicy miasteczka. Nic jednak nie wzbudza mojego zachwytu, dzięki czemu oszczędzam kilkadziesiąt dolarów.

Ekwadorski przysmak

Zachwyt natomiast budzą zapachy dochodzące do mego nosa z restauracji. Z wnętrza docierają także dźwięki dobrze znanej piosenki "El condor passa". Choć jej autorem jest Paul Simon, a nie jakiś andyjski muzyk, piosenka weszła na stałe do repertuaru zespołów nie tylko z Ekwadoru, ale także Peru i Boliwii. Siadamy przy długim stole i czekamy na sugestie Majki. Wybór jest trudny, bo w karcie dań są owoce morza, ryby, wieprzowina, wołowina, drób, potrawy jarskie. W pewnej chwili dostrzegam uśmiech na twarzy koleżanki. - Jest cuy, potrawa, którą chciałaś spróbować - mówi do mnie Majka. Nie widząc, co to jest, zamawiam. Jakież było moje zdziwienie, gdy na talerzu przyniesionym przez kelnera znajdowała się upieczona świnka morska i to w całości, z ząbkami, oczkami, łapkami. Nie wypada mi jednak tchórzyć przed spróbowaniem ekwadorskiego przysmaku, który okazał się całkiem niezły. Mięso smakowało trochę jak królik, trochę jak kurczak.

W drodze do Quito zatrzymujemy się na chwilę na równiku. Siąpi deszcz, wieje chłodny wiatr, dlatego uwieczniamy się przy słynnym pomniku - globusie i ruszamy dalej. Ekwador ma nam jeszcze tyle do pokazania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie