Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niezwykłe życie Mateusza Wójcika z Kielc. Od sześciu lat mieszka w Chinach

Paweł Więcek [email protected]
Mateusz pracuje w jednej ze szkół w Pekinie jako nauczyciel języka angielskiego. Mali uczniowie przepadają za nim, co zresztą widać na zdjęciu. - Stawki dla Europejczyka są wielokrotnie większe niż dla Chińczyka uczącego angielskiego - mówi Mateusz.
Mateusz pracuje w jednej ze szkół w Pekinie jako nauczyciel języka angielskiego. Mali uczniowie przepadają za nim, co zresztą widać na zdjęciu. - Stawki dla Europejczyka są wielokrotnie większe niż dla Chińczyka uczącego angielskiego - mówi Mateusz. archiwum prywatne
Do Państwa Środka wyjechał sam jako nastolatek. Przyznaje, że początki były trudne. Opanowanie języka zajęło mu półtora roku. Właśnie kończy studia na uniwersytecie w Pekinie. I co dalej?

Mateusz Wójcik

Mateusz Wójcik

Ma 24 lata. Urodził się w Kielcach. Ma czterech młodszych braci. Chodził do Szkoły Podstawowej numer 9 imienia Adolfa Dygasińskiego w Kielcach, a następnie do Gimnazjum numer 26 imienia Wojciecha Szczepaniaka. Ukończył Kolegium Europejskie z systemem IB w Krakowie. Zna biegle języki angielski i chiński. Uczy się hiszpańskiego. Planuje opanować koreański. Jego pasją są Chiny, a także sport i podróże. Marzy, by odwiedzić wszystkie kraje na świecie.

Dlaczego zdecydowałeś się studiować w Chinach? To dosyć egzotyczny kierunek, jeśli chodzi o edukację...

Chodziłem do liceum z międzynarodową maturą w Krakowie. To mnie ukierunkowało. Planowałem wyjazd za granicę na na studia. Myślałem, jak wszyscy w tamtych czasach, o Stanach Zjednoczonych i Anglii, ale - z drugiej strony - nie chciałem pojechać tam, gdzie będę jednym z pół miliona studentów. I pomyślałem, by spróbować czegoś innego, ciekawszego. Kiedyś wpadł mi w ręce artykuł dotyczący rankingu uniwersytetów. Obejmował on te uczelnie na świecie, które wydają najwięcej na badania. Uniwersytet Pekiński znalazł się w pierwszej trójce. To mnie zaintrygowało. Pojawiła się myśl, że to może być ciekawa opcja. Zacząłem czytać o Chinach i na trzy miesiące przed maturą pojechałem do Państwa Środka, by zobaczyć na własne oczy, jak to wygląda, czy to coś dla mnie. I od razu zakochałem się w Chinach. Ten kraj był zupełnie inny, niż sobie to wyobrażałem. Znaczy: dużo lepszy!. Chiny wywarły na mnie ogromne wrażenie. Właśnie wtedy przekonałem się, że chcę tam jechać, by uczyć się języka i zostać na kilka lat.

Jak wyglądała kwestia załatwienia wszelkich formalności?

Miałem dużo szczęścia. Znajomy znajomego znał Chińczyka, który jest dziekanem polonistyki na Uniwersytecie Pekińskim Języków Obcych. Pan Karol, bo takie polskie imię ma ten profesor (my mamy swoje chińskie), studiował w Polsce. Mówi w naszym języku lepiej niż niejeden Polak. Pomógł mi z rekrutacją. Pozytywną odpowiedź otrzymałem po tygodniu od złożenia dokumentów.

Pewnie trudniej poszło z uzyskaniem dokumentów zezwalających na wjazd do Państwa Środka...

Tak. To cała masa papierów do załatwienia. By dostać chińską wizę studencką, trzeba mieć szereg badań medycznych - od prześwietlenia klatki piersiowej, poprzez badania na AIDS, na innych chorobach zakaźnych skończywszy. Bez tego nie wpuszczą do kraju. Mnie się udało (śmiech).

Ubiegałeś się o stypendium?

Tak, chciałem dostać stypendium na roczny kurs językowy, ale pula pieniędzy w stosunku do liczby aplikantów okazała się zbyt mała. Nie otrzymałem stypendium, więc zacząłem na własny koszt. Udało mi się natomiast uzyskać przydział na miejsce w akademiku dla studentów międzynarodowych.

Jakie były te pierwsze dni?

Do Chin dotarłem na tydzień przed rozpoczęciem kursu. Na lotnisku we Frankfurcie spotkałem Polaka, który też jechał na te same studia. Spędził tam pięć dni i uciekł. Nie wytrzymał psychicznie. I tak zostałem sam w obcym kraju. Z jednej strony było ciężko, bo w Chinach nie jest tak, że wszyscy mówią po angielsku. Nikt nie mówi! Nie ma menu po angielsku w restauracji. Ciężko było zamówić cokolwiek do jedzenia. Pokazywałem więc gestykulacją kurczaka czy miskę ryżu. Potem drukowałem chińskie znaczki i pokazywałem w restauracji, co chcę. Nie byłem zresztą jedyną osobą, która czuła się samotna, bo przecież większość skądś przyjechała. Między studentami z zagranicy tworzyła się rodzina. Łączył nas ten sam problem - jak się dogadać, gdzie iść, co zamówić. Przez ten pierwszy tydzień do rozpoczęcia kursu wybrałem się między innymi na plac Tiananmen. Generalnie włóczyłem się po Pekinie. W miejscach turystycznych było już menu po angielsku.

Język chiński to czarna magia?

Chiński trzeba podzielić na trzy części: pisanie, mówienie i czytanie. Możesz perfekcyjnie mówić, a nie umieć napisać i przeczytać żadnego słowa. Najtrudniejsza jest pisownia, bo występuje wiele podobnych do siebie znaczków. Wystarczy, że narysujesz trzy kropki mniej lub więcej i to już znaczy co innego. Znaków jest kilkadziesiąt tysięcy. Trzy tysiące to liczba, która pozwoli porozumiewać się i czytać gazety.

Domyślam się, że wkuwanie znaczków nie należy do najłatwiejszych elementów nauki języka.

Oj, nie! Pisaliśmy po kilkadziesiąt razy ten sam znaczek, by się utrwalił. Pisaliśmy, pisaliśmy i pisaliśmy zapamiętując wymowę, intonację i znaczenie. Dwa razy w tygodniu nauczyciele robili dyktando.

Ile czasu zajęło Ci opanowanie języka?

Swobodnie zacząłem się porozumiewać po półtora roku intensywnej nauki. Było ciężko, bardzo ciężko. Po miesiącu mogłem już swobodnie zamówić jedzenie, przywitać się, podziękować, zapytać, ile to kosztuje.

No i mogłeś rozpocząć studia.

Tak, po dwóch latach ponownie złożyłem wniosek do rządu chińskiego o stypendium na czteroletnie studia na kierunku biznes międzynarodowy na Pekińskim Uniwersytecie Języka i Kultury. To były oczywiście studia w języku chińskim. Teraz jestem na ostatnim semestrze. W lipcu obrona i koniec.

I co potem? Planujesz powrót do kraju?

Jeszcze nie teraz, ale marzę o tym, by wrócić do Polski i pracować w firmie zajmującej się na przykład handlem z Chinami. Na razie chcę mieszkać i pracować w Chinach.

A jakie właściwie są te Chiny?

53 procent Chińczyków nadal mieszka na wsiach. To bagatela ponad pół miliarda ludzi! (śmiech). W roku 49., kiedy powstała Chińska Republika Ludowa, mieszkańcy wsi stanowili 90 procent populacji. Na wsiach z dala od cywilizacji panuje bieda. Tam wciąż jest XIX wiek - ludzie pasą zwierzęta, uprawiają warzywa i z tego żyją. Ale są też wsie, które liczą... trzy miliony ludzi. Jeśli Chińczyk chce przyjechać do miasta, musi uzyskać zgodę rządu. Jeśli wyjedzie do Pekinu bez pozwolenia, nie dostanie legalnej pracy, a jego dzieci nie będą miały ubezpieczenia socjalnego i nie będą mogły uczęszczać do szkoły.

Ale Pekin to już XXI wiek pełną gębą.

Bardzo rozwinięte miasto. Ogromne budynki, dużo bogactwa i przepychu. Bardzo czyste, ale spowite w smogu. Przez większość roku nie widać słońca! Mieszkam na 19. piętrze i czasami nie widzę przez okno budynku oddalonego o 200 metrów. Tak gęsty jest smog. To potężny problem. Mgła jest trująca i niebezpieczna. Jak jest duże natężenie, chodzę w masce. W Pekinie są ogromne korki. Świetnie działa transport publiczny. Co ciekawe, nie ma rozkładu jazdy, bo autobusy jeżdżą non-stop. Bardzo rozwinięte jest metro. Otworzyli siedem czy osiem linii po sto kilometrów każda. Można dojechać wszędzie. Wagony zawsze są pełne. W godzinach szczytu pracownik metra zajmuje się dopychaniem ludzi w pociągach, by drzwi się domykały! Czasem trzeba stać pół godziny, by wejść do metra. Ale nikt się nie wpycha w kolejkę.

Co Cię najbardziej zadziwiło w Chinach?

Zwyczaje seniorów. Starsi ludzie w wieku powyżej 70 lat spotykają się każdego dnia o godzinie 5-6 rano i tańczą albo trenują. Jak idę rano do pracy, (uczę chińskie dzieciaki angielskiego), widzę grupy liczące ponad 100 starszych osób, które słuchają radia i ćwiczą. Babcie rozciągają się, robią szpagaty, a dziadkowie machają szablami. I wszyscy są uśmiechnięci, zdrowi. Widać, że cieszą się życiem.

Jako "biały" budzisz zaciekawienie autochtonów?

Bardzo często zdarza mi się, że ktoś prosi o możliwość zrobienia sobie ze mną zdjęcia. Dotyczy to zwłaszcza tych Chińczyków, którzy przyjeżdżają do Pekinu ze wsi lub z dalszych zakątków kraju na wycieczkę. Oni nigdy nie wiedzieli białego. Generalnie Chińczycy są bardzo mili, pozytywnie nastawieni do białych, choć ich mentalność i sposób bycia odbiegają od naszych standardów. Oni uwielbiają się kłócić i z byle czego robić afery, które kończą się niczym. Problemem jest także ogromna biurokracja. Jak chcę coś załatwić w szkole, potrzebuję zdobyć pieczątkę od trzech różnych nauczycieli i podpis kolejnego. Uzyskanie jakiejś decyzji w błahej z naszego punktu widzenia sprawie może trwać nawet dwa tygodnie. W bankach czy instytucjach publicznych jest jeszcze gorzej. W Polsce nie ma co narzekać na biurokrację (śmiech).

Czy danie u przysłowiowego "chińczyka" w Polsce ma coś wspólnego z kuchnią chińską, którą znasz?

Poza ryżem - nic! Odkąd mieszkam w Chinach, nie chodzę do barów chińskich w Polsce. Bardzo lubię ich pierożki - przezroczyste ciasto, przygotowane na parze. Smakuje mi ryba na ogniu podawana z warzywami i sosami. Kolacja i obiad w Chinach to to samo. Na śniadanie jadają podobnego do naszego pączka smażonego na oleju albo bułki parowe czy pierożki i mleko sojowe. To bardzo niezdrowe! W ogóle wyobrażenie, że kuchnia chińska jest zdrowa, odbiega od rzeczywistości. Pełno w niej tłustych potraw z dużą ilością soli i oczywiście wszechobecnego glutaminianu sodu. Polska kuchnia jest najlepsza!

Zwiedzałeś Chiny oraz inne kraje Azji?

Tak. W Państwie Środka jest trochę miast, których nie znają turyści przyjeżdżający na dwa tygodnie. Dla nich "must see" to Pekin, Szanghaj, Hongkong oraz Xian, gdzie znajduje się słynna Armia Terakotowa. Mało osób wie natomiast o skarbach naturalnych. Do takich zaliczam Syczuan. Byłem też w Dalian - kurorcie nad Morzem Chińskim, dokąd Chińczycy jeżdżą na wakacje. Należy pochwalić chińską kolej. 2,5 tysiąca kilometrów z Pekinu do Kantonu pociąg pokonuje w 8,5 godziny. W pędzącym 330 kilometrów na godzinę składzie jest nowocześnie, wygodnie i czysto. W zimie odwiedziłem Harbin - tam co roku budują lodowe miasto przy minus 30 stopniach. Zwiedziłem Macau i Hongkong - jedyne dwa tak zwane specjalne regiony administracyjne Chin. Byłem także w Tajlandii, Japonii, Kolei Południowej oraz Malezji.

Temat tabu w Chinach to polityka. Czy młodzi Chińczycy rozmawiają o partii, o komunizmie, o represjach wobec szczątkowej opozycji, więźniach politycznych, egzekucjach?

Oni mają wpojoną jedyną słuszną wersję i zawsze powiedzą, że dzięki towarzyszowi Mao ludzie są tu, gdzie dziś. Ale poznałem młodych Chińczków bardzo przeciwnych partii komunistycznej. Ze mną o tym rozmawiają, ale ze sobą już nie. Muszą uważać, bo za to idzie się do więzienia. Jest ostra cenzura internetu, choć dużo osób omija blokady przez płatne programy, które przekierowują na serwery innych krajów. Ale nie jest tak, że Chińczycy czują się stłamszeni, zniewoleni. Żyją spokojnie swoim życiem, bo z roku na rok jest im po prostu lepiej. Są oczywiście jednostki, które wiedzą, jak wygląda życie na zewnętrz. Dla nich mit wielkiego państwa chińskiego upadł. Oni zdają sobie sprawę, że nie mają wolności. Ale większość społeczeństwa o tym nie wie. A jak o czymś nie wiesz, to ci to nie przeszkadza. W Chinach panuje wielka propaganda. O partii uczą już w szkole. Czteroletnim dzieciom wpajana jest nienawiść do Japończyków. te małe dzieci biegają z plastikowymi pistoletami i krzyczą, że zabijają Japończyków. Z drugiej strony to nie jest taki komunizm, jaki myśmy mieli. Chińczycy potrafią się cieszyć z tego, co mają, i to doceniać.

Masz przyjaciół wśród obywateli Państwa Środka?

Moi przyjaciele pochodzą z całego świata. Kilku dobrych kumpli mam na każdym kontynencie. Moje dziewczyna przyjechała do Chin z Argentyny. Ma na imię Gimena. Poznałem naprawdę fajnych ludzi. To nie jest przypadek, że ktoś się znalazł w Chinach. Jadą tam ci, którzy chcą coś osiągnąć, mają wyznaczony cel. Polaków znam mało. Przyjaźnię się z dwoma-trzema osobami. Warto podkreślić, że Ambasada Polski jest jedną z najaktywniejszych w organizacji imprez integracyjnych. Dbają o to, byśmy się trzymali razem. W Chinach poznałem prezydenta Bronisława Komorowskiego, panią Ewę Kopacz, a nawet posła ze Świętokrzyskiego Sławomira Kopycińskiego, z którym wypiliśmy symboliczną lampkę szampana (śmiech).

SPRAWDŹ najświeższe wiadomości z KIELC

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie