Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ostatni taki rymarz

Andrzej NOWAK, <a href="mailto:[email protected]" target="_blank" class=menu>[email protected]</a>
Ostatnio zrobił siodełko na kuca.
Ostatnio zrobił siodełko na kuca. A. Nowak
Z maszyny korzysta rzadko, wszystkie prace wykonuje ręcznie.
Z maszyny korzysta rzadko, wszystkie prace wykonuje ręcznie. A. Nowak

Z maszyny korzysta rzadko, wszystkie prace wykonuje ręcznie.
(fot. A. Nowak)

80-letni Feliks Krawczyk jest ostatnim rymarzem z prawdziwego zdarzenia w rejonie Opatowa. Do dzisiaj można spotkać go w niewielkim warsztacie przy ulicy Armii Krajowej, gdzie ręcznie wykonuje drobne zamówienia. Jak przyznaje, trzeba mieć dużo cierpliwości, by zająć się takim rzemiosłem.

Dratwy, kolce, szpikulce zawsze są w pogotowiu.
Dratwy, kolce, szpikulce zawsze są w pogotowiu. A. Nowak

Dratwy, kolce, szpikulce zawsze są w pogotowiu.
(fot. A. Nowak)

Zaczynał jeszcze przed wojną jako 14-letni chłopak. Po skończeniu siedmiu oddziałów szkolnych terminował w warsztacie Juliana Matuszowskiego w Opatowie. - To był duży warsztat - pamięta Feliks Krawczyk. - Pracowało nas tam chyba z siedmiu. Robiliśmy chomąta, siodła, lejce, baty, naprawialiśmy stare rzeczy.

Chomąto za półtora metra pszenicy

Wyroby były wykonywane z wołowych skór, które rymarze kupowali od rzeźników. Musiano je dobrze natłuszczać, kosą oczyścić z włosia. Potem skóry schły na drążku, następnie skręcało się je, by zmiękły. Suszenie trwało kilka dni, w zależności od pogody, samo skręcanie około sześciu godzin. Warsztat w Opatowie miał wtedy dużo zamówień.

- Obrabialiśmy osiem okolicznych majątków, między innymi w Bogusławicach, Lipowej, Zochcinie, Jałowęsach - podaje pan Feliks. - Jedna ekipa jeździła do majątków, druga pracowała w warsztacie. Chłopi też dużo wtedy zamawiali. Zapłatę przeliczało się na pszenicę, wysokość honorarium zależała od jej ceny na rynku w danym roku. Na przykład chomąto kosztowało tyle, ile półtora metra pszenicy. Cena wyrobów więc nigdy nie była stała.

W opatowskim warsztacie pracował całą okupację. Po wojnie zaczął prowadzić już własną działalność. Na brak roboty rymarz nie mógł narzekać, w jednej tylko wsi Brzezie chłopi mieli wtedy 160 koni. - Szybki był ze mnie chłopak - mówi z satysfakcją pan Feliks. - W czternaście godzin robiłem chomąto, lejce długie na dziewięć łokci były gotowe już w dwie godziny, tak samo kantar. Przynoszono mi wiele rzeczy do naprawy, przy chomącie najczęściej trzeba było zajmować się drewnianymi kleszczynami.

Nie ma jak ręczna robota

Nigdy nie oszczędzał się, w swoim warsztacie pracował od szóstej rano do szóstej wieczorem, a nawet i dłużej. Teraz zostawił sobie mały warsztacik, żeby, jak mówi, chociaż popatrzeć i od czasu do czasu coś uszyć. - Inaczej człowiek by się nudził - twierdzi.

Gdy na pola zaczęły wyjeżdżać traktory, chłopi pozbywali się koni.

Wtedy coraz mniej zamówień miał też rymarz. Zaczęły się niezbyt sprzyjające czasy dla jego fachu. W ostatnich jednak latach znów na wsiach zaczęły pojawiać się konie. Ludzie zakładają stadniny, przejażdżki wierzchem czy bryczką stają się atrakcją gospodarstw agroturystycznych. Ostatnio pan Feliks robił właśnie siodełko na kuca.

Wszystko wykonuje tak samo, jak dawniej. Wprawdzie ma maszyny do szycia, ale większość prac wykonuje ręcznie. W jego warsztacie jest więc konik rymarski, czyli specjalne imadło, którego rzemieślnik używa podczas szycia. Są szydła, dratwy, kolce, konopne, mocne nici. - Najlepsza maszyna nie zastąpi ręcznej pracy - przekonuje Feliks Krawczyk. - Nie dociągnie, nie doszyje wszędzie do końca i potem wszystko się pruje.

Młodym zabrakło cierpliwości

Po panu Feliksie rymarskiego fachu nikt nie kontynuuje. Syn nie miał do tego zajęcia cierpliwości. A w tym rzemiośle potrzebna jest jeszcze rzetelność, dokładność i punktualność, wszystko powinno wykonane być na czas. Zresztą, jak obserwuje rzemieślnik, młodym ludziom brakuje i wytrwałości i cierpliwości. Wszystko chcą zrobić raz dwa, każdy chce, by mu było lekko.

- Kiedyś w opatowskim cechu było nas prawie pięciuset, a teraz zostało siedemdziesięciu - mówi. - Rzemieślnicy cieszyli się kiedyś szacunkiem, poważaniem. Liczyła się praktyka. Gdy człowiek przestał terminować, dwa lata był czeladnikiem, zdawał egzaminy w izbie czeladniczej. Dzisiaj wystarczy pójść do urzędu, dostaje się zaraz zezwolenie jakości prowadzonych usług. Do rzemiosła trafiają przypadkowi ludzie.

Wraca moda

Z powrotem przychodzi moda na ręcznie wykonywaną uprząż. Niestety, nie ma jej kto robić. Został tylko jeden rymarz, na którego solidność zawsze można liczyć. - Wprawdzie dłużej schodzi mi z uszyciem, ale nadal potrafię sobie ze wszystkim poradzić - przyznaje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Ostatni taki rymarz - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie