Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie ma zbrodni doskonałej. Tajemnica potrójnego zabójstwa w Cedzynie

Elżbieta Zemsta [email protected]
Tadeusz Grzesik usłyszał wyrok 25 lat więzienia za udział w zbrodni w Cedzynie.
Tadeusz Grzesik usłyszał wyrok 25 lat więzienia za udział w zbrodni w Cedzynie. Dawid Łukasik
Z cyklu "Zbrodnie, które wstrząsnęły województwem" historia potrójnego zabójstwa obywateli Ukrainy w podkieleckiej Cedzynie. Niewyjaśniona sprawa wreszcie znalazła finał

51-latek, który zasiadał na ławie oskarżonych pod zarzutem udziału w zabójstwie trójki obywateli Ukrainy, jest oskarżonym w procesie o zabójstwa właścicieli kantorów na południu Polski. Pierwszy wyrok w tej ostatniej sprawie skazujący 51-latka na dożywocie zapadł w 2009 roku, jednak Sąd Apelacyjny w Krakowie uchylił go do ponownego rozpoznania. Sprawa wróciła na wokandę krakowskiego Sądu Okręgowego. Mężczyzna oskarżony jest także procesie, który toczy się przed kieleckim Sądem Okręgowym, a dotyczy grupy przestępczej działającej na terenie województwa. Prokuratura zarzuca członkom grupy między innymi ataki na skarżyski Wtórpol oraz zabójstwo współwłaściciela dyskoteki w Stąporkowie. Ten wciąż się toczy.

Dwóch mężczyzn, prawie równolatków. 41-latek w domu zostawił żonę i 16-letniego wówczas syna, młodszy 40-latek zabrał ze sobą towarzyszkę życia - 24-letnia Natalię.

Do Kielc przyjechali za chlebem. Mieli sprzedać tu artykuły gospodarstwa domowego, które przywieźli ze sobą z Ukrainy a pieniądze zawieść do domu. Stolicę ówczesnego województwa kieleckiego wybrali przez czysty przypadek. Jak ustalili śledczy, Ukraińcy byli prawdopodobnie obserwowani przez swoich późniejszych oprawców jeszcze w Kielcach. Być może przyszli zabójcy wiedzieli, że Ukraińcy mają większą gotówkę. A może po prostu spojrzeli na kogoś krzywo? Nie do końca bowiem wiadomo, czy atak był jedynie napadem rabunkowym, czy mordowano dla czystej przyjemności zabijania.

Był mistrzem boksu...

19 września 1991 roku wypadał w czwartek. Około godziny 19 na polanę w lesie w podkieleckiej Cedzynie przyjechał samochód osobowy typu moskwicz. Zaparkował około 50 metrów od drogi. Wokół drzewa, wysoka trawa, osłonięte miejsce, około 50 metrów To tu dwóch mężczyzn i Natalia mieli spędzić noc, aby rankiem wyruszyć w dalszą drogę. Do domu. W bagażniku samochodu były kanistry z benzyną, aby po drodze nie zabrakło tego cennego wówczas paliwa. Gdy zabójcy ich zastali szykowali się do snu. Mężczyźni i kobieta ubrani byli w dresy, które zapewne miały im służyć jako pidżamy, na nogach mieli lekkie buty.

To, co wydarzyło się później, śledczy wiedzą jedynie na podstawie zostawionych na miejscu zbrodni śladów. Nie było świadków, a jedyny oskarżony w tej sprawie twierdził, że jego w ogóle tam nie było. Policja nie miała wątpliwości, że napastników było więcej niż tylko jedna osoba. Dwóch, lub co bardziej prawdopodobne, trzech oprawców podeszło do moskwicza. Mężczyźni, którzy byli w środku auta nie byli bezbronni. Wyruszając w tak długą podróż zaopatrzyli się w siekierę, pod ręką w aucie była też łyżka do kół samochodowych. Zresztą, jak mówili później w kieleckim sądzie bliscy obu mężczyzn, ci nie byli chucherkami. Obaj zawodowo ćwiczyli boks, obaj byli wysportowani, wysocy i silni. Żona 41-latka w czasie pierwszej rozprawy procesu dotyczącego dramatu w Cedzynie, który toczył się przed kieleckim Sądem Okręgowym mówiła, że mąż na pewno by się obronił, umiałby odeprzeć atak. Był przecież mistrzem boksu...

Ofiary nie mogły się jednak spodziewać, że ich przyszli zabójcy będą dysponować czyś więcej niż tylko siłą fizyczną. Zabójcy mieli broń.

Pierwsze strzały, jak zeznali później świadkowie, padły około godziny 20 czy też 20.30. 41-latek, który wysiadł jako pierwszy z auta był przygotowany na odparcie ataku, miał w ręku siekierę. Nie zdążył jej jednak użyć, bo padły pierwsze strzały. Mężczyzna został trafiony z bliskiej odległości w klatkę piersiową.

Według biegłych od rekonstrukcji zdarzeń, którzy przed dwudziestoma laty badali zbrodnię w Cedzynie, gdy postrzelony mężczyzna upadł jego zabójca oddał kolejny strzał, z przyłożenia w tył głowy.

- To dało czas drugiej z ofiar - 40-latkowi, na ucieczkę - biegli relacjonowali ustalony przez siebie przebieg wydarzeń. - Mężczyzna zapewne zorientował się, że nie ma szans w starciu z oprawcami. Napastnik, w naszej ocenie ten sam, który strzelał do pierwszej ofiary, udał się w pościg za drugim mężczyzną. Przypuszczamy, że 40-latek w pewnej chwili obrócił się bokiem do ścigającej go osoby i uniósł ręce do góry, bo pierwszy strzał otrzymał w okolice podpachowe, zwykle zasłonięte przez ręce. Po tym strzale 40-latek upadł twarzą do ziemi. Napastnik podszedł blisko i oddał strzał w kark. Ten wystrzał miał charakter dobijania ofiary, został oddany z odległości trzech do pięciu centymetrów od nasady szyi.

Na ciele pierwszej z ofiar widoczne były ślady rozmazanej krwi - to po tym, jak mówią śledczy, gdy oprawcy prawdopodobnie przeszukiwali zwłoki 41-letniego mężczyzny.

Udręczona, zmaltretowana

Najwięcej wycierpiała trzecia z ofiar - 24-letnia Natalia. Kobieta nie dosyć, że patrzyła na śmierć swoich towarzyszy to jeszcze musiała mieć świadomość, że sama wkrótce umrze. Napastnicy nie pozwolili kobiecie na szybką śmierć. Przed zamordowaniem udręczyli swoją ofiarę.

Sekcja zwłok Natalii wykazała liczne obrażenia w obrębie twarzoczaszki, wiele złamań, krwawe podbiegnięcia. To, zdaniem biegłych, pokazywało, z jaką determinacją kobieta musiała walczyć z oprawcami, i ile siły musieli włożyć napastnicy w to, aby obezwładnić kobietę. - Miała mnóstwo obrażeń wielopłaszczyznowych: od złamanego nosa, po liczne zasinienia, krwawe podbiegnięcia i poranione wargi. Do tego wszystkiego doszło także złamanie żeber i mostka z lewej strony ciała. Te ostatnie obrażenia wynikały pewnie z tego, że jeden z napastników z dużą siłą przytrzymywał kobietę kolanem. Została także zgwałcona w brutalny sposób - wynika z rekonstrukcji zdarzeń.
Jej ciało pozostawiono nagie, niemal zbezczeszczone. Biegli upatrywali się w tym pewnego wątku perwersji. Po wszystkim 24-latka została dobity strzałem z bliskiej odległości w głowę.

Zacieranie śladów

Bliscy ofiar nie potrafili później powiedzieć, czy coś zginęło z auta. A jeśli były jakieś pieniądze schowane w samochodzie, to albo zabójcy zabrali je ze sobą, albo spłonęły. Bo po bestialskim zabójstwie trzech osób napastnicy spalili samochód. Świadkowie mówili, że po serii kilku strzałów tego wieczora słyszeli także eksplozję. To prawdopodobnie wybuchły kanistry z benzyną, które Ukraińcy wieźli w bagażniku.

Na widok łuny ognia nad lasem w Cedzynie ktoś zaalarmował straż pożarną. Ci na miejscu zastali dopalający się wrak samochodu. "Echo Dnia" opisywało wtedy, że strażacy na zwłoki półnagiej kobiety natknęli się kilka metrów od wraku auta, później natrafili na ciało mężczyzny. Trzecią ofiarę odkryli policjanci. Jak donosił obecny wówczas na miejscu fotoreporter "Echa Dnia" Aleksander Piekarski ciało ostatniego ze znalezionych mężczyzn znajdowało się w znacznej odległości od spalonego auta, tak jakby ofiara próbowała uciekać w stronę szosy. W pobliżu auta porzucono 20-litorwy kanister po benzynie.

Według relacji "Echa Dnia" policja momentalnie ogrodziła teren. Las rozświetlono reflektorami zainstalowanymi na policyjnych samochodach i strażackimi jupiterami. Zarządzono obławę, ale sprawców nie znaleziono...

Przełom

Sprawa zabójstwa w Cedzynie przez lata spędzała sen z powiek śledczych. Przełom w sprawie nastąpił 18 lat po wydarzeniach w Cedzynie w 2009 roku, kiedy po serii zabójstw właścicieli kantorów na południu Polski śledczy zatrzymali trzech mężczyzn, mieszkańców województwa świętokrzyskiego, którzy byli podejrzanymi w sprawie mordów na kantorowcach. Od jednego z mężczyzn, wtedy 48-letniego plantatora truskawek z gminy Górno pod Kielcami, uzyskano dane genetyczne. Jeden z kodów DNA pasował do tych znalezionych w ciele 24-letniej zamordowanej w Cedzynie obywatelki Ukrainy...

Krakowska Prokuratura Apelacyjna, która prowadziła sprawę ustaliła wtedy, że drugie DNA należy do innego z mężczyzn, również mieszkańca województwa świętokrzyskiego. Tamten jednak nie dożył procesu. Popełnił samobójstwo w celi Aresztu Śledczego w Piotrkowie Trybunalskim. Według śledczych na miejscu mógł być jeszcze jeden mężczyzna, ale nie udało się tego potwierdzić.

SPRAWDŹ najświeższe wiadomości z powiatu KIELECKIEGO

Kluczowy świadek

Niemal równo dwadzieścia lat po tragicznych zdarzeniach w Cedzynie w listopadzie 2011 roku przed kieleckim Sądem Okręgowym ruszył proces w tej sprawie. Na ławie oskarżonych zasiadł Tadeusz Grzesik. 51-letni wtedy mężczyzna. Mąż, ojciec. Niewysoki, potężnie zbudowany, krótko ścięte włosy i zimne oczy. Z kamienną twarzą wysłuchał wstrząsających zeznań rodzin ofiar, którzy na pierwszą rozprawę procesu przyjechali z Ukrainy. On sam nie przyznawał się do winy.

36-letni syn zamordowanego 41-latka, który w chwili śmierci ojca miał zaledwie 16 lat tak opowiadał przed sądem: - Po śmierci ojca musiałem rzucić szkołę i pójść do pracy. Matka wtedy nie pracowała. Dostawaliśmy jakąś zapomogę po tej tragedii, ale tylko do momentu, aż skończyłem 18 lat - wyznawał.

W poszlakowym procesie powoływano biegłych, którzy tuż po tragedii badali sprawę i nowych, którzy próbowali dać odpowiedzi na pytania sądu. Kluczowe dla sprawy były zeznania 41-letniego świadka, dawnego towarzysza Tadeusza Grzesika, skazanego prawomocnym wyrokiem za zabójstwa na właścicielach kantorów. Mężczyzna wyznał przed sądem, że na początku lat 90-tych, gdy poznał Grzesika otrzymał od niego do naprawy broń - berettę z przerobionym magazynkiem na naboje od macarova - to właśnie ten rodzaj broni śledczy typowali jako narzędzie zbrodni w Cedzynie.

Linia obrony

Na wniosek kieleckiego Sądu Okręgowego biegli - specjaliści od broni przeprowadzili eksperymenty w laboratorium kryminalistycznym. Używali w nim broni, która miała być narzędziem zbrodni w Cedzynie. Jak tłumaczyli w sądzie i prezentowali na fotografiach, ślady na amunicji znalezionej na miejscu zbrodni i te z eksperymentu mają cechy wspólne. Nie szczędzono także czasu i wysiłku, aby bez żadnych wątpliwości stwierdzić, czy dane genetyczne pobrane od oskarżonego i te zabezpieczone w ciele Ukrainki są zgodne. Najlepsi specjaliści od tego typu badań jednoznacznie uznali, że nie może być mowy o pomyłce. Kod genetyczny się zgadzał.
Tadeusz Grzesik początkowo nie chciał składać wyjaśnień. W sądzie na pierwszej rozprawie odczytano tylko to co powiedział prokuratorowi w śledztwie.

- Słyszałem o zabójstwie, było o nim głośno. Wydarzyło się w miejscowości, w której mieszkam. Czytałem o tym w gazecie. Nie było mnie wtedy w domu. Nie wierzę badaniom DNA, może być tak, że kod się powtarza dla wielu osób. Niby dlaczego ktoś miałby zabijać dwóch mężczyzn, żeby zgwałcić jedną kobietę? Wtedy nie musiałem nikogo gwałcić - czytał w sądzie wyjaśnienia oskarżonego sędzia Adam Kabziński, przewodniczący składu orzekającego w procesie o zabójstwo Ukraińców w Cedzynie.

W trakcie trwania procesu oskarżony zmieniał wielokrotnie wyjaśnienia raz twierdząc, że zarzuty przeciwko niemu to efekt działań policyjnego szpicla. Za którymś razem przyznał, że tamtego dnia odbył stosunek z kobietą, i być może była to 24-letnia Natalia. Grzesik twierdził, że policjanci chodzili za nim krok w krok i być może zabezpieczyli wówczas jego dane genetyczne, które mogły znajdować się na prezerwatywie, a później podrzucili je jako materiał dowodowy. Oskarżony nie potrafił jednak wyjaśnić dlaczego DNA ujawniono dopiero po 19 latach od zbrodni w Cedzynie.

Wyrok: Winny!

Sąd ostatecznie nie dał wiary jego słowom i podczas ogłaszania wyroku w listopadzie 2012 roku sędzia Adam Kabziński, zarzucił oskarżonemu szkalowanie dobrego imienia zmarłej. - Kłamliwe oskarżenia godzą w dobre imię zmarłej kobiety, są zniesławieniem jej czci. Niestety polskie prawo jest tak skonstruowane, że kłamstwa oskarżonego nie mogą zostać użyte przeciwko niemu. Może kłamać... - mówił sędzia.

Kielecki sąd uznał Tadeusza Grzesika winnym udziału w zbrodni w Cedzynie. Jednakże nie udało się ostatecznie ustalić, jaką rolę w tej historii odgrywał mężczyzna. - W procesie poszlakowym, który w tym przypadku prowadziliśmy wszelkie wątpliwości przemawiają na korzyść oskarżonego. To, że on tam był i uczestniczył w gwałcie na kobiecie jest bezsporne. Nie wiem jednak, czy to on pociągał za spust, czy on zabijał.

Jako motyw zbrodni sąd przyjął agresję seksualną na kobiecie. - Nie udało nam się ustalić innych motywów, czyli na przykład motywu rabunkowego. Dlatego też przyjmujemy, że zbrodnia miała charakter seksualny. Kobieta, 24-latka miała być - choć zabrzmi to okrutnie - swoistą gratyfikacją dla sprawców - tłumaczył sędzia Kabziński.
Sąd skazał Tadeusza Grzesika na 25 lat więzienia oraz pozbawił go praw publicznych na 10 lat uznając, że mężczyzna nie zasługuje na przywilej życia w społeczeństwie. Zezwolono także na publikację jego wizerunku i danych osobowych. - To, czego dokonał wyklucza go ze społeczeństwa - stwierdził sędzia. - Wysokość wyroku i wiek oskarżonego pozwolą sądzić, że uchronimy społeczeństwo przed powrotem do niego Tadeusza Grzesika. To mocne słowa, ale jego czyny były bestialstwem - zaznaczył sędzia Kabziński.

Wyrok jest już prawomocny, bo Sąd Apelacyjny w Krakowie utrzymał w mocy decyzję sądową z Kielc.
Sprawa Cedzyny, która przez lata obrosła legendą i stała się synonimem bezkarności znalazła wreszcie swój finał. Niech stanowi ostrzeżenie dla tych, którzy czują się ponad prawem, którzy myślą, że mogą być bezkarni. Nawet po 20 latach zło spotka się z represją, sprawiedliwość zatriumfuje, a winni zostaną ukarani. Bo nie ma zbrodni doskonałych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie