MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ola wreszcie szczęśliwa

Iwona Rojek [email protected]
To zdjęcie Oli zostało zrobione w grudniu zaraz po operacji, którą przechodziła półtora miesiąca temu w chicagowskim szpitalu.
To zdjęcie Oli zostało zrobione w grudniu zaraz po operacji, którą przechodziła półtora miesiąca temu w chicagowskim szpitalu. archiwum
Ola czuje się szczęśliwa w nowej amerykańskiej rodzinie. Odwiedziliśmy za oceanem dziecko, o którym przed dwoma laty mówiła cała Polska.

Dwa lata temu cała Polska żyła sprawą czteroletniej poparzonej Oli Zybały, która została zaadoptowana przez amerykańską rodzinę z Chicago. Udało nam się odwiedzić Olę i jej amerykańskich rodziców w Stanach Zjednoczonych.

Nasza wizyta w nowym domu Oli, która obecnie chodzi do pierwszej klasy amerykańskiej szkoły była możliwa dzięki pomocy kieleckiego Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego, ponieważ adopcja jest tajna i nowego adresu zamieszkania dziecka nie mogą znać biologiczni rodzice.

Ale po przekazaniu Amerykanom naszego listu otrzymaliśmy odpowiedź, że zgadzają się na wywiad na temat obecnego życia zaadoptowanej Oli, która jak się okazało na miejscu, znakomicie przystosowała się do nowej sytuacji. Choć na początku wszystko było dla niej nieznane i nieco tajemnicze, to teraz czuje się bardzo szczęśliwa. Razem z bratem Danielem, którego Amerykanie również zaadoptowali z Polski, rok wcześniej niż Olę, stanowią zgrane i kochające się rodzeństwo.

ZNALAZŁA SZCZĘŚLIWE MIEJSCE DO ŻYCIA

Miasteczko, w którym żyje dziewczynka z województwa świętokrzyskiego jest oddalone o dwie godziny drogi od centrum Chicago. Znajduje się w nim, podobnie jak w wielu innych tak zwanych przedmieściach, którymi otoczone jest 8 milionowe Chicago szkoła, przedszkole, dwa supermarkety, kilka gabinetów lekarskich, kościół. Piękny dom Oli położony jest w wyjątkowo spokojnym miejscu, a obszerny plac obok niego pozwala dzieciom na bezpieczne gry, zabawy czy jazdę na rowerze.

Krótka historia Oli

Ola cieszy się, że ma nowych kochających rodziców i nowy dom.
(fot. archiwum)

Krótka historia Oli

Ola w wieku dwóch lat uległa bardzo poważnemu poparzeniu w swoim domu rodzinnym w miejscowości Bogoria koło Staszowa. Matka zostawiała ją samą w domu, podczas jej nieobecności dziewczynka znalazła zapałki i podpaliła swoje ubranie. Została ciężko poparzona, przeszła bardzo skomplikowane leczenie, wiele operacji, nosiła specjalny silikonowy kombinezon zapobiegający się tworzeniu zrostów i blizn. Przez dwa lata przebywała w Domu Dziecka Kamyk przy ulicy Toporowskiego w Kielcach, gdzie cały personel otoczył ją troskliwą opieką. Potem, gdy stan zdrowia dziewczynki ustabilizował się i okazało się, że biologiczna matka nie będzie w stanie zapewnić jej dobrej opieki rozpoczęto poszukiwanie jak najlepszych rodziców dla dziewczynki. Znaleziono ich w Stanach Zjednoczonych.

Ola uwielbia właśnie jeździć na rowerze i ma ku temu, tam gdzie mieszka, jak najlepsze warunki. A o tym jak dużym sentymentem Kurt i Karen, amerykańscy rodzice Oli darzą naszą gazetą świadczy to, że w pokoju dziewczynki znajdującym się na piętrze na czołowym miejscu na ścianie wisi artykuł o jej adopcji, który dwa lata temu ukazał się w "Echu Dnia" oprawiony w gustowne ramki. - Ola bardzo często na niego spogląda, szczególnie podobają jej się ładne zdjęcia całej naszej rodziny, które są dla niej jakby zapowiedzią nowego rozdziału w jej życiu - opowiada mama.

- Oleńka bardzo lubi swój pokój, swoje łóżko, ciągle w nim coś przestawia, zmienia, urządza od nowa. Z każdym dniem przykra przeszłość, ta tragedia, którą przeżyła w Polsce odchodzi u niej w niepamięć, co wpływa na jej codzienne samopoczucie.

RANY Z PRZESZŁOŚCI

Przypomnijmy, że Ola w wieku dwóch lat uległa bardzo poważnemu poparzeniu w swoim domu rodzinnym w miejscowości Bogoria koło Staszowa na skutek zaniedbań ze strony najbliższych. Matka zostawiała ją samą w domu, podczas jej nieobecności dziewczynka znalazła zapałki i podpaliła swoje ubranie. Została ciężko poparzona, przeszła bardzo skomplikowane leczenie, wiele operacji, nosiła specjalny silikonowy kombinezon zapobiegający się tworzeniu zrostów i blizn.
Przez dwa lata przebywała w Domu Dziecka Kamyk przy ulicy Toporowskiego w Kielcach, gdzie cały personel otoczył ją troskliwą opieką. Pracownicy jeździli z nią na operacje do Krakowa, zajmowali się nią dzień i noc, aby tragedia nie pozostawiła śladu w jej psychice. Potem, gdy stan zdrowia dziewczynki ustabilizował się i okazało się, że biologiczna matka nie będzie w stanie zapewnić jej dobrej opieki rozpoczęto poszukiwanie jak najlepszych rodziców dla dziewczynki.

Sprawa była o tyle skomplikowana, że o Oli i dość sporych pieniądzach zebranych dla niej wiedziała już cała Polska i obawiano się, że niektórym ludziom, którzy chcieli ją zaadoptować będzie bardziej chodzić o finanse, niż zapewnienie dziewczynce jak najlepszego życia. - W pewnym momencie zorientowaliśmy się, że nie znajdziemy w Polsce nikogo odpowiedniego i rozpoczęliśmy poszukiwania za granicą - powiedziała Anna Lipko, ówczesna dyrektorka kieleckiego Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego.

MARZYLI O DZIECIACH

I w tym miejscu losy Oli zbiegły się z losami Amerykanów, którzy byli zainteresowani zaadoptowaniem kilkuletniej polskiej dziewczynki. Została im przedstawiona, najpierw tylko telefonicznie, wysłano im jej zdjęcia i od razu wyrazili zgodę na poznanie jej. Mimo, że wiedzieli o jej poważnych problemach zdrowotnych, to nie przeszkadzało to im, szybko zdecydowali się na przyjazd do Polski. A dopiero wtedy, gdy podjęli decyzję o adopcji dowiedzieli się o zebranych dla niej pieniądzach. To przekonało wszystkich o ich czystych intencjach, że chodzi im przede wszystkim o dobro dziewczynki.
- Ja nie wyobrażałam sobie absolutnie swojego życia bez dzieci - mówi szczerze Karen. - Mój mąż myślał podobnie, ale bezpośrednią i najważniejszą motywacją dla nas do podjęcia takiej decyzji, gdy dowiedzieliśmy się, że nie możemy mieć własnych było to, że taki ruch wykonała wcześniej siostra mojego męża.

Zaadoptowała troje dzieci z Polski - Martynkę, Eryka i Daniela i było to dla nich bardzo dobre doświadczenie. Ola jest najbardziej zżyta właśnie z Erykiem, często się razem spotykamy, dzieci bardzo się lubią. Obserwując ich życie, też mieszkają niedaleko Chicago, przekonaliśmy się, że adopcja wcale nie jest taka straszna - śmieje się Karen. - Widzieliśmy, że są szczęśliwi, że ich życie zmieniło się odkąd przestali być sami. Potem długo nie myśląc zaczęliśmy załatwiać konieczne formalności. Ja nie chciałam nigdy adoptować niemowlaka, tylko od razu mieliśmy na uwadze kilkuletnią dziewczynkę. Po prostu marzyliśmy o tym, żeby mieć dwoje dzieci, syna i córkę w podobnym wieku, bo wtedy będzie łatwiej im się ze sobą porozumieć.

Karen opowiada, że mieli wielkie szczęście, bo Ola była pierwszą dziewczynką z Polski, którą im zaproponowano i od razu przypadła im do gustu. - Kiedy tylko ją zobaczyłam, to już wiedziałam, że to będzie moja córka - śmieje się Karen. Trzeba przyznać, że oboje, zarówno ona, jak i Kurt są ludźmi bardzo pogodnymi, wesołymi i rozmownymi. Kurt mógłby opowiadać o swoich dzieciach godzinami, a Karen co chwila mu przerywa i dopowiada własne uwagi i przemyślenia.

Przyznają też, że zdarza im się o dzieci kłócić, prawie codziennie i częściej właśnie o Olę. Oznacza to, że mają na temat wychowania dzieci swoje zdanie i nie ukrywają go przed partnerem, ale kochają się i zawsze dochodzą do kompromisu. Na pytanie czy ich małżeństwo wynikło z miłości od pierwszego wejrzenia śmieją się, że raczej nie. - Nasze uczucie budziło się stopniowo, krok po kroku - mówi Kurt. - Spotkaliśmy się, gdy byliśmy ludźmi już dojrzałymi, po studiach, pracowaliśmy już i mieszkaliśmy niedaleko siebie. Poznaliśmy się na przyjęciu sylwestrowym, od tamtej chwili zaczęliśmy się ze sobą spotykać, a małżeństwem jesteśmy od 10 lat.

MA KOCHAJĄCYCH DZIADKÓW

Ola ma szczęście, że w Ameryce znalazła też wspaniałych dziadków, z obu stron, nowego taty i mamy. Najbardziej zżyta jest z dziadkiem, ojcem mamy, który mieszka w Connecticut i wręcz przepada za Olą, nie mogą się ze sobą rozstać. - Moi rodzice mieszkają dość daleko od nas, ale odwiedzają nas regularnie co dwa miesiące - opowiada Karen. - Co chwila chcą do nas przyjeżdżać i oglądać swoje wnuki.

Natomiast rodzice Kurta mieszkają niedaleko Chicago i widujemy się z nimi o wiele częściej. - Moja mama jak nie zadzwoni do nas kilka razy dziennie, to źle się czuje - śmieje się Kurt. - Gdy nie słyszy mnie w słuchawce przez jeden dzień to od razu mówi mi, że ją zaniedbuję. A teraz gdy pojawiła się w naszym domu Ola, to wszystko chcą wiedzieć w szczegółach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie