Nida w przeddzień Wielkanocy zaczęła maraton. Wiąże się to z tym, że jesienią nie odpadła z okręgowego Pucharu Polski i że zima nie odpuszczała, przez co rozgrywanie ligowych meczów w marcu było utrudnione, a znaczna ich większość – odwołana. Tak właśnie zdecydowano w przypadku potyczki żółto-niebieskich z Kamienną w Brodach, którą to zaległość trzeba odrobić w najbliższą środę. W sumie w ciągu dwóch tygodni, między 1 a 15 kwietnia, piłkarze z Pińczowa muszą aż pięciokrotnie wychodzić na boisko.
To pierwsze wyjście nasi zawodnicy odhaczyli w sobotę. Związane było z pojedynkiem z ŁKS-em Georyt Łagów. Ponieważ spotkanie wypadło w dniu, w którym idzie się do kościoła święcić pokarm, a potem spędza czas z rodziną w świątecznej atmosferze, gracze obu ekip postanowili w takiej właśnie pobyć 90 minut na murawie. Chodziło o to, by nie robić sobie sportowej krzywdy. Po co rywale mają w popsutych humorach udawać się na święta, kiedy mogą do nich przystąpić bez porażki i bez jej rozpamiętywania na świeżo w głowie. Owszem, jedni wygrywając mieliby uśmiechy od ucha do ucha, ale drudzy? Lepiej nie krzywdzić kolegów po fachu i stąd remis byłby jak znalazł. A że Wielkanoc – no to jajko do jajka.
Ale żarty (w końcu po drodze mieliśmy prima aprilis) na bok. Piłkarzom Nidy i ŁKS-u faktycznie chciało się grać i to tak, by przeciwników pokonać. Tyle tylko, że napastnicy (w przypadku drużyny z Pińczowa jak zwykle) nie grzeszyli skutecznością. W pierwszej, wyrównanej połowie najlepszą okazję do umieszczenia piłki w siatce miał Norbert Wołczyk (2 minuta), ale w dogodnej sytuacji spudłował. Potem gra toczyła się głównie w środku pola, zaś w drugiej odsłonie to goście dominowali na boisku. Stworzyli sobie cztery setki, ale raz pińczowian uratował słupek, a w pozostałych przypadkach – Adrian Zyguła, który dwukrotnie wygrał pojedynki sam na sam.
- Trudno powiedzieć, że cieszymy się z jednego oczka, bo jednak remis u siebie to bardziej strata dwóch punktów niż zysk jednego. Trzeba jednak przyznać, że mogliśmy przegrać, a tylko dzięki świetnej postawie Adriana Zyguły udało się nie stracić gola – mówi Paweł Wijas, szkoleniowiec Nidy.
Jego podopieczni nie mieli zbyt dużo czasu na rozmyślanie o tym spotkaniu. Już w środę czekało ich drugie wyjście na boisku – w Końskich grali z Neptunem o ćwierćfinał Pucharu Polski na szczeblu okręgu. Byli blisko awansu do tej fazy rozgrywek, ale w końcówce kompletnie się pogubili i przegrali po dogrywce 2:4. A zaczęło się wspaniale. Dwie dynamiczne akcje skutecznie – w 9 i 14 minucie – sfinalizował Karol Dudzik i po niespełna kwadransie było 2:0. Do przerwy ten rezultat utrzymał się, ale po zmianie stron konecczanie podkręcili tempo. Pińczowianie długo stawiali im opór, lecz w 70 i 80 minucie stracili gole. W dogrywce, podłamani tym faktem, oddali inicjatywę i dostali kolejne dwa gole – oba po rzutach karnych.
Teraz piłkarze Nidy też szybko muszą zapomnieć o Neptunie. W niedzielę, 8 kwietnia, czeka ich ligowa potyczka z Lubrzanką Kajetanów – zagrają u siebie o godzinie 16. Potem ciąg dalszy maratonu. W środę, 11 kwietnia, o godzinie 16.30 zmierzą się w Brodach z Kamienną, a w następny weekend (prawdopodobnie sobota) zagrają w Kielcach na stadionie międzyszkolnym z GKS Nowiny.
ZOBACZ TEŻ: Kieleckie WAGs – kobiety gwiazd PGE Vive Kielce [ZDJĘCIA]
POLECAMY RÓWNIEŻ:
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?